Noc w aucie, kąpiel w sklepie. Mają pracę, normalne życie – i są bezdomni. "To może spotkać każdego"
Przez 31 lat swojego życia zdążyłem być bogaty, biedny, szczęśliwy i nieszczęśliwy. Przez kilka tygodni byłem też bezdomny. Miałem sporo szczęścia, pomieszkiwałem u znajomych, od imprezy do imprezy. Zarabiałem niewielkie pieniądze pracując na barze, ale to nie pozwalało mi na życie w normalnych warunkach.
Wiele osob nie zdaje sobie sprawy, jak częstym zjawiskiem jest bezdomność wśród młodych ludzi. Często nie chodzi o problemy związane z nałogami, jest to raczej wynik nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, które sprawiają, że bardzo młode osoby muszą dorosnąć w zaledwie kilka dni.
Mój dom w samochodzie
– Gdy miałem 18 lat, mój ojciec umarł na raka – opowiada mi Piotrek. Wcześniej jego rodzice przechodzili trudny okres. Kłócili się, nie umieli znaleźć wspólnego języka. Nie rozwiedli się tylko dlatego, że młodszy brat Piotra wymagał opieki. Po śmierci ojca, kłótnie w domu jedynie się nasiliły. Któregoś dnia matka Piotra wystawiła jego rzeczy za drzwi i kazała mu się wynosić.– Choroba ojca miała na nią straszny wpływ – przyznaje mój rozmówca. – Przyjaciele i rodzina mieli pretensje, że go nie wspiera. Całej naszej trójce było ciężko. Któregoś dnia poważnie się pożarliśmy. Wiedziałem, że wychodzę z domu bez możliwości powrotu i wydawało mi się, że jestem z tym pogodzony – przyznaje.
Nie był. Pierwszą noc przepłakał. Napisał do swojej dziewczyny, namówiła go, aby przyszedł do mieszkania jej rodziców, którzy wyjechali na wakacje. Gdy wrócili, opowiedział im o swojej sytuacji, więc zgodzili się, aby został u nich jeszcze przez kilka dni. Ostatecznie spędził tam trzy miesiące, ale w końcu ojciec jego dziewczyny doszedł do wniosku, że jego nastoletnia córka nie powinna mieszkać z chłopakiem.
Czytaj też: Ojcowie ze Skype'a. Wyjechali za granicę, dobrze zarabiają, ale dzieci widują na ekranie telefonu
– Mój wujek miał starego Peugeota – wspomina. – Oddał mi go, gdy pojechał pracować do Londynu. W kolejnych miesiącach ten samochód stał się domem Piotra. – Na początku większość czasu spędzałem na płaczu – wspomina.
– Przemieszczanie się od parkingu do parkingu w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłbym się przespać, było koszmarem – wspomina. Na szczęście wspierała go jego dziewczyna. Dzisiaj mówi, że ta świadomość trzymała go przy życiu.
Gdy samochód odmówił posłuszeństwa, a Piotr nie miał pieniędzy na naprawę, poczuł, że to koniec. Przed sobą widział jedynie równię pochyłą. Wtedy jednak zmusił się do czegoś, co z perspektywy czasu uratowało mu życie.
Poranna kąpiel w centrum handlowym
– Zacząłem skupiać się na pozytywach w życiu – opowiada. – Gdy jesteś bez pracy, nie masz pieniędzy i zdarza ci się nie jeść przez kilka dni, to jedyne co możesz zrobić. Jeśli będziesz gadać non stop o złych rzeczach, wpadasz w spiralę, z której trudno wyjść – przekonuje.Pytam Piotra, jak spędzał czas, gdy nie miał pracy. – Wałęsałem się po mieście – mówi. – Ukradłem kiedyś kilka zeszytów ze sklepu i rysowałem na ławce w parku. Siedziałem godzinami w samochodzie i obserwowałem przechodniów. Gdy nie masz nic do roboty, upływający czas może być najgorszą torturą.
