Jest ich tylko dwóch. Niewielu jak na spore osiedle zamieszkane głównie przez młodych ludzi. Ale obaj rzucają się w oczy. Jeden stale spaceruje z dzieckiem w wózku, jakby uczestniczył w jakimś wyzwaniu na przejście największej liczby kilometrów. A jak nie spaceruje, to siedzi na placu zabaw, otoczony wianuszkiem matek. Drugi już rano idzie z córką do przedszkola, a popołudniu ją odbiera. Obaj czasem wyglądają na zmęczonych, ale zwykle są uśmiechnięci i zadowoleni. Dziwne, nie? Też tak myślałem. Do czasu…
Reklama.
Reklama.
Ci dwaj panowie to moi sąsiedzi. Obserwuje ich od dłuższego czasu. W końcu nadarzyła się okazja, więc postanowiłem zaspokoić swoją dziennikarską ciekawość. Jednego z nich, tego od wózka, zapytałem, czy się przygotowuje do jakiegoś maratonu, bo tak ciągle albo chodzi, albo biega z tym dzieckiem.
"I skąd ma pan na to tyle energii, jeśli pan coś bierze, to ja też to chce?" – rzuciłem. Marek, bo tak ma na imię, złapał żart i odpowiedział żartem. "Oczywiście, że biorę. A właściwie to wziąłem. Urlop rodzicielski wziąłem" – powiedział. A potem wyjaśnił, że jego żona tuż po powrocie z macierzyńskiego zmieniła pracę, w tej nowej musiała się wykazać, a małego dziecka nie chcieli oddawać pod opiekę niani. "A że pojawiły się urlopy dla ojców, to stwierdziłem, że wezmę" – wyjaśnił.
Szkoda, że ja nie mogłem
Nieco inną historię ma Krzysiek, drugi z nietypowych ojców z mojego osiedla. On, gdy tylko w ubiegłym roku wprowadzono urlopy rodzicielskie, oznajmił żonie, że z tego skorzysta, żeby pobyć trochę z córką. Jak przyznał, to miała być taka trochę rekompensata, bo wcześniej to głównie żona zajmowała się dzieckiem. Ale nie chodziło tylko o to, by odciążyć partnerkę i przejąć część jej obowiązków. Krzysiek uznał, że taki urlop to okazja, by zbudować silniejszą więź z córką. A do tego potrzebny jest czas.
Markowi i Krzyśkowi zazdroszczę. Nie tego, że mają małe dzieci, bo do tego etapu to już chyba nie chciałbym wracać. Zazdroszczę tego, że mają wybór, którego ja nie miałem, gdy 18 lat temu urodził się mój syn. Mam z nim dziś dobrą relację, lubimy spędzać razem czas, co jest dowodem na to, że i bez urlopu rodzicielskiego można zbudować więź z dzieckiem. Ale jestem przekonany, że gdybym wówczas mógł się nim zajmować w ciągu dnia, a nie tylko wieczorami, gdy wracałem z pracy, byłoby mi zwyczajnie łatwiej. I pewnie nasze wspólne wieczory nie zawsze kończyłyby się tak, że zasypialiśmy razem podczas czytania książeczki. I zwykle to ja zasypiałem wcześniej.
Weekend, który trwa miesiącami
Dzisiaj, kiedy patrzę na Marka i Krzyśka, to przypominam sobie weekendy sprzed lat. Bo miałem z żoną wtedy taką umowę, że w soboty i niedziele to ja przejmuje młodego pod skrzydła, żeby ona miała czas dla siebie. Wtedy na wylot poznałem Otwock, w którym mieszkam i okoliczne lasy. Ile my przez te wszystkie weekendy przemierzyliśmy kilometrów, ile odwiedziliśmy placów i sal zabaw, ile szałasów zbudowaliśmy! I ilu ciekawych ludzi przy tej okazji poznałem!
Po każdym takim weekendzie byłem fizycznie wyczerpany, ale zadowolony, rozruszany, dotleniony i – paradoksalnie – lepiej przygotowany na to, co od poniedziałku czeka mnie w pracy. Dlatego teraz, patrząc na Krzyśka i Marka, z nutką zazdrości myślę o tym, że gdyby wtedy istniały urlopy rodzicielskie, to taki mój weekend z synem trwałby kilkanaście tygodni.
Dwaj moi sąsiedzi mają dobrze nie tylko w porównaniu ze mną, ale też w porównaniu z innymi mężczyznami, którzy wychowują teraz małe dzieci. Choć prawo daje taką możliwość, nadal nie każdy tata może sobie pozwolić na to, by wziąć urlop ojcowski. Z różnych względów. Czasem nie pozwala na to wykonywany zawód, czasem sytuacja finansowa, czasem indywidualne uwarunkowania rodzinne. Mimo różnych przeszkód stale jednak rośnie grono ojców, którzy korzystają z tej możliwości dzielenia opieki nad dzieckiem. W 2023 roku zdecydowało się na to 19 tys. ojców, czyli 7 proc. uprawnionych, a w tym roku, w okresie od stycznia do maja, już 16,2 tys., czyli ponad 15 proc. uprawnionych. Co oznacza, że coraz więcej facetów dostrzega korzyści, jakie daje urlop rodzicielski.
Co można zyskać?
A tych jest sporo. Ja sam widzę kilka, obserwując obu moich sąsiadów. Marek i Krzysiek mają świetną kondycję i to bez chodzenia na siłownię. Opieka nad dzieckiem, zwłaszcza spacery, to jednak świetny trening. Są też bohaterami osiedla, zwłaszcza dla matek, które patrzą na nich na placu zabaw. A potem mówią ich żonom, że mają fantastycznych mężów, którzy tak fajnie potrafią zająć się dzieckiem. Podziw w oczach sąsiadek jest cenny, ale znacznie cenniejszy jest podziw partnerki. A to zyskali obaj. Zwłaszcza Marek, którego żona szybko odnalazła się w nowej firmie i, jak mi powiedział, ma szansę niedługo dostać wyższe stanowisko i solidną podwyżkę. Nie dziwię się więc, że on chodzi uśmiechnięty.
Obaj najbardziej zadowoleni są jednak sami z siebie. Z tego, że przełamali swoje obawy przed tym, czy dadzą radę. Z tego, że spędzając czas ze swoimi dziećmi, sporo się o sobie dowiedzieli i nauczyli nowych rzeczy. Marek, który wcześniej umiał jedynie ugotować jajka, a i to tylko na twardo, teraz stał się mistrzem kuchni, a jego specjalnością jest pizza, do której sam przygotowuje ciasto. Obaj stali się też bardziej kreatywni, bo – co wie każdy ojciec – zabawy z dzieckiem wymagają pomysłowości i umiejętności udzielenia odpowiedzi na tysiące zaskakujących pytań. Kiedy już Marek i Krzysiek wrócą z rodzicielskiego, ich pracodawcy na pewno zobaczą, że to był najbardziej rozwijający i poprawiający kompetencje urlop, jakiego udzielili.