"Nasze dziecko obchodziło Halloween. Teraz sąsiedzi wytykają nas palcami"
Kiedy byliśmy sami, tylko we dwójkę, nigdy nie obchodziliśmy Halloween. Nie mamy nic przeciwko, ale my ogólnie nie należymy do zbyt imprezowych ludzi. Kanapa, koc, dobry film i smaczne jedzenie – to nam w zupełności wystarczyło. Jednak teraz, kiedy nasz syn, Tymon, poszedł do szkoły, a dokładniej do zerówki, wszystko się zmieniło.
Dynie i świeczki
Już jakiś tydzień, w sumie może i dwa przed Halloween, Tymon przyszedł z zerówki i zakomunikował, że w tym roku będzie obchodził to święto. Od razu się zgodziliśmy i zapytaliśmy o jego plany. Zaoferowaliśmy pomoc. Syn poprosił o kupno dyni, małych świeczek, które mógłby wsadzić do środka. Małych, foliowych torebek oraz mąki. Ta mąka trochę nas z dziwiła, ale w pierwszej kolejności pomyśleliśmy o jakichś wypiekach. Żona z Tymonem wybrała się na zakupy. Kupili 5 wielkich dyń, z których przygotowali zabawne ludki.
Czas na sąsiadów
W piątek wieczorem Tymon rozpoczął prawdziwe przygotowania. Do małych, foliowych torebek zaczął przesypywać mąkę. Nie wiedziałem, co kombinuje, ale nie chciałem mu psuć zabawy. Torebki, a było ich co najmniej 10, schował do plecaka. Żona próbowała wypytać, co będzie robił, ale póki co nie chciał zdradzić zbyt wiele. Odpowiadał – niespodzianka.
W sobotę po południu zapytał, czy może przejść się po sąsiadach. Planował zabawę – cukierek albo psikus. Wtedy domyśliłem się, po co jest mu potrzebna ta mąka. Żona miała pewne obiekcje, jednak koniec końców stwierdziliśmy, że nie ma w tym nic złego. Nie chcieliśmy odbierać dziecku przyjemności z zabawy. Tyle w końcu się przygotowywał.
Wszystko na biało
Mieszkamy w raczej starym budownictwie. W naszym bloku jest dużo starszych babć, ale są też rodziny z małymi dziećmi. Tymon pukał do drzwi sąsiadów, mówił – cukierek albo psikus. Jeśli nie otrzymał nic słodkiego, przebijał torebkę z mąką. Słyszałem, jak się śmieje, jak niektórzy coś wykrzykują. Postanowiłem nie ingerować, pomyślałem – niech radzi sobie sam.
Po kilkunastu minutach wrócił do domu. Miał trochę cukierków, batona, dwa lizaki. A poza tym był cały biały. Kiedy wyjrzałem na klatkę schodową, zobaczyłem, że ona także nosi wiele śladów 'zabawy' naszego syna. Od razu wszystko posprzątaliśmy. Tymon opowiedział, od kogo otrzymał słodycze, a komu musiał przebić torebkę z mąką przed drzwiami. Pośmialiśmy się, pożartowaliśmy z tej całej sytuacji i tyle.
To się doigraliśmy
W niedzielę przed południem wybraliśmy się na rodziny spacer. Nie zabrakło nas na pobliskim placu zabaw. Spotkaliśmy sąsiadów. Widać, że słoneczna pogoda zachęciła do niedzielnych spacerów. Niektórzy śmiali się z pomysłu Tymona, inni nawet nie odpowiedzieli dzień dobry i wytykali nas palcami.
Od razu domyśliliśmy się, o co chodzi. Najgorsze były te starsze babcie, które obgadywały nas za naszymi plecami. Niby po cichu, ale wystarczająco głośno. Mówiły, że nawet syna nie potrafimy wychować. Jedna powiedziała, że aż strach pomyśleć, na kogo wyrośnie takie dziecko. Przyznam szczerze, że nie wiem, czy powinienem pójść, przeprosić, czy zbagatelizować całą sytuację?".