dziecko komputer gaming
Dziecko, które nie ma smartfona i nie gra w gry jest dziś traktowane przez rówieśników jak dziwoląg. fot. Pexels/Tima Miroshnichenko
REKLAMA

List, który dostaliśmy od Sebastiana, to smutna lektura. Bo to opis porażki rodzica, który chciał dobrze i mądrze wychować syna. I razem z żoną naprawdę się w to zaangażował. A dziś ma poczucie, że przegrał. I że zrobił krzywdę własnemu dziecku. Tylko dlatego, że chciał je uchronić nadmiarem cyfrowych bodźców.

Z daleka od elektroniki

"Decyzję o tym, że będziemy Maksa wychowywać bez elektronicznych wspomagaczy, podjęliśmy naprawdę świadomie. Wtedy jeszcze nie mówiło się tyle o zagrożeniach związanych z ekranami i mediami społecznościowymi. Ale były już zalecenia WHO, żeby dzieciom do drugiego roku życia wcale nie dawać smartfonów czy tabletów, a starszym mocno ograniczać kontakt z tego rodzaju urządzeniami" – pisze w swoim liście Sebastian.

On i jego żona wzięli sobie do serca te wytyczne. Maks do drugiego roku życia nie obejrzał żadnej bajeczki na smartfonie, laptopie czy w telewizorze. Ale się nie nudził – rodzice czytali mu książeczki, opowiadali bajki, robili domowe przedstawienia. Fura zabawek też nie leżała w kącie, a pomysłów na to, jak je wykorzystać, nie brakowało. Nie brakowało też czasu. Sebastian i jego żona mają wolne zawody, od lat pracują zdalnie, więc byli dostępni na okrągło.

Brak dostępu do bajek na ekranie Maksowi nie przeszkadzał. Doszło do tego, że kiedy był u babci, a ta włączała mu jakiś dziecięcy kanał w telewizji, to chwilę pooglądał, a potem i tak zajmował się czymś innym. Nie był przyzwyczajony do ślęczenia przed telewizorem. 

To się trochę zmieniło, gdy zaczął chodzić do przedszkola. Tam dzieci opowiadały o swoich ulubionych bajkach. "Świnka Peppa", "Psi patrol", "Strażak Sam", "Bob Budowniczy". Maks co nieco kojarzył, ale większość tytułów nic mu nie mówiła. "Poprosił nas, żebyśmy pozwolili mu oglądać bajki, które lubią jego koledzy. Zgodziliśmy się na jedną dziennie, a w weekendy trochę więcej. Ale właściwie nigdy tego 'więcej' nie było, bo mieliśmy ciekawsze rzeczy do roboty, zwłaszcza w soboty i w niedziele".

Jak nie grasz, to jakbyś nie istniał

Ilekroć w przedszkolu dzieci rozmawiały o bajkach, filmikach czy gierkach na telefonie, Maks nie miał wiele do powiedzenia. Ale jak gadali o dinozaurach, zwierzętach czy kosmosie, to buzia mu się nie zamykała. "On miał różne fazy zainteresowań, a jak się czymś zainteresował, to na całego. Jak był etap dinozaurów, to zjeździliśmy wszystkie dinoparki w Polsce, jak weszła faza na zwierzęta, to robiliśmy tournée po ogrodach zoologicznych, jak wjechał kosmos, to wszystkie planetaria były nasze" – wspomina Sebastian. Do tego sport, częste wyjazdy w góry, które cała trójka uwielbia. Na ślęczenie godzinami przed komputerem czy telefonem zwyczajnie nie było czasu.

Sebastian i jego żona długo byli z siebie dumni. Z tego, jak wychowali syna. "Jak na spotkaniach ze znajomymi czy rodziną widzieliśmy dzieciaki, które żebrały o telefon, bo nudno i nie ma co robić, to my z Aśką przybijaliśmy sobie piątki, że nie mamy takich problemów. A nawet pouczaliśmy innych, że powinni to ograniczyć, bo im się dzieci uzależnią od smartfonów, tłumaczyliśmy, że to naprawdę niebezpieczne i że można inaczej" – wspomina Sebastian.

Dzisiaj już by nikogo nie pouczał. Bo dziś uważa, że nie miał racji. Zrozumiał to, gdy Maks zaczął chodzić do podstawówki. Jeszcze w pierwszej klasie nie było widać, że odróżnia się rówieśników. Ale już w drugiej i trzeciej stało się jasne, że Maks jest inny. "Nigdy nie zapomnę, jak któregoś dnia wymienił parę tytułów gier komputerowych i zapytał, czy mógłbym mu je kupić. Wszystkie były dla starszych niż on, więc odmówiłem. Ale coś mnie tknęło i zapytałem, skąd u niego nagle takie zainteresowanie grami i to jeszcze akurat tymi" – opowiada Sebastian.

Okazało się, że w te właśnie gry grają niemal wszyscy koledzy z klasy Maksa. A w szkole właściwie tylko o tym rozmawiają. Któremu się coś udało, który przeszedł jaki poziom, kto jakiego skina sobie odblokował. A Maks nie miał pojęcia, o czym oni gadają. I czuł się coraz bardziej obcy. "Nie chodziło tylko o to, że on sam czuł się odmieńcem. Koledzy sami mu to mówili. Umawiali się na spotkania, a jego nie zapraszali, bo po co, skoro on nie gra. A jak on ich zapraszał, to nie chcieli przychodzić, bo on nie ma żadnych gier. Po prostu go wykluczyli ze swojego grona, jakby był trędowaty" – wspomina Sebastian.

Niedługo po tej rozmowie z synem poszedł na zebranie w szkole. I potem został, by porozmawiać o tym z wychowawczynią. Chciał ją poprosić o pomoc, o to, by pogadała z klasą, delikatnie wspomniała, że nie powinno się nikogo wykluczać za to, że ma inne zainteresowania. "Ona powiedziała mi wprost, że to walka z wiatrakami. Bo taki jest świat. Większość dzieci ma komórkę, ma własny komputer albo korzysta z komputera rodziców i tak spędza mnóstwo wolnego czasu. A to, że Maks tak nie robi, jest oczywiście cenne, ale nie ułatwi mu kontaktu z kolegami, bo dla nich on jest z innego świata".

Dla Sebastiana to był cios. W domu do żony powiedział, że skrzywdzili własne dziecko. Chcieli dobrze, a sprawili, że Maks jest niedostosowany do otoczenia. Jest przegrywem. Tydzień później kupili mu smartfona, pozwolili, by zainstalował sobie parę gier na ich laptopie. Pilnują tylko, żeby grał nie więcej niż godzinę dziennie. No, chyba że na wspólne granie przychodzi któryś z kolegów, to wtedy pozwalają przeciągnąć rozgrywkę.

Czytaj także: