Takie maleństwa są warte nawet 1000 zł. Sprawdzamy, na czym polega fenomen "bitewniaków"

Aneta Zabłocka
Warhammer, Warhammer 40k, Age of Sigmar i inne gry figurkowe są coraz popularniejsze i ściągają sprzed komputerów kolejne pokolenia graczy. A pojedyncza kilkucentymetrowa figurka potrafi kosztować nawet tysiąc złotych. Bo "bitewniaki" to nie tylko świetna rozrywka, ale i prężny biznes. Gdy można połączyć hobby i pracę, jesteśmy już całkiem blisko spełnienia.
Warhammer i gry figurkowe. Ile kosztuje malowanie figurek? Fot. MiniEmporium Samiego
– Pierwsze figurki kupiłem, gdy miałem 16 lat. Od tego czasu ciągle się tym bawię – mówi Karol, który prowadzi kanał Grot Orderly na YouTubie o malowaniu figurek. Jego hobby trwa nieustannie od 1996 roku i zaczyna angażować także kolejne pokolenie.
– Moje dzieci czasem siedzą obok mnie, jak maluję, albo układają figurki w szeregu. Zawsze patrzę im na ręce – mówi Karol. – Nie chciałbym, aby coś, nad czym spędziłem kilka godzin, zostało w ciągu sekund strzaskane o ziemię. Nie szkoda mi tanich piechurów – śmieje się. – Dzieci nie mogą tylko gryźć ich i nimi rzucać – wyznacza reguły.

Jaki kolor krwi mają orkowie?

Według niego jest wiele płaszczyzn, w których można odkrywać siebie w grach figurkowych. Znajdzie się tu miejsce dla graczy, kolekcjonerów i narratorów. – To hobby było dotychczas zdominowane przez facetów, ale widać coraz więcej kobiet. I to dobrych malarek! – mówi Karol.
Fot Grot Orderly
– Bycie geekiem jest teraz modne. Stara gwardia śmieje się, że jak faceci wstawiają zdjęcie figurki, to jest to po prostu kawałek plastikowego gościa, gdy robią to dziewczyny, które szukają atencji, często najpierw trzeba oderwać wzrok od dekoltu w tle– śmieje się Grot Orderly. Ale zastrzega, że nie brakuje w Warhammerze kobiet, które mają serce do gry po właściwej stronie.

Świat figurkowiczów to nie tylko kawałek plastiku i bieg od kasy sklepowej. Warhammer 40 000, Age of Sigmar i inne gry to ogromne światy zbudowane na książkach, pojedynczych opowiadaniach i filmach.

Czy zatem jest jasny system reguł malowania? – Ludzie, którzy rekonstruują, czyli reenacment, mocno trzymają się zasad. Pamiętam, że kiedyś wrzuciłem na grupę zdjęcia czołgu, który pomalowałem. Nie miałem konkretnego odcienia zielonego, więc napisałem, że zastąpiłem go innym, ale mi się podoba. Wybuchła dyskusja, że tak nie mogę, bo w tym konkretnym roku '43 Niemcom skończyła się zielona farba do malowania czołgów i mieszali ją z pomarańczowym. Czy coś w tym stylu. Ale oni mają podstawy historyczne, żeby się czepiać – wspomina Grot Orderly.

Dodaje, że w grupie preenacmentu, czyli ludzi wymyślających światy, z którymi będziemy mierzyć się za 10 tysięcy lat, jest grupa Niemców, którzy tworzą cały regiment armii w skali 1:1.
Fot. Grot Orderly
W grupach fantasy od zarania dziejów toczy się dyskusja, czy krew orków powinna być zielona ze względu na odcień ich skóry, czy czerwona. – Gdy ktoś ma do mnie pretensje, że nie mogę krwi na toporze pomalować na czerwono, każę mu pokazać mi zdjęcie prawdziwego orka i książkę o anatomii tych stworzeń, która potwierdziłaby jego teorię. To samo dotyczy smoków – żartuje Karol.

Mówi o sobie, że jest rzemieślnikiem. – W wieku 40-paru lat mogę powiedzieć, że robię to dobrze. Zawsze cieszy mnie widok szarych modeli, które zmieniają się w armię pomalowanych i gotowych do gry postaci.

Michał Andrzejewski ma 24 lata, maluje od 12, podpisuje się jako Mehow. "Mały, zamknięty w sobie perfekcjonista", mówi o sobie. Zaczynał od gier komputerowych, które potem przeniosły jego zainteresowania na figurki.

Odnajduje się w artystycznym podejściu, robi jedną figurkę, ale dba o szczegóły. Na centymetrowej fladze potrafi wyczarować górski krajobraz. – Tu akurat mi coś jeb** – śmieje się. – Ale prawda, uwielbiam ten moment, kiedy zatracam się w malowaniu. Inni potrafią malować 200 figurek od ręki, trzy kolory i gotowe. Ja spędzam nad figurką kilka godzin. Traktuję malowanie jak medytację.
Fot. Mehow
Nie odwiedza okulisty, ale stawia na dobre oświetlenie przy malowaniu. – Jestem krótkowidzem, to naturalne przystosowanie do malowania figurek. Gdy potrzebuję zbliżenia na szczegół, ściągam okulary – żartuje Mehow.

Kiedyś tworzył własne budowle do gry z resztek styropianu, puszek i słomek po napojach. Znajdował w tym swoją nowatorską nutę.

Czy to zajęcie "tylko dla nerdów”?

"Ile nerdów, tyle odpowiedzi o to czy to środowisko rzeczywiście jest zamknięte", głosi hasło Michał. – Wszystko rozbija się o to, czy ktoś gra w americantrash, w którym najważniejszy jest klimat i fabuła, czy eurogames, które stawiają na zasady.

– Nie wszyscy są miłośnikami fantasy, ale nie jest to dla nich całkiem obcy temat - puszcza oko Mehow. – Młodsi gracze nie mieliby pojęcia, o co chodzi z Lemem. Ale prawda jest taka, że wielu zaczynało od "Władcy Pierścieni" i wsiąknęło w ten świat.

Tak malowaniem figurek zajął się Samuel z „MiniEmporium Samiego”.

– Na początku lat dwutysięcznych wychodziła taka gazetka z figurkami do Władcy Pierścieni. O ile mnie pamięć nie myli, było to dość blisko premiery filmów Petera Jacksona. Wszyscy moi koledzy uwielbiali je, więc naturalne było rozpoczęcie kolekcji figurek – zwłaszcza że w gazetkach były poradniki malarskie, modelarskie i stopniowe tłumaczenie zasad gry.

– Muszę przyznać, że z samej gry niewiele rozumiałem, ale malowanie pochłaniało mnie całkowicie. Kilka lat później rodzice nawet wysłali mnie na letni obóz figurkowy. To były jedne z najlepszych wakacji, jakie miałem – wspomina Sami.
Fot. MiniEmporium Samiego
– Swego czasu środowisko było zamknięte i nie wpuszczało nowych ludzi. Albo odnoszono się do nich z pogardą dla nowicjuszy. Teraz coraz więcej napływa młodych, którzy przechodzą do figurek z gier komputerowych i chcą mieć też swojego bohatera w realu – mówi Karol z Grot Orderly.

– Najmłodsi gracze opierają się na grach komputerowych, takich jak Gothic. Śmieją się z "nerdowskich" memów, a potem trzymają się sztywno reguł. Brakuje im trochę systematyczności w malowaniu – mówi Michał, który prowadzi salon gier planszowych w Legnicy.

– Weterani z kolei, czyli faceci koło 40., którym udało się sprzedać dzieci żonie lub babci, najpierw narzekają, że drogo za to malowanie, a potem kupują kolejną figurkę. Zawsze cieszy mnie wtedy, że udało mi się w nich obudzić ich wewnętrzne dziecko.

Ile kosztuje malowanie figurek?

Farby, pędzle, aerograf - to nie są tanie rzeczy. Ile będzie kosztowało stworzenie pracowni do malowania dla początkującego gracza?

– W cenie jednej gry planszowej można skomponować zestaw, który posłuży latami. Często zdarza mi się, że piszą do mnie klienci z prośbą o zaproponowanie im zestawu farb i akcesoriów pod konkretne tytuły gier. Jak dotąd, największe tego typu zamówienie opiewało na ok 500zł. Czy to dużo? Cóż, tyle co dwa obszerniejsze tytuły planszowe albo 2-3 pudełka do "bitewniaków". Ale za to wystarcza na lata malowania Sam mam jeszcze niektóre farby wciąż dobre sprzed dekady – tłumaczy Sami.

Zdecydowanie najwięcej kosztuje jednak czas, który malarz poświęca na dopieszczenie figurki.

– W Polsce jest to biznes. Szczególnie dla zamawiających ze Stanów Zjednoczonych, bo mają dobry przelicznik. Mój kolega sprzedał niedawno pojedynczą figurkę za 250 dolarów. Goła kosztowała 90 złotych – tłumaczy Karol.

Ludzie ze Stanów są w stanie płacić więcej, bo cenią swój czas i mają na to pieniądze. Sporo nowych sklepów malarskich otwiera się w Rosji i Ukrainie, a tam jest jeszcze taniej. – Malowanie w Polsce dla Polaków jest drogie – mówi Grot. – Jeszcze nie do końca wiedzą, że za profesjonalne pomalowanie armii warto dać 2 tysiące złotych.
Fot. Grot Orderly
Wskazuje, że standardowa stawka wynosi dwukrotność ceny pudełka za malowanie w najprostszy sposób. Im większe umiejętności malarza, tym więcej kosztuje jego praca.

Z kolei Michał, gdy rozmawiamy o cenach za malowanie, mówi o teorii "wybierz dwa".
– Z trójkąta: szybko, tanio, dokładnie, a masz 15 złotych. Albo coś będzie dobrej jakości, co zajmuje czas, albo tanie, bo pomaluję szybko i nie będzie miało tego indywidualnego sznytu – tłumaczy.
– Dla jednego klienta pomalowałem już ok. 1000 figurek, ale on wybiera malowanie masowe. Poznałem ten biznes z każdej strony i wybrałem dla siebie najlepszą ścieżkę –mówi Andrzejewski.

– W sytuacji gdy ktoś decyduje się na współpracę ze mną, to zdecydowanie jest to świadomy wybór i najczęściej mam klientów z zagranicy. Powód jest banalnie prosty: cena. Za wysoką jakością idą odpowiednie kwoty, także gdy ktoś akceptuje moją ofertę, to jestem pewien, że chce mieć w swojej kolekcji modele pomalowane właśnie przeze mnie – tłumaczy Samuel.

I dodaje: „To dość specyficzny rynek, raczej nierówny i całkiem niszowy moim zdaniem. Mamy malarzy weekendowych, którzy malują figurki za naprawdę małe pieniądze, często poniżej minimalnej stawki godzinowej – ale za to mogą sobie dorobić parę groszy w ramach realizacji swojego hobby. Jakość takiego malowania najczęściej pozostawia dość sporo do życzenia, ale dość łatwo znaleźć na nie popyt. Bo tanio”.
Ale istnieją też duże studia malarskie, które pojawiły się na rynku wiele lat temu, gdy planszówki i gry figurkowe dopiero w Polsce raczkowały. Teraz zatrudniają duże zespoły i rozszerzają działalność poza „bitewniaki”.

– Pomiędzy tym wszystkim znajdują się artyści tacy jak ja – mówi Sami. – Którzy głównie realizują zlecenia na zagranicę, ale nie mają takich mocy przerobowych jak ogromne studia. Z drugiej strony, oferują wyższą jakość pracy i często są autorami tzw. Box Artów, czyli malowania wzorcowego danego modelu, które można podziwiać na pudełku.

On też nie stoi w miejscu. Założył własny sklep internetowy z farbami do figurek oraz kanał na YouTube o malowaniu po polsku.

Co z tą pandemią?

Pandemia koronawirusa wpłynęła na rynek malowania. I to w dwojaki sposób.

– Ludzie zaczęli więcej czasu spędzać w domach, chcieli malować swoje kolekcje, bo w końcu mieli czas. Super! – cieszy się Samuel. To duża zmiana, bo nagle, zamiast tylko malować figurki zacząłem dywersyfikować swój czas na zarządzanie tym sklepem oraz produkcję filmów. A wszyscy mamy taką samą dobę do dyspozycji.

Ale mówi, że z drugiej strony spadła ilość zamówień na malowanie, bo ludzie przestali spotykać się przy stołach do gry. – O początku 2021 roku dołożył do pandemii swoje trzy grosze Brexit, bo chyba cała Europa ma braki w figurkach. W tym i ja, bo kolejka zamówień stoi w miejscu, gdyż nie mam czego malować – przynajmniej do czasu, aż zaległe dostawy nie zaczną docierać do sklