Kryzys inspiruje do zmiany. Niezwykła historia Grześka da wam dziś prawdziwego kopa energii

Żaneta Pandora
Pracuje tyle, ile potrzebuje. Podróżuje tyle, ile chce. Żyje, jak mu się podoba. Grzesiek jest panem własnego losu. Może jego historia zmieni i twoje życie?
Grzesiek rzucił wszystko i wyjechał do Szwajcarii. I była to najlepsze decyzja w jego życiu Fot. Grzegorz Śmieciuszewski
Trzeba mieć odwagę, żeby pozostawić za sobą całe dotychczasowe życie, „spakować manatki”i nie oglądając się za siebie kupić bilet na samolot, postawić wszystko na jedną kartę. Ale w zamian wygrać i dobrą pracę, i uznanie w społeczeństwie, i miłość, i możliwość podróżowania. Jest także sztuką doceniać, to co się ma każdego dnia na nowo.

Facet i jego historia

Grzesiek, bo to on jest bohaterem naszej historii, znalazł swoje miejsce do życia w Szwajcarii. Pracuje w szwajcarskim banku jako analityk biznesowy. Ma spory budżet na podróżowanie, z którego czerpie garściami. Taki już jest… zerojedynkowy. Albo wszystko, albo nic. Wyznaje filozofię work-life balance bez kompromisów. W związku z tym wykonuje swoją pracę sumiennie, ale bez brania udziału w wyścigu szczurów i "wyrabiania targetów".


Czytaj też: Rzucić wszystko, kupić kampera i pojechać na koniec świata. Oni to zrobili – i zabrali trójkę dzieci

Sam o sobie mówi, że jest alternatywnym korpoludkiem. Łączy bezpieczeństwo pracy na etacie z szalonym podróżowaniem z plecakiem po całym świecie. Korporacja zapewnia mu elastyczny czas pracy oraz wysokie fundusze, które pozwalają finansować także pozostałe jego pasje – fotografowanie, wspinaczkę wysokogórską i zjazdy downhill.
Fot. Grzegorz Śmieciuszewski
Ostatnio częściej mieszka w swoim wygodnym kamperze, niż w mieszkaniu. Wtedy prawie cały czas może spędzać w swoich ulubionych górach i oddawać się rozwijaniu pasji. Te wszystkie rzeczy nie miałyby dla niego znaczenia, gdyby nie dzielił ich z miłością swojego życia, która dzielnie dotrzymuje mu kroku już od wielu lat.

Jak można być aż tak bardzo wygranym?

Rzucić wszystko, zacząć od nowa i zyskać o wiele więcej? Pewnie jesteście ciekawi, jak to wszystko się zaczęło?

Dzieciństwo nie determinuje przyszłości. Początkiem historii jest mała kropka na mapie oznaczająca Krasnystaw, gdzie Grzesiek Śmieciuszewski
specjalizował się w kuciu żelbetu w jednoosobowej działalności gospodarczej swojego ojca.

Rewir podróży ograniczał się wtedy do 25 km wokół tej miejscowości. Pierwszą zagraniczną wycieczką był wyjazd do Stanów w programie Work&Travel, w charakterze przedstawiciela handlowego. Tak, pierwsze skojarzenie jest dobre. Była to praca akwizytora od drzwi do drzwi trudniącego się sprzedawaniem Biblii i podręczników dla studentów.

Przygoda prawie zakończyła się ekstradycją. Po pewnym czasie funkcjonowania w korpoświecie przyszedł pomysł zostania rybakiem na Seszelach. Niestety nie wypalił. Taka wizja, to nie był najlepszy pomysł na poderwanie dziewczyny z korporacji.
Fot. Grzegorz Śmieciuszewski
Narodził się więc nowy plan – wyjazd do Szwajcarii. Na początku nie była to kraina "mlekiem i czekoladą" płynąca. Zwłaszcza że Grzesiek wierny swoim ideałom nie mogąc pogodzić się z decyzjami szefostwa, zmieniał pracę i za każdym razem degradował się po raz kolejny i kolejny. Ćwiczył asertywność i szczerość. Zwalniając się z banku, potrafił powiedzieć szefowi: "Do widzenia, odchodzę przez ciebie".

W poszukiwaniu swojego miejsca

Po przyjeździe do Zurychu Grzesiek chciał wrócić do schematu, który znał z polskiego podwórka. Szukał swojego miejsca w szwajcarskim świecie, zaczynając od poznawania socjalnych jego aspektów, czyli spędzania czasu wolnego na wypadach towarzyskich. Szybko jednak zamienił zwiedzanie szwajcarskich klubów na zwiedzanie kolejnych krajów.

Szwajcaria dała mu duży budżet i możliwości. Odwiedził około 70 krajów, wszystkie kontynenty oprócz Antarktydy. W 2014 roku obleciał kulę ziemską ponad dwa i pół raza.

Przez pierwsze lata pobytu w Szwajcarii, w zasadzie nie poznał tego kraju. Śmieciuszewski
, zgodnie ze swoją maksymą "przeżyć kilka żyć w ciągu jednego", był tak wkręcony w podróżowanie, że w każdy weekend roku miał zaplanowany jakiś lot.

Nasz hybrydowy korpoludek szczególnie dobrze wspomina Wyspy Komodo pod kątem wolności i alternatywnego pomysłu na życie. Poznał tam niczym nieskrepowaną egzystencję włóczykija, bezstresowy sposobu spędzania codzienności, z dala od cywilizacji i jej pretensjonalnych problemów.

Svalbard także zajmuje szczególne miejsce w jego sercu. Świadomość, że da się dolecieć na koniec świata, być w nieoczywistym i nieszablonowym miejscu, zaskakuje, gdy już w pełni dotrze to do mózgu. Svalbard to nie jest typowe miejsce dla backpackerów, nie każdy może sobie na nie pozwolić. Koszt związany z zapewnieniem sobie wygodnego noclegu procentuje.
Fot. Grzegorz Śmieciuszewski
Tam trzeba być maksymalnie wypoczętym, żeby chłonąć tę dziką potęgę przyrody i surowych warunków. Otoczenie wymaga pełnego skupienia i kontemplacji rzeczywistości, więc trzeba być w naprawdę dobrej formie.

Podróżowanie "na spontanie"

Ekstremalne podróżowanie z odrobią luksusu to dla Grześka połączenie idealnie. Stara się zobaczyć, przeżyć maksymalnie dużo w relatywnie krótkim czasie, nie szczędząc przy tym środków. Pozwala sobie na spanie pod namiotem. Sam dotarł do miejsca, w którym jest. Nie pomogły mu w tym pieniądze rodziców ani ich kontakty. W rodzinie nie miał prezesów wielkich firm, ani też nie jest synem potentata naftowego.

Dlatego dobrze zna wartość wszystkiego, co osiągnął i zawsze przytacza swoje pierwsze
wypady z plecakiem. One są jak pierwsza miłość, zawsze budzą silne emocje i żywe wspomnienia. Po raz pierwszy poleciał w nieznane do Paryża... sam, bez planu. To było jeszcze za czasów pracy w krakowskiej korporacji. Chciał przetestować swoje granice i przeżyć przygodę.

Zamierzał sprawdzić swoją zaradność i doświadczyć silnych emocji. Zdecydował, że będzie spać na Polach Elizejskich, na ławce w parku, że całkowicie podda się temu, co przyniesie dzień. Niestety miał pecha, w ten weekend cały czas padał deszcz, więc zaczął szukać alternatywy. Trafił na wolontariuszki, dwie nowe nowo znane znajome załatwiły mu nocleg w zakonie. Wtedy złapał bakcyla podróżowania, zakochał się w niezależności i wolności, jaką daje podróżowanie bez planu.
Fot. Grzegorz Śmieciuszewski
Stąd również wziął się przydomek Grześka vel alternatywnego korpoludka. Z jednej strony łączy w swoim życiu bezpieczeństwo pracy w korporacji, z drugiej podróżowanie "na spontanie". Stąd właśnie narodziło się określenie hybrydy.

Jeśli jesteście ciekawi, jak toczy się ta życiowa rewolucja, to cały obszerny wywiad: "Rzucić wszystko i wyjechać" znajdziecie na portalu SiedemÓsmych wraz ze zdjęciami z niesamowitych miejsc na całym świecie.