Pandemia zatrzymała ich w Turcji podczas podróży dookoła świata. Żyją w kamperze i nie chcą wracać

Aneta Zabłocka
Są w trakcie podróży życia. W listopadzie 2018 roku wyruszyli na wyprawę dokoła świata. W marcu tego roku, z powodu pandemii, utknęli w Turcji. Jednak ich izolacja to raj - mają słońce, plaże i wolność, której większość ludzi może im jedynie zazdrościć.
Fot. Facebook/World by our home
Dzięki Pawłowi i Magdzie wiemy, ile pracy trzeba włożyć, by "rzucić wszystko i wyjechać". To dokładnie 8 tysięcy godzin planowania i pracy, a także mieszkanie w Warszawie.

W listopadzie 2018 roku Paweł i Magda skończyli budowę swojego domu na kółkach i wyruszyli w podróż dokoła świata. Na nieco ponad 7 metrach kwadratowych mieszkają z córką i psem i nie wyobrażają sobie, by mogliby być bardziej szczęśliwi. Swoją podróż dokumentują na blogu worldbyourhome.pl i Facebooku.

Czytaj też: Ludzi nie ma, są misie polarne. Polacy ze stacji arktycznej mówią o tym, jak radzić sobie z izolacją


Teraz przebywają w Turcji, która pod koniec marca zamknęła swoje granice. Czekają, aż będą mogli ruszyć dalej - do Gruzji, Azerbejdżanu, Iranu. Wcale nie uważają, żeby utknęli. Mają plaże, morze i słońce.

Jesteście w trakcie podróży dokoła świata w czasie pandemii. W jakim stopniu koronawirus pokrzyżował wam plany?

Dotyczą nas teraz te same problemy, co wszystkich na świecie, strach o pracę i bezpieczeństwo. Ale to podróżowanie jest naszym celem i nie przerwiemy podróży.

Część podróżników, których spotkaliśmy, po wybuchu pandemii wróciła do swoich domów. Teraz żałują, bo w Europie, szczególnie północnej, jest o wiele gorzej, jeśli chodzi o restrykcje, niż w państwach Południa. Jak z waszej perspektywy wyglądał początek pandemii?

W Turcji jej wybuch był przesunięty o co najmniej miesiąc w stosunku do reszty świata. Prezydent Erdogan dekretem zatwierdził to, że w Turcji nie ma koronawirusa, więc przez miesiąc go nie było.

12 czy 14 marca byłem w Stambule, by kupić "najsmaczniejszy kebab w kraju", w knajpie siedziało kilkaset osób. Pojechałem tam sam, nie jedliśmy na miejscu, bo my byliśmy już pod wpływem informacji z Europy. Jeszcze 20 marca w Turcji miały miejsce aresztowania dziennikarzy, którzy informowali, gdzie w kraju są skupiska zakażeń. Pandemia w Turcji była tajna.

Gdy mówiłem Turkom w marcu, że w ciągu dwóch tygodni wszystko się u nich zmieni, pukali się w głowę. Potem, w ciągu 2 tygodni zamknięto restauracje, wprowadzono godzinę policyjną i zakaz wychodzenia, zablokowano też przejazdy pomiędzy prowincjami.

Próbowaliśmy się chować w różnych miejscach. Mamy samochód terenowy, więc wjeżdżamy w góry, gaje oliwne, czy na dzikie plaże i tam mieszkamy. Prąd mamy z nieba, tylko wodę musimy zatankować i kupić coś do jedzenia. Przemyciliśmy się przez trzy granice prowincji, żeby dojechać do Antalyi. Gdy zatrzymywali nas żandarmi, pytali, dokąd jedziemy. Odpowiadałem, że do Melbourne w Australii. Oni na to: "okej, jedźcie".

Gdybyśmy chcieli zostać w danym miejscu, żandarmi musieliby nas spisać, pewnie umieścić na jakieś specjalnej liście obcokrajowców. Gdy mówię, że ruszamy dalej, to jest to problem następnego posterunku. Żandarmi nie chcą dokładać sobie pracy, i tak mają jej dużo więcej w czasie pandemii.

Teraz jesteśmy na wybrzeżu Morza Śródziemnego, jest tu gdzie się ukryć. Do miasta wpadamy tylko na chwilę i nie ruszamy się w weekendy, bo jest godzina policyjna.

Do plaż publicznych nie można dojechać. Byliśmy na dwóch plażach, ale drogi dojazdowe zablokowano, a straż morska pilnuje, czy nikt nie siedzi nad morzem. Widać już jednak, że świat zaczyna się nudzić tematem koronawirusa. Są w Turcji miasteczka czy wsie, w których nikt nie nosi maseczek.

Prawdziwy podróżnik nie chodzi wytyczonymi szlakami, tylko spędza czas z miejscowymi.

My tak właśnie zwiedzamy świat. Jeśli chodzi o zwiedzanie w czasie pandemii, stało się ono niemożliwe. Strefy turystyczne w Turcji zamknięto. Tak było z Troją, ale mamy samochód terenowy, więc podjechaliśmy od drugiej strony i tam oglądaliśmy film "Troja", by wyjaśnić córce historię tego miejsca.

Jak radzicie sobie z izolacją? Nie dość, że podróżujecie sami, to jeszcze unikacie kontaktu z innymi ludźmi.

Lubimy przebywać ze sobą. Myślę, że liczba sytuacji nerwowych w czasie tego wyjazdu w stosunku do tego, jak to wyglądało, gdy mieszkaliśmy w Warszawie, jest dużo mniejsza. Wolność, której doświadczamy, rekompensuje wszystkie problemy. Jeśli przestaje nam się podobać miejsce, w którym jesteśmy, to jedziemy do kolejnego i znów jest pięknie.

Zimę spędziliśmy na Peloponezie na plaży Elea. Stało tam kilkadziesiąt ciężarówek, które zjeżdżają tam na tzw. zimową hibernację. To ekipy podróżnicze, które mieszkają tam zimą i wracają do domów latem. Było tam wspaniale. Bywa jednak też tak, że relacje z sąsiadami na postoju stają się męczące, wtedy ruszamy dalej.

Brak sąsiadów na stałe jest bardzo dobry. Nie ma żadnej presji, by wspólnie pić kawę albo zastanawiać się, co kto powiedział. Jest zestaw historii, którymi się dzielisz, a gdy się kończą, można jechać dalej.

To jest rzecz, która nas zmotywowała do wyjazdu z Polski. Nie chcieliśmy poddawać się presji społecznej, rodziny, samców alfa na zebraniach wspólnoty mieszkaniowej itd. Mieliśmy dosyć codziennego życia, które wymaga tyle energii, że człowiek jest zmęczonym wieczorem, a w sumie nic konkretnego nie zrobił.

Czy na kempingu w lutym widać już było objawy nerwowości związane z pandemią?

W połowie lutego pojawiły się informacje o koronawirusie we Włoszech. Nas już wtedy nie było na Peloponezie. Z informacji od znajomych podróżników wiemy, że grecka policja przyjeżdżała na plażę i przeganiała kempingujących. Podobno jednak wszystko wróciło do normy. To Grecja. Zakaz nie oznacza, że czegoś nie można. Nie przyszło wam do głowy, że może lepiej wrócić do Polski?

Po co? Stalibyśmy w parku lub lesie po Warszawą. Byłoby zimnej, nie moglibyśmy nawet wejść do lasu. Wolimy siedzieć w Turcji. Tutaj jest dużo spokojniej niż w Polsce.

Jak Turkom idzie przestrzeganie zakazów?

W każdym rejonie ludzie inaczej do tego podchodzą, mimo, że zakazy są ogólnokrajowe. Turek z Antalyi powiedział nam, że nie wolno nam nigdzie się ruszać, a z kolei Polka z tego regionu twierdzi, że można bez przeszkód podróżować. Tak naprawdę decyzja o tym, co jest legalne a co nie, należy do lokalnego żandarma. Nasi znajomi dostali 3 tysiące lirów tureckich kary za brak maseczek na twarzach w czasie jazdy samochodem, podczas gdy w tym samym rejonie ludzie nagminnie jeżdżą bez maseczek. Nie boicie się jechać dalej, na wschód?

Cały czas czytam blogi ludzi z Iranu, bo to jest następny etap w naszej podróży. Ten kraj też dostał mocno po tyłku w związku z pandemią, ale na przykład bary nadal są tam otwarte. Wprowadzono ograniczenia, pewnie w Teheranie i w dużych miastach sytuacja jest trudniejsza, ale w miasteczkach nadal otwarte są bazary, ludzie żyją normalnie.

Jeden z podróżników opisał sytuację, gdy lokalna policja kazała mu zatrzymać się w parku narodowym. "Masz tu 50 hektarów dla siebie, jest woda, a niedaleko miasteczko, tam kupisz chleb. Nigdzie się stąd nie ruszaj". To jest właśnie policja w Iranie. Czytałem też, że podobno przedłużenie pobytu w tym kraju stało się trudne.

Toczy się dyskusja o tym, jak będzie wyglądał świat po koronawirusie.

Dla nas, podróżujących indywidualnie, nie będzie miało to dużego znaczenia. Myślę, że największy problem będzie z turystyką masową. Ludzie w Turcji rezygnują z pracy w tej branży. Jedna z poznanych przez nas osób ma łodzie, którymi do tej pory zabierała turystów na morze. Znalazła już chętnego na jeden jacht, w zamian kupuje ziemię i 200 owiec. Może zostawi sobie jedną łódź, ale na pewno ten sezon jest już na straty.

Z pewnością na świecie zrobi się mniej tłoczno, co nas bardzo cieszy. Byliśmy w miejscach, które zwykle o tej porze są oblegane przez turystów. Teraz nikogo nie ma.

Macie to, czego większość teraz mogłaby wam zazdrościć. Podróżujecie, niby jesteście w domu, ale każdego dnia możecie być w nowym miejscu.

Kupiliśmy mieszkanie w Warszawie, ale po półtora roku je sprzedaliśmy. W pięknym salonie na fajnym telewizorze oglądaliśmy na YouTubie filmy podróżnicze. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak silna jest w nas potrzeba wolności, dopóki nie sprzedaliśmy wszystkiego i nie wyruszyliśmy w podróż.

Sprzedać wszystko i wyjechać, to brzmi bardzo prosto. Jak to wyglądało w praktyce?

Została tylko moja firma, bo ja nadal pracuję, utrzymujemy się z mojej „jednoosobowej korporacji”. Cały proces był o wiele prostszy, niż można przypuszczać. Budowa samochodu i planowanie podróży zajęły nam 8 tysięcy godzin. Nasze auto ponad 7 merów kwadratowych powierzchni, wiec nie daliśmy rady zmieścić tam zmywarki i piekarnika, ale poza tym mamy wszystko, jak w domu. Najwięcej miejsca przeznaczamy na zabawki córki.

W ciągu 18 miesięcy pokonaliśmy 28 tysięcy kilometrów i ani razu nie pomyśleliśmy, że chcemy wracać do Polski.