Minister zapowiada koniec noszenia maseczek. Tymczasem one są niezbędne, jak prezerwatywy

Andrzej Chojnowski
Sam nie wierzę w to, co usłyszałem. Pan minister, ten od "jesteśmy pomiędzy wygaszaniem epidemii a szczytem zachorowań", zapowiada, że niebawem zrezygnujemy z noszenia maseczek. Jestem ciekaw, czy tak samo zaleciłby ludziom rezygnację ze stosowania prezerwatyw podczas uprawiania seksu?
Fot: Dimitri Karastelev/Unsplash
"Maseczki staną się dla nas tym, czym były prezerwatywy w czasach AIDS" - napisała Olga Khazan, dziennikarka amerykańskiego magazynu "The Atlantic". Nie mogła tego lepiej ująć. Analogii jest zastanawiająco dużo, szczególnie jeśli spojrzymy na Europę.

Przed pandemią, maseczki nosili profilaktycznie tylko Azjaci. Patrzyliśmy na nich z mieszaniną politowania i przerażenia. Przed czym się chronią? Co chcą ukryć? Są na coś chorzy? Mają paranoję i wszędzie widzą zarazki?

Podobnie sytuacja wyglądała w USA przed erą AIDS. Ludzie w większości uprawiali seks bez zabezpieczeń, bo jedynym ryzykiem były choroby weneryczne, ale traktowano je jak coś, co przytrafia się przede wszystkim osobom korzystającym z usług prostytutek. Reszta społeczeństwa była względnie bezpieczna.


Czytaj też: Zaczynamy trzeci miesiąc kwarantanny, ale jako społeczeństwo przestaliśmy rozumieć, po co to robimy

Właśnie tak traktowaliśmy maseczki jeszcze w lutym tego roku, gdy pan minister mówił w wywiadach, że maseczki przed niczym nie zabezpieczają. Właściwie nikt nie brał poważnie konieczności ich noszenia. To było ledwie kilkanaście tygodni temu.

Gdy na początku lat 80. w Ameryce wybuchła panika związana z epidemią AIDS, ludzie zaczęli się głowić nad tym, jak się chronić. Okazało się, że wirus nie dotyczy jakiegoś wyimaginowanego "marginesu", ale może dopaść właściwie każdego. By dać sobie szansę, trzeba było używać prezerwatyw.

Dokładnie taką sytuację mamy dzisiaj w Polsce. Pan minister w ciągu miesiąca zmienił zdanie i zaczął dla odmiany przekonywać, że maseczki trzeba nosić. Wprowadzono wręcz nakaz ich zakładania w miejscach publicznych.

Teraz dla odmiany, ten sam pan minister zapowiada zniesienie obowiązku ich noszenia, tyle że Polacy sami go sobie już znieśli.

Liczba osób bez maseczek na ulicach przeraża, biorąc pod uwagę to, co o skali pandemii mówią uznani epidemiolodzy.

Jesteśmy więc jak facet, który umawia się na szybki seks z nieznajomą w czasie epidemii AIDS i rezygnuje z prezerwatywy. Jesteśmy głupi.

Nie dajemy sobie szansy uniknięcia zachorowania i, biorąc pod uwagę to, że wiele osób choruje bezobjawowo, nie dajemy też innym szansy uniknięcia zakażenia.

Maseczki są irytujące, męczące, utrudniają oddychanie, ciężko się w nich rozmawia, parują przez nie okulary (pisze to wam okularnik!), a na dodatek utrudniają interakcje z innymi ludźmi, bo nie sposób czegokolwiek wyczytać z mimiki twarzy, więc odgadnięcie emocji drugiej osoby w rozmowie staje się niemal niemożliwe.

To wszystko prawda. Prezerwatywa to też nie jest szczyt wygody, niezależnie od tego, co powiedzą wam ich producenci. Mimo to ludzie na całym świecie używają ich, bo wiedzą, że istnieje wirus, który może ich zabić.

Maseczki to prezerwatywy, które zakłada się na twarz. Cel jest ten sam, mają pomóc ochronić siebie i innych przed zarażeniem potencjalnie śmiertelnym wirusem.

Powinniśmy wszyscy nosić maseczki, dopóki nie pojawią się szczepionki na koronawirusa.

Na razie jednak nosimy je głównie na szyi, a pan minister zapowiada, że niebawem w ogóle będziemy mogli z nich zrezygnować. Zastanawiam się, czy prezerwatyw też woli nie używać.