Rośnie nam pokolenie kompletnych ignorantów. Dowodem scena z egzaminu na uczelni
– Zdzwonimy się później, dobra, bo teraz prasuję młodemu koszulę, a za chwilę podwożę go na egzamin – usłyszałem od kumpla. Życzyłem jego synowi powodzenia i natychmiast się rozłączyłem. Egzamin na pierwszym roku prawa ważna rzecz, wszystko inne może poczekać.
Elegancko, czyli w dresie
Gdy zdzwoniliśmy się wieczorem, zapytałem, jak Jankowi, czyli młodemu, poszedł egzamin. – Jeszcze nie wiem, bo to był pisemny, wyniki będą za kilka dni. Ale na pewno zdał egzamin z dobrych manier, bo wyglądał jak student na sesji, a nie jak dresiarz na siłowni – powiedział Kacper. Nie załapałem, o co chodzi, więc szybko mi wyjaśnił.
– Ja rano prasowałem mu tę koszulę i dobrałem krawat do garnituru, żeby wyglądał elegancko. I to nie było moje widzimisię. Janek powiedział, że ich wykładowca poprosił, by wszyscy ubrali się stosownie do okoliczności, jaką jest egzamin na poważnym wydziale poważnego uniwersytetu. Dla mnie to było oczywiste, że chodzi o elegancki strój. Ale nie dla wszystkich – wyjaśnił mi kumpel. A potem opisał, jaki widok zastał, gdy przyjechał po Janka i zobaczył grupę studentów wychodzących z auli, w której odbywał się egzamin.
Dziewczyny, mniej więcej połowa grupy, dość dobrze zinterpretowały prośbę profesora. Nie wbiły się co prawda w eleganckie garsonki czy kostiumy, ale też nie błyszczały cekinami. – Ale chłopaki to masakra. Zaledwie kilku przyszło w garniturach czy choćby marynarkach. Większość za stosowny strój uznała dżinsy i sweter albo bluzę z kapturem. Ale z dziesięciu przyszło w dresach i adidasach, jakby się wybierali na siłkę – powiedział Kacper.
Czego wymagać od "płatków śniegu"?
Ta scenka mnie zszokowała. Może dlatego, że od dawna nie bywam na uczelniach, zwłaszcza w trakcie sesji egzaminacyjnych. Ale dobrze pamiętam jeszcze swoje studia i egzaminy. Nie byłem wtedy miłośnikiem eleganckich wdzianek, podobnie jak wielu moich kolegów z roku. Ale wszyscy, nawet najwięksi abnegaci, nawet zatwardziałe punki "olewające system", na czas sesji wyjmowaliśmy z szaf marynarki i przyczesywaliśmy rozwichrzone zwykle fryzury. Nie dlatego, że prosili nas o to wykładowcy. Nie musieli tego robić. Po prostu tak byliśmy wychowani. Nauczeni, że są sytuacje, które wymagają ubrania innego niż codzienne. I egzamin jest jedną z takich sytuacji.
Co się wydarzyło przez te lata, że wielu dzisiejszych studentów ma gdzieś nie tylko tę zasadę, ale też wykładowcę, który dość wyraźnie o niej przypomniał? Czy pokolenie "płatków śniegu" jest aż tak bardzo przeczulone na punkcie wymagań, reguł i ograniczeń, że nawet uniwersytecki dress code uznaje za formę opresji, z którą trzeba walczyć?
Ja wiem, że świat się nie zawali, jeśli studenci zaczną masowo przychodzić na egzaminy w dresach, a latem to nawet w T-shirtach i krótkich spodenkach. W końcu ważniejsza jest wiedza, a nie to, w jakim stroju przychodzi się na sprawdzian tej wiedzy. Profesorowie, dziś może nieco tym zszokowani, też się w końcu przyzwyczają i przestaną apelować o wyrażanie szacunku poprzez odpowiedni strój.
Łamać zasady to trzeba umieć
Ale nawet jeśli te stare zasady znikną z uczelni, to z innych miejsc niekoniecznie. I młodych, przyzwyczajonych do tego, że prośbę jakiegoś starszego gościa można po prostu olać, może czekać brutalne zderzenie z rzeczywistością. Niektórzy już się z nią zderzyli. Z niedawnego raportu ManpowerGroup "Przyszłość pokolenia Z w rękach pracodawców" wynika, że pracodawcy nie chcą zatrudniać młodych absolwentów z powodu ich słabego przygotowania merytorycznego, ale też kiepskiej etyki pracy.
To pokazuje, że nieumiejętność przystosowania się do pewnych ustalonych zasad, która w szkole czy na uczelni jeszcze jakoś przechodzi, później jest jednak powodem poważnych komplikacji. I jeśli pokolenie ignorantów tego nie zrozumie, to samo może zostać zignorowane.