Każda matka marzy od czasu do czasu, żeby wyjść, trzasnąć drzwiami i nie wracać przez cały weekend. Niektóre to robią, ale o wiele więcej z nich boi się zostawić swoje dzieci pod opieką ich ojca. Czemu?
Niedawno pierwszy raz wyjechałam na weekend sama. Od czterech lat, od kiedy urodziło się nasze pierwsze dziecko, nie wychodziłam z domu na dłużej, niż kilka godzin. Miałam ambitne plany, ale weekend zdominowało poczucie winy, że zostawiłam synów samych z tatą, choć wiem, że jest świetnym opiekunem.
Różnimy się podejściem do wychowania. Przy czym ja jestem rodzicem, który chętnie puszcza bajki i kupuje lody, a on stara się unikać takich pokus.
Moi redakcyjni koledzy śmiali się ze mnie, że nie potrafiłam sobie wychować faceta, skoro dopiero po czterech latach wychodzę sama z domu. A do mnie dotarło, że to kobiety blokują siebie i swoich partnerów przed odzyskaniem niezależności po urodzeniu dziecka.
Długa lista zadań
– Wygonienie mojej żony na miasto z koleżankami, graniczy z cudem – śmieje się Kamil. Jest zaangażowanym tatą, jego żona chwali go za to, jak opiekuje się dziećmi. Jednak, gdy przychodzi co do czego, jego partnerka stara się opóźnić wyjście i podaje mu długą listę zadań do wykonania w czasie, gdy jej nie będzie.
– Mam wrażenie, że chce mieć się do czego przyczepić, po powrocie. Jeśli nie odhaczę wszystkich pozycji, będzie mogła powiedzieć, że się nie nadaję do zostawienia mnie samego z dzieciakami – tłumaczy.
– Ja mam to samo – wtóruje mu Robert. – To jest tak, że, jak jesteśmy w weekend we dwójkę, to czasami odpuszczamy sprzątanie i zamawiamy pizzę. Gdy ja mam zostać z dziećmi, nagle trzeba myć okna i piec zapiekanki z brokułów – mówi. – Przesadzam, ale wiesz, o co mi chodzi?
"Jesteś dobrym ojcem, bo ja jestem dobą matką"
W teorii jest tak, że skoro kobieta wybrała tego właśnie partnera do założenia rodziny, wierzy w to, że będzie on dobrym opiekunem dla jej dzieci i darzy go pełnym zaufaniem. Jednak teoria w zderzeniu z weekendową praktyką, pokazuje, że kobiety nie potrafią odpuścić potrzeby ciągłego kontrolowania.
– Wszystko byłoby dobrze, gdyby moja żona nie zalewała mnie w tym czasie wiadomościami, jak sobie radzimy – mówi Michał. – Jak odpisuję, że świetnie i niech się relaksuje, to i tak nie mija minuta, zanim nie dostanę kolejnej wiadomości wyszczególniającej – tłumaczy.
Kto jest naprawdę winien?
– Mieliśmy kryzys. Zrzucałam mojemu mężowi, że się nie stara o utrzymanie dobrej relacji, nie pomaga mi w pracach domowych i opiece nad dzieckiem – opowiada Magda. – Wysłałam mu maila, w którym opisałam, co czuję i co chciałabym zmienić w naszym związku. Odebrał to jako atak, ale zaczęliśmy pracować nad wprowadzaniem zmian w domu.
Mówi, że dopiero samotny wyjazd do SPA uświadomił jej, że to ona wprowadzała nerwową atmosferę. – Wyjeżdżając, traciłam kontrolę nad tym, co jest w domu. Doprowadzało mnie to do gorączki. Mąż wysyłał mi zdjęcia z opisem, co robią i jak się bawią. A ja patrzyłam na nie i myślałam, że syn ma przekrzywiony śliniak albo brudne spodenki.
– Mój perfekcjonizm w macierzyństwie mógł doprowadzić do rozwodu – wyznaje Magda. – Jeśli mnie naśladował, byłam w stanie go chwalić. To dokładnie tak, że uważałam go za dobrego ojca, bo w moim mniemaniu, ja byłam dobrą matką.
Idealny rodzic nie istnieje. We dwójkę jesteście już prawie blisko ideału. Choć czasem dobrze potrenować wychowywanie na zmiany.