Dotąd mieliśmy trzy potęgi kosmiczne – USA, Chiny i Rosję. Powitajmy czwartą – Elona Muska

Andrzej Chojnowski
Jest nie tylko przedsiębiorcą i miliarderem. Stał się zjawiskiem kulturowym, symbolem czasów i fenomenem. Dla jednych jest ikoną przedsiębiorczości i innowacyjności, inni uważają go za niebezpiecznego wariata. Ten tekst nie jest jednak ani o wybrykach Muska, ani o jego geniuszu. To opowieść o kolejnym rozdziale historii podboju kosmosu.
30 maja 2020 roku, Elon Musk po udanym starcie rakiety Falcon 9 z kapsułą pasażerską Crew Dragon z przylądka Canaveral na Florydzie. Fot: NASA/Bill Ingalls/Public domain
Kochamy nienawidzić miliarderów. Doszli do gigantycznych pieniędzy, a większość z nas nie rozumie, jak to osiągnęli. Chodzą swoimi ścieżkami, których nie zrozumiemy, mają kosztowne hobby, które fascynują i irytują, i na dobrą sprawę nie jesteśmy im do niczego potrzebni.

Mogliby wyprowadzić się na Księżyc albo na Marsa i tam żyć za swoje miliardy. Nikt nie pasuje do tego opisu lepiej niż Elon Musk. Nie znoszę go, a jednocześnie mnie fascynuje.

Tydzień temu ludzie na całym świecie siedzieli przed telewizorami czy komputerami i oglądali start rakiety Falcon z przylądka Canaveral na Florydzie.


"Po raz pierwszy od 2011 roku rakieta startuje z amerykańskiej ziemi, by wynieść na orbitę amerykańskiej astronautów" - ekscytowali się przedstawiciele NASA. Astronauci nosili na skafandrach znaczki amerykańskiej agencji kosmicznej, ale rakieta była prywatna. Należy do firmy SpaceX założonej przez Elona Muska.
Falcon Heavy, najcięższą rakieta nośna na świecie.Fot: SpaceX/Unsplash

To był 89. lot w kosmos rakiet Falcon. Pierwszy odbył się w czerwcu 2010 roku. Przez dekadę ze śmiesznego dla wielu startupu, którego założyciel marzył o wysłaniu myszy na Marsa, powstała firma będąca partnerem dla najważniejszej agencji kosmicznej na świecie.

SpaceX to zarazem jedyny prywatny podmiot, który jest w stanie wynosić na orbitę misje załogowe. Firma stworzona przez Muska stała się w ciągu dekady 4. światową potęgą kosmiczną. Nieźle.

Najpierw się z ciebie śmieją

Amerykanie na takich, jak Elon Musk, mówią - "seryjny przedsiębiorca". Każde z przedsięwzięć, które tworzył, katapultowało go na wyższy poziom w biznesowej hierarchii. Zaczął od firmy technologicznej Zip2 w latach 90., którą sprzedał we właściwym momencie, gdy fala rewolucji komputerowej przybierała na sile. Potem był Paypal, platforma płatności w sieci. Sprzedaż Paypala eBayowi za ponad miliard dolarów uczyniła z Elona Muska osobę bardzo bogatą.

Potem były kolejne wyzwania, Tesla, SpaceX, Boring Company i SolarCity.

Ludzie lubią cytować powiedzenie Mahatmy Gandhiego: "Najpierw cię ignorują, potem się z ciebie śmieją..." Z Elona Muska przede wszystkim się śmiano.

Dzisiaj elektryczne samochody wydają się czymś oczywistym jak kawa w kapsułkach, jak Juergen Klopp w Liverpoolu. 8 lat temu, gdy w sprzedaży pojawił się samochód Tesla Model S, żyliśmy w całkowicie innym świecie. Biznesowe pomysły Elona wydawały się nie tylko szalone, wiele osób uznawało je po prostu za żart.

Nie jestem bezkrytycznym miłośnikiem motoryzacji elektrycznej, zdaję sobie sprawę, że na dłuższą metę nie rozwiązuje ona większości problemów, które mamy z samochodami, ale po raz pierwszy od ponad stu lat ktoś odważył się powiedzieć: a może byśmy odeszli od produkcji samochodów napędzanych łatwopalnym syropem z dinozaurów?

Powiedział to Elon Musk, a potem zrobił. Dzisiaj Tesla Model 3 to najlepiej sprzedający się "elektryk" na świecie.

Pozdrowienia z Rosji

Podobnie było ze SpaceX, firmą kosmiczną Muska. George Zachary, znany amerykański inwestor, który spotkał się z Muskiem, zrozumiał, że Elon, mówiąc o "space", ma na myśli "office space", powierzchnię biurową. Kto przy zdrowych zmysłach chce się pchać w tak trudny i kosztowny biznes jak loty kosmiczne? Mała wycieczka w przeszłość: w 2011 roku Amerykanie zakończyli program lotów wahadłowców. Rozpoczęto go w czasach prezydentury Richarda Nixona w latach 70., w zamierzeniu miały one być ciężarówkami latającymi na orbitę tak, jak Uber wozi ludzi w miastach. Wydarzyły się jednak dwie katastrofy (Challenger, Columbia), po nich było jasne, że program lotów wahadłowców trzeba zakończyć, bo jest zbyt kosztowny i zbyt niebezpieczny.