Nie chciał przyznać się do swojej bezdomności. – Nie chodziłem na darmowe posiłki dla osób bez dachu nad głową. Bałem się, że ktoś mnie tam zobaczy – przyznaje. – Nie mogłem pogodzić się z myślą, że moja bezdomność stałaby się w ten sposób oficjalna.
– Starałem się robić, co się da, aby ten etap w moim życiu się skończył – dodaje. Z perspektywy czasu rozumie, że było to bezmyślne zachowanie. Gdyby ponownie znalazł się na ulicy, korzystałby z każdej oferty pomocy.
Szukał pracy, ale jak chodzić codziennie do biura, gdy człowiek nie ma gdzie się wykąpać? – Moja dziewczyna przynosiła mi żel do mycia, a ja chodziłem do łazienek w centrach handlowych. Miałem nadzieję, że zdążę się umyć, zanim wyrzuci mnie ochrona – wspomina. W okresie bezdomności kilka razy udawało mu się złapać pracę dorywczą, głównie pomagał przy przeprowadzkach.
– Czułem, jak ludzie, których meble noszę, krzywią się, czując mój zapach, ale nie mogłem nic na to poradzić – opowiada. Szef firmy przeprowadzkowej załatwił mu pracę w dużym magazynie. Po trzech miesiącach Piotr uzbierał pieniądze, które wystarczyły na wynajem pokoju. – Nie umiem opisać, jak wspaniale czułem się, gdy po raz pierwszy położyłem się na materacu i normalnie przespałem noc.
Wcześniej, przez ponad 10 miesięcy, Piotrek spał w normalnych warunkach ledwie kilkanaście razy. Gdy położył się spać w wynajętym pokoju, przypomniał sobie, że jeszcze kilka tygodni wcześniej siedział w rozgrzanym słońcem samochodzie na parkingu pod Tesco i obserwował ludzi z zakupami.
Telefon ważniejszy od kolacji
Piotr dzisiaj przyznaje, że bezdomność przyszła w najgorszym możliwym momencie jego życia. – Moi rówieśnicy nadal mieszkali z rodzicami. Gdyby matka wyrzuciła mnie z domu kilka lat później, byłoby mi odrobinę łatwiej.Pytam, jak dzisiaj wyglądają jego kontakty z matką. Odpowiada, że znaleźli w końcu wspólny język. – Musiała utrzymywać siebie i mojego brata za marne grosze, które zarabiała w sklepie spożywczym. Uznała, że jestem pełnoletni, więc zadbam o siebie – mówi Piotr.
Nadal ma żal o to, co zrobiła. Dzisiaj, gdy myśli o tym, przez co przeszedł, odczuwa coś w rodzaju wdzięczności. – Nauczyłem się dbania o siebie, oszczędności i doceniania prostych rzeczy. Jako bezdomny, dorosłem – stwierdza.
Od jakiegoś czasu Piotrek znowu widuje się z rodziną. Odbiera brata ze szkoły co najmniej raz w tygodniu, stara się też wspierać organizacje pomagające osobom bezdomnym.
Udziela się też na forach internetowych dla osób bezdomnych. Niektórzy użytkownicy proszą o jedzenie, inni pytają, gdzie mogą wyprać swoje ubranie albo naładować telefon. To brzmi zabawnie, że posiadacze smartfonów nie mają gdzie mieszkać. – Możesz sprzedać telefon, aby mieć pieniądze na jedzenie, ale po paru miesiącach nie masz ani telefonu, ani dostępu do internetu, ani możliwości szukania pracy – zaznacza mój rozmówca.
– Bezdomność nie oznacza, że ktoś jest alkoholikiem albo narkomanem. Ludzie trafiają na ulicę z różnych względów. W wielu przypadkach wystarcza jeden gorszy miesiąc, by ktoś stracił dach nad głową – tłumaczy.