Choroba alkoholowa to festiwal kłamstw. Alkoholicy okłamują siebie i swoje rodziny. Wmawiają sobie, że jeszcze mają czas na terapię, że jeszcze nikt nie ucierpiał od tego, że wypili jedno piwko.
Gdy tymczasem rak zaczyna toczyć ich życie. I tylko wstrząs jakim jest rozpad rodziny lub obita gęba jest w stanie uświadomić ich, że są na dnie.
Żyjemy w kraju, w którym jest duże przyzwolenie na picie – i wciąż niewielka akceptacja dla tych, którzy chcą powiedzieć, że alkohol ma destrukcyjny wspływ na ich życie.
Osoby nadużywające trunków w weekendy uznawane są za "fajne" i "rozrywkowe", przez co umykają nam problemy tych, którzy przegrywają z alkoholem. Nie rozumiemy, jakim problemem jest choroba alkoholowa. Dotyka ona i niszczy ludzi bez względu na to, kim są, gdzie mieszkają i ile zarabiają.
Czytaj także: [url=„Bałem się, że zapiję się na śmierć”. Ben Affleck przyznał, czemu nie zagra w nowym Batmanie]„Bałem się, że zapiję się na śmierć”. Ben Affleck przyznał...[/url]
Polska jest w czołówce Europy, jeśli chodzi o ilość spożywanego alkoholu. Padają szokujące liczby: codziennie do południa w Polsce sprzedawanych jest milion "małpek”. Od 600 tys. do 800 tys. Polek i Polaków jest uzależnionych od alkoholu.
Liczbę pijących w sposób nadmierny i szkodliwy określa się na około trzy miliony. Rocznie Polak ogląda 2,5 tysiąca godzin reklam piwa w telewizji, a z jednego punktu sprzedaży alkoholu korzysta 270 osób. To najwyższe wyniki wśród krajów Unii Europejskiej. Tak jak my, nie pije nikt w UE.
10 tysięcy osób rocznie umiera z powodu choroby alkoholowej, 7 tysięcy zabierają choroby wątroby spowodowane nadmiernym spożywaniem alkoholu, 2 tysiące to żniwo chorób psychicznych wynikających z picia. To oznacza, że prawie 20 tysięcy osób rocznie mogłoby się uratować, gdyby ograniczyły picie alkoholu.
Tyle liczb, pokazują wyraźnie, jak wygląda Polska w 2020 roku. Teraz pora na ludzi i ich historie. A właściwie – na historie ojców i rodzin, które niemal stracili z powodu choroby alkoholowej.
Alkoholizm: początek
– Zacząłem pić, gdy miałem 17 lat – wspomina Artur. Człowiek myśli, że jest już trochę dorosły i piwo mu się należy.
– Nie będę opowiadał, co działo się na studiach. Połowy imprez nie pamiętam. Potem założyłem firmę i piłem po podpisaniu kontraktu, po zakończeniu projektu, w oczekiwaniu na przelew... – wylicza Artur.
Maciek miał codzienny rytuał po pracy – otwierał puszkę piwa, odpalał konsolę i grał. Potrafił tak siedzieć wiele godzin, stos pustych puszek wokół fotela rósł.
– Zwykle wypijałem 5 puszek wieczorem. W weekendy więcej. Rozkładało się to w czasie, bo siedziałem przy konsoli wiele godzin od 17 do 2 czy 3 w nocy – opowiada.
– Kupowałem sobie tylko piwa smakowe. Wmawiałem sobie, że to nie pełnoprawny alkohol. Potrafiłem w ciągu dnia wpić nawet kilkanaście butelek – wspomina Wojciech. – Zaczynałem pracę wczesnym popołudniem, więc piłem od rana. Oczywiście tak, by nie przeszkadzało mi to w obowiązkach. Uważałem, że potrzebuję rozgrzewki – mówi.
Tak kłamią alkoholicy
– To choroba kłamstwa i pozorów – mówi mi Artur. – Pijesz i czekasz na poprawę nastroju, ale ta nigdy nie przychodzi. Wegetujesz, czekając na uczucie szczęścia, które się nie pojawia.
– Firma upadła, bo jej szef ciągle chodził pijany. Nikt nie był w stanie ze mną pracować, bo ciągle wrzeszczałem w pijackim amoku. Komornik zajął nam dom i musieliśmy się wyprowadzić – wspomina Artur.
Żona i on wyprowadzili się oddzielnych domów. Wkrótce od jej prawnika dostał pozew rozwodowy. – Byłem pijany nawet podczas rozprawy rozwodowej. Sędzia nie miała wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za rozpad małżeństwa.
– Piłem cały rok. Nie miałem za co, ale mimo to chlałem. Żebrałem od kumpli, tłumacząc, że potrzebuję na alimenty dla dzieci. Mój dług rósł, bo żona dostawała pieniądze od państwa. A ja balowałem.
Przez pięć lat wegetował. Otrząsnął się, dopiero gdy został okradziony w przejściu podziemnym. – Jacyś gówniarze wzięli mnie za bezdomnego. Skopali mnie, gdy wysypały mi się pieniądze z kieszeni, zabrali kasę i zostawili tam z rozwaloną twarzą.
Rodzina alkoholika cierpi najbardziej
– Moja dziewczyna zaszła w ciążę, cieszyłem się z tego, jak wariat – mówi Maciek. – Opowiadałem o tym wszystkim i piłem ze znajomymi za zdrowie dziecka. Piłem i piłem...
– Wkurzało mnie to, że moja ciężarna dziewczyna zrobiła się drażliwa, miała pretensje, że piję. Powtarzała, że mamy rodzinę, więc muszę się zmienić – mówi.
– Okazało się, że mam dnę moczanową – opowiada mi Wojtek. – Lekarz zabronił mi pić piwo, więc przerzuciłem się na wino. Debil ze mnie, winem upijałem się szybciej.
– Bełkotałem w pracy, zasnąłem na biurku. To nie mogło zostać niezauważone. Wysłali mnie do domu – mówi Wojtek. - Miałem wtedy wielkie auto. Nie mogłem do niego wsiąść, osuwałem się na podłogę w garażu. Gdy udało mi się w końcu wgramolić, nie mogłem odpalić silnika.
Na szczęście, ktoś to zauważył i zabrał mi kluczyki. Zadzwonili po moją żonę – wspomina. – Gdy obudziłem się w domu, ona siedziała na łóżku ze łzami w oczach. Powiedziała, że mam miesiąc na ogarnięcie się. Przez cały ten czas w przedpokoju będą stały spakowane walizki jej i naszych dzieci.
Droga do wyjścia z nałogu
– W końcu się przemogłem i postanowiłem pójść na spotkanie AA. Znalazłem grupę, godziny mi odpowiadały, ale im bliżej mityngu, tym bardziej tłumaczyłem sobie, że nie upadłem tak nisko, by chodzić na spotkania alkoholików: „Nie potrzebuję przecież takiej pomocy, nie jest ze mną tak źle, spróbuję ograniczyć picie” – wspomina Wojciech.
Nie pił kilka dni. Gdy stuknął mu pierwszy tydzień trzeźwości, nagrodził się jednym piwem. – Chciałem sobie udowodnić, że mogę nie pić. Przecież udało mi się wytrzymać tydzień, mogłem w tym czasie tyle wypić, a nie wypiłem – tłumaczy.
Wpadł w klasyczną pułapkę nagradzania. Z tym że kolejne okresy trzeźwości były coraz krótsze. W końcu wrócił do picia.
– Powiedziałem sobie, że to koniec – mówi Wojciech. – Przyznałem przed sobą, że potrzebuję pomocy. Na pierwszym spotkaniu AA nie odezwałem się słowem. Strasznie wstydziłem się siebie. Nie tego, że piję, tylkotylko że siedząc w tej grupie, przyznałem się do bycia pijakiem.
– Moja dziewczyna zaciągnęła mnie na spotkanie AA – wspomina Maciek. – Nawet nie wiedziałem, dokąd jedziemy. Od razu chciałem się zawijać, bo przecież ja nie mam problemów.
– Usiedliśmy z tyłu i słuchaliśmy tego, co alkoholicy mają do powiedzenia. I wszystkie ich historie zaczynały się jak moje, od piwka wieczorem – dodaje. Zrozumiał, że jest o krok od rozwalenia sobie życia.
– Widziałem ludzi, którzy mieli rodziny i je rozpieprzyli. Moje dziecko było jeszcze w brzuchu, a ja ani razu nie położyłem ręki na nim i nie czułem jak kopie. Ciągle skacowany nie wiedziałem nawet, który to miesiąc ciąży. To było tylko jedno spotkanie, ale otworzyło mi oczy – tłumaczy Maciek.
– Mój ojciec pił. Gdy uświadomiłem sobie, że ja też mógłbym być takim ojcem dla mojego dziecka, postanowiłem już nigdy nie sięgać po alkohol – dodaje.
– Pomyślisz, że przecież nie zataczałem się po pijanemu po ulicach, nie rzuciła mnie kobieta, a skoro tak to nie mam pojęcia, co to znaczy być alkoholikiem. Nie masz racji. Jeśli pijesz codziennie, jesteś alkoholikiem. Jeśli czekasz na życiową kraksę i dopiero wtedy próbujesz rzucić picie, to jest już za późno, bo prawdopodobnie skrzywdziłeś wcześniej wiele osób.
Jak wygrać z alkoholizmem?
Najtrudniej Arturowi było w Sylwestra. Koledzy z terapii zorganizowali imprezę bezalkoholową. – Od rana chodziłem wściekły. Nie uświadamiałem sobie, że chcę się napić.
– Czułem zapach alkoholu, piłem sok, ale wyobrażałem sobie, że są w nim procenty. Zacząłem wymyślać, że wymknę się do sklepu i doleję do swoich drinków wódkę. Dwie godziny szalałem, warczałem na ludzi.
– W końcu doszło do mnie, że tylko ja się źle bawię. Nikt nie pił, a wszyscy tańczyli i się śmiali – wspomina. W końcu wyluzował. Spróbował się otworzyć i dobrze się bawić. – Największą nagrodą był poranek bez kaca w międzynarodowym dniu kaca. Odniosłem zwycięstwo.
Gdy Artur się rozwodził, jego dzieci miały 7 i 9 lat. Kiedy spotkał je po raz kolejny, były już nastolatkami.
– Długo trwało, zanim moja była żona uwierzyła mi, że zacząłem leczenie i nowe życie. Spotykamy się wszyscy razem. Jeszcze nie czuję się na tyle pewnie, żeby wziąć je do siebie na weekend.
Kontakt z nimi mi pomaga, czuję wstyd, że je zawiodłem, ale i szczęście, że nie przekreśliły mnie. Moja była też daje mi wsparcie. Nie ułożyła sobie życia. Gdzieś w głębi tli się we mnie nadzieja, że będziemy znów rodziną – mówi Artur.
– Co dzień wstaję i tłumaczę sobie, że muszę przetrwać następne 24 godziny bez picia. Nie planuję nic dalej ani wakacji, ani tego, co będzie za tydzień – dodaje Artur. – Minęło pół roku. Najpierw chciałem rzucić się w nowe życie, iść na siłownię, wymyślałem biznesy, które założę, ale na spotkaniu AA powiedzieli mi, żebym poczekał. Posłuchał i zaczął powoli. To działa.
– Wracają czasem myśli o alkoholu, o tym, że jestem już zdrowy i nie potrzebuję terapii. Jestem świadomy, że choroba w ten sposób próbuje zakraść się do mojej głowy. Chodzę na mityngi raz w tygodniu, bo nie pozwolę, by alkoholizm zniszczył mnie, moją rodzinę, moje nowe trzeźwe życie – podkreśla.
– Gdy przestałem pić, mój syn powiedział do mojej żony, że tata się wreszcie uśmiecha. Dla tej jednej chwili rzuciłem picie i już nigdy nie wrócę – mówi Wojtek.