Ameryka, kraj, który jako jedyny wysłał ludzi na Księżyc, od 2011 roku musiała korzystać z rosyjskich rakiet, by kontynuować swój program kosmiczny. Było jasne, że to się musi zmienić. Do współpracy z NASA zaproszono dwie firmy - Boeinga, giganta branży lotniczej i SpaceX, firmę, która jeszcze kilka lat temu była startupem.

W biografii Muska autorstwa Ashlee Vance są dwa niesamowite fragmenty: pierwszy o tym, jak w Rosji Elon chciał kupić stare pociski międzykontynentalne, by przerabiać je na rakiety dla SpaceX i jak potraktowano go tam niczym żółtodzioba, wyśmiano i odesłano z kwitkiem. Jeden z rosyjskich konstruktorów miał go podobno nawet opluć.

Drugi niesamowity fragment jest o tym, ile zależało od czwartego testu rakiety Falcon. Był rok 2008, Amerykę paraliżował kryzys finansowy, SpaceX nie miała więcej pieniędzy, a trzy pierwsze próby startu były nieudane, Na szczęście czwarta próba Falcona okazała się sukcesem.

Rakietowe czary

Dzisiaj firma Elona Muska ma na koncie blisko setkę udanych misji. Ma za sobą udaną misję pasażerską dla NASA. Do tego SpaceX realizuje projekty lotów orbitalnych za mniej więcej 10 procent tego, ile NASA wydawało na program wahadłowców.

No i SpaceX ma coś, co do tej pory nie było standardem, ma silniki rakietowe, które po starcie lądują na Ziemi. Trudno w to uwierzyć, ale dotąd nikomu się to nie udało, silniki po starcie rakiet nadawały się do wyrzucenia i trzeba było budować je od nowa.
Silniki Falcona lądują po udanym wyniesieniu drugiego stopnia rakiety w kosmos.Fot: SpaceX/Unsplash
Silniki rakiet Falcon firmy SpaceX lądują na pływających platformach jakby były zaczarowane. To nawet bardziej fascynujące niż start samych rakiet. Taki był cel od początku: ponownie wykorzystywać silniki. To się udało.

Co robi w tym czasie Boeing, druga z firm wybrana przez NASA jako partner w misjach orbitalnych? Ma opóźnienie.

Myszy na Marsie

Nie tak szybko - powie niejeden krytyk Elona Muska (do których ja też się zaliczam). SpaceX realizuje ten program rakietowy, bo dostaje ogromne sumy z budżetu federalnego. To prawda, ale po tym względem nic się nie zmieniło.

50 lat temu, gdy Amerykanie lądowali na Księżycu, było to możliwe dlatego, że NASA wpompowała ogromne pieniądze w amerykański przemysł. Różnica polega na tym, że w 2020 roku "właścicielem" rakiet jest już nie NASA, ale firma prywatna.

Co dalej? Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego, SpaceX będzie głównym usługodawcą dla NASA, a z czasem być może też dla innych krajów.

Wiadomo jednak, że to nie jest cel Muska. Wszyscy znają go jako osobę, która postuluje podjęcie projektu lotów na Mars (kibicuje temu Buzz Aldrin, "drugi człowiek na Księżycu"). Cały pomysł na SpaceX wziął się przecież z tego, że Elon chciał wysłać myszy na Marsa. "Czerwona planeta" nadal jest dla niego celem. Kilka miesięcy temu zapowiedział, że chciałby do 2050 roku stworzyć na Marsie kolonię liczącą milion mieszkańców.

Doktor Elon i Mr. Musk

Czy należy bezkrytycznie zachwycać się Elonem Muskiem? Zdecydowanie nie. Wielu jego byłych współpracowników nie wspomina go dobrze, łagodnie rzecz ujmując. Kłopoty Tesli, drugiej firmy Muska w 2018 roku, związane z wprowadzeniem na rynek kompaktowego Modelu 3, sprawiły, że świat ujrzał niezbyt piękne oblicze Elona Muska, pisał o tym amerykański magazyn Wired we mocnym reportażu "W piekle Tesli".

Jest jeden Elon Musk, ten romantyczny, nieco szalony, ale porywający ludzi swoimi wizjami. I jest ten drugi, którego znają jego współpracownicy, piekielnie trudny w we współpracy maniakalny pracoholik, często podejmujący niezrozumiałe decyzje. Który jest prawdziwy? Kłopot w tym, że obaj.

Dodajmy też, że romantyczna wizja podboju kosmosu ma też drugie, bardziej śmierdzące oblicze - start każdej rakiety oznacza emisję ogromnych ilości dwutlenku węgla do atmosfery, a także mnóstwo śmieci w kosmosie.

Jedno trzeba jednak podkreślić: start rakiety Falcon 9 wynoszącej kapsułę Crew Dragon z dwoma astronautami NASA na orbitę przypadł na bardzo trudny czas dla Ameryki. Przez kraj przetacza się fala protestów po zabiciu przez policjanta czarnoskórego George'a Floyda.

USA mają teraz dwóch bohaterów: negatywnego, Donalda Trumpa, który obiecywał Amerykanom mur na granicy z Meksykiem, by zatrzymać imigrantów, i bohatera pozytywnego, Elona Muska, imigranta (pochodzi z RPA), miliardera, wizjonera, dziwaka.