W erze COVID największym zagrożeniem są... rodzice. Przekonałam się na własnej skórze

Aneta Zabłocka
Jeśli przyjdzie zapłacić nam za COVID-19 najwyższą cenę, jako społeczeństwu, to wiem, komu powinniśmy wystawić rachunek.
Czy mogę posłać dziecko z katarem do przedszkola? Nie! Agencja Gazeta / fot. Mateusz Skwarczek
Sytuacja epidemiczna w kraju jest bardziej niż dramatyczna. Nawet jeśli rząd twierdzi inaczej, trzeba by być ignorantem, aby mu wierzyć. Wskazują na to, chociażby kolejne obostrzenia wprowadzane chaotycznie z dnia na dzień.

Przyglądając się codzienności, nie mam jednak wątpliwości, że wpadamy w te koleiny z dużą pomocą rodziców.

Czytaj też: "Lekcje to jedno wielkie koronaparty. Ile jeszcze osób musi umrzeć?!". Otwarty list rodziców do MEN


Po co kogokolwiek informować?

Rodzice właśnie zachowują się skrajnie nieodpowiedzialnie. Nie dalej jak kilka dni temu dowiedziałam się, że jeden z rodziców w przedszkolu mojego syna od tygodnia prawdopodobnie choruje na COVID. Ma wszystkie objawy, ale nie zrobił sobie dotychczas testu na wirusa, bo jak twierdzi, "lepiej mieć 500 złotych w kieszeni, niż przebadać rodzinę".


Tak, przeczytajcie jeszcze raz. Woli zakazić całą swoją rodzinę i kilkanaście kolejnych osób, z którymi się kontaktuje, zaryzykować ich zdrowie i życie, niż wydać jakiekolwiek pieniądze i otrzymać doraźną pomoc lekarską.

Jego dzieci nadal chodziły do przedszkola. Nie poczuł się w obowiązku do samoizolacji, nie poczuł się do obowiązku poinformowania placówki, że podejrzewa się o zakażenie koronawirusem.

Co rano widzę, jak zdenerwowane matki wycierają pod szkołami nosy dzieciakom i zabraniają mówić, że boli je gardło. Wysyłają osłabione chorobami dzieci do placówek, gdzie zarażają innych, a potem mieszankę wirusów przynoszą do domów. Kolejnego dnia rodzice wychodzą do pracy...

Koło się zamyka.

Ja rozumiem, że będziemy bronić się przed ponownym całkowitym zamknięciem z dziećmi na kilkanaście tygodni. Może jednak nie ma się czego bać, skoro badania dowodzą, że wiosenna kwarantanna wpłynęła na zacieśnienie więzi rodzinnych. Poza tym jest największy plus lockdownu. Ratuje cholerne życia waszych rodzin.

Sanepid praktycznie nie działa, ilość wolnych łóżek i respiratorów topnieje w zastraszającym tempie, może więc warto wziąć sprawy w swoje ręce i udać się na samoizolację? Umiesz liczyć? Licz na siebie. Aktualne bardziej niż kiedykolwiek.

Maseczka, draniu!

Jestem wstrząśnięta ignorancją rodziców. Nie zakładają maski na spacerach, spuszczają je na brodę, odprowadzają dzieci z samochodów do szkół i tłumaczą, że "tylko na chwilę".

Naprawdę? Skoro na chwilę, to czemu nie założysz maseczki? Za 5 minut znów będziesz swobodnie oddychał w samochodzie.

Koleżanka opowiedziała mi, że kilka dni temu zwróciła uwagę dwóm młodym kobietom, które bawiły się z dziećmi na placu zabaw. Oczywiście nie miały maseczek. Odpowiedziały, że "przecież są młode, im i ich dzieciom nic nie grozi".

Niedawno w Hrubieszowie matka nie zgodziła się na wymaz u dziecka, by wykluczyć COVID, bo twierdziła, że to sztuczne podnoszenie statystyk dotyczących koronawirusa.

Tak, dzieci rzadko chorują, a są świetnymi przekaźnikami zakażeń. Wie to każdy, kto chorował na "szkolne przeziębienie" przyniesione przez pociechę ze szkoły. Gdy im dokucza katar, standardowy dorosły walczy z zapaleniami, które zmutowały z tej samej mieszanki drobnoustrojów.

Gdy zwracaliśmy z mężem w przedszkolu uwagę pracownikom placówki i innym rodzicom, żeby założyli porządnie maseczki, a nie trzymali je na brodach, staliśmy się wrogami numer jeden.

Nie wiemy, czy koledzy naszego dziecka nie mieszkają ze swoimi dziadkami, czy ich matki nie są akurat ciężko chore albo w ciąży. Nie mamy pojęcia o ukrytych chorobach innych z ich otoczenia. Odpowiedzialność społeczna, ale i kierowanie się własnym poczuciem bezpieczeństwa, powinno obligować każdego rodzica do dbania o najbliższych. Do zakładania maseczki, do pozostawania w domu, gdy źle się czujemy, do niewysyłania zakatarzonego dziecka do szkoły.

Po prostu! Ja nie chcę zachorować, a ty chcesz?