Moja ex daje dzieciom prezenty za to, że mnie odwiedzą. Czas spędzony z tatą to nie kara!

Wojciech Szczepański
Weekendowi ojcowie robią wszystko, aby nie stać się "panami od prezentów". Mimo mniejszego udziału w opiece nad dzieckiem, niż matki, starają się zapewnić swoim dzieciom normalne dzieciństwo. Tymczasem w niektórych przypadkach serdeczny i ciepły kontakt z dzieckiem utrudniają im... kobiety.
Weekend z ojcem, jako kara. Jak być rodzicem po rozwodzie? Fot. Bradne Collum/Unsplash
Czasem po prostu nie upierasz się, żeby mieć opiekę naprzemienną. Wiesz, że twojemu dziecku będzie najlepiej, jeśli nie zmieni miejsca zamieszkania, zostanie wśród kolegów z klasy, którzy mieszkają dwa bloki od niego i nie będzie musiało dojeżdżać co dwa tygodnie do szkoły, którą ma u mamy pod domem.
Starasz się być ojcem nie z doskoku, który organizuje co weekend wyprawy na Księżyc, ale takim, jakim byłbyś, gdybyście nie rozstali się z matką dziecka. Jesteś rodzicem, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Nie tylko głaszczesz po głowie, gdy przez dwie noce śpi u ciebie w mieszkaniu, ale czasem krzykniesz, by posprzątało w pokoju albo odłożyło telefon.


Wszystko po to, by utrzymać normalność rozwoju swojego dziecka. A przynajmniej sobie tłumaczysz, że tak będzie najlepiej. Gdy nie dasz odczuć weekendowości waszych spotkań ani tworzenia z nich niecodziennych wydarzeń.

Tymczasem "potykasz się" o swoją byłą. Czasem, zanim jeszcze odwiozę swoje dziecko do ex, już wiem, że te trzy dni zostały przedstawione jej jako obóz przetrwania u taty, który musi się odbyć, choć nikt nie miał na to ochoty.

Nie, pobyt u mnie nie jest "od wielkiego dzwonu", gdy tatuś znajdzie czas. Staram się. Chociaż główny dom jest u jej matki, a w odpisie sądowym wymagania dotyczą co drugiego weekendu, to widuję się z moją córką w tygodniu.

Odbieram ją z dodatkowych zajęć (na które chodziła przed pandemią), zabieram na spacer, do lekarza. Tworzę normalność, a jednak, w tygodnie, w których córka spędza u mnie weekend, poprzedzają szaleńcze zakupy, jedzenie fast foodów i brak odrabiania lekcji, a nawet wolne od szkoły. Jeszcze w samochodzie w czasie niedzielnej odwózki słyszę, jakie wspaniałości czekają na moją córkę, gdy tylko opuści fotel pasażera. Czuję wtedy, że czas, który został nam podarowany, był prezentem tylko dla mnie.

Lepsze rzeczy czekają u mamy. I to nie te normalne czynności: kolacja, kąpiel, rozmowa. Zawsze jest to coś ekstra - nowy komiks, potrójnie czekoladowe ciasto, zestaw flamastrów.

Przecież ja też daję młodej prezenty. A jednak różnica jest znacząca. Zawsze kupujemy to razem i dość spontanicznie. Nie nakazuję jej, aby te przedmioty zostały u mnie w mieszkaniu. Pilnuję jej diety, bo dziewczyna ma nadwagę i problemy z chodzeniem.

Chciałbym w tym miejscu przekląć, bo czuję się bezradny. Moja była żona świadomie robi zamach na zdrowie naszej córki i rozpieszcza ją, bym ja wypadał w gorszym świetle.

Długo walczyłem z tym uczuciem, bo wydawało mi się niemożliwe. Ciągłe zbiegi okoliczności utwierdziły mnie w tym, że czas spędzony z tatą jest gorszy. Nie tak napakowany atrakcjami, pełen nakazów i zakazów, obowiązków. Co więcej, od kiedy jestem na grupach ojcowskich, a w moim otoczeniu przybyło rozwiedzionych ojców, widzę, że nie jestem sam. Wielu z nich słusznie czuje się zepchniętych w swoim rodzicielstwie do opiekuna drugiej kategorii.

Trudno mi konkurować z tą fajnością, bo nie chcę ani rozpieścić mojego dziecka, ani ustawiać się w kolejce do konkursu na najlepszego rodzica. Chciałbym tej normalności, której mogę jej zapewnić tylko namiastkę ze względu na rozwód. Chciałbym, aby moja córka nie spędzała u mnie czasu za karę. By lepsze i gorsze dni rodzicielstwa były w obydwu domach równe.