Ludzi nie ma, są misie polarne. Polacy ze stacji arktycznej mówią o tym, jak radzić sobie z izolacją
Osiem osób zamkniętych w jednym domu na rok. Badacze z Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie nie mają wyjścia – muszą się polubić, bo w razie konfliktu nie można trzasnąć drzwiami i się wynieść. Przyjechali tu na rok, ale ich pobyt pod Biegunem może zostać przedłużony z powodu pandemii koronawirusa. Żyją na pustkowiu, z dala od ludzi, ich towarzyszami są niedźwiedzie i lisy polarne. Jak radzą sobie z izolacją?
Żyją w małej społeczności, są stłoczeni na małej przestrzeni. Zakupy docierają do nich dwa razy w roku.
Na spacer z bronią pod pachą
Dla większości Polaków Hornsund brzmi co najwyżej jak nazwa jakiegoś mebla z Ikei. Spójrzcie zatem na mapę. Na północ od Norwegii zobaczycie archipelag o nazwie Svalbard. Tam znajduje się wyspa Spitsbergen. Nieco poniżej, nad fiordem Hornsund, znajduje się baza, w której pracują polscy polarnicy.Czytaj też: Wyniósł się z rodziną na środek Bałtyku. Jak żyje się polskiemu blogerowi na dalekiej Północy?
W tej chwili w Polskiej Stacji Polarnej w Hornsund na Svalbardzie mieszka 8 osób. Prowadzą badania dla Instytutu Geofizyki Polskiej Akademii Nauk.
Przyjechali tu na rok. Musieli nauczyć się współpracować i żyć razem, stłoczeni na niewielkiej powierzchni, bo na biegunie nie można się po prostu wynieść i zamieszkać gdzie indziej.
– Ze względów bezpieczeństwa nie wolno nam opuszczać samodzielnie stacji. Na zewnątrz wychodzimy zawsze minimum w dwie osoby, a do tego musimy mieć przy sobie broń – mówią mi polarnicy z Hornsundu.
Polscy naukowcy prowadzą badania z różnych dziedzin – od meteorologii po studia nad mikroorganizmami żyjącymi w arktycznym klimacie. Ich prace publikowane są w najważniejszych pismach naukowych na świecie. By jednak przygotować jakąś publikację naukową, najpierw muszą spędzić rok w bazie Hornsund.
Teraz są odizolowani od świata bardziej niż zazwyczaj, bo zgodnie z decyzją Instytutu Geofizyki, do której należy stacja, dostęp do niej został zawieszony. – Stacja aktualnie jest zamknięta dla odwiedzających – mówi Joanna Perchaluk-Mandat z polskiej bazy.
– Gdyby nie pandemia, już od kilkunastu dni w byliby tu „wiosennicy”, czyli osoby przyjeżdżające do bazy na wiosnę, by prowadzić rozmaite badania i pomiary.
Tęsknota za świeżymi warzywami
Pandemia nie ominęła nawet Arktyki. W marcu na Svalbardzie pojawiły się informacje o pierwszych zakażonych koronawirusem. Na szczęście testy okazały się negatywne.– Nawet gdyby wirus pojawił się w Longyearbyen, stolicy Svalbardu, to my nie powinniśmy się obawiać, bo nie mamy kontaktu z nikim stamtąd. Nie tak łatwo dostać się do naszej stacji, więc goście są u nas ogromną rzadkością – tłumaczy Joanna.
Goście rzeczywiście rzadko zaglądają do stacji. Nawet zakupy dostarczane są tylko dwa razy w roku. Dostawy żywności i niezbędnego sprzętu mają miejsce w czerwcu i w sierpniu.
Choć badacze nie narzekają na brak zajęć, szukają zajęć, które pozwolą im przestać myśleć o tym, że są w izolacji.
– Szydełkowanie czy robienie na drutach może być niezłym sposobem na spędzanie czasu – opowiadają naukowcy ze stacji polarnej. Ich dzieła, zrobione podczas polarnych nocy, można było kupić na aukcjach organizowanych przez Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
– Na aukcjach pojawiła się nie tylko czapka i sweter, ale także obraz olejny, woreczek na magnezję i wieszak na klucze. Wszystko to zostało wykonane ręcznie przez załogę stacji – chwalą się polarnicy.
Tęsknotę pomaga im pokonać internet. Choć różnie bywa z jakością połączenia, dostęp do sieci to szansa na regularne rozmowy z rodzinami w Polsce.
– Jedni tęsknią za bliskimi, inni za świeżymi warzywami, a jeszcze inni za spacerami po lesie – śmieje się Joanna Perchaluk-Mandat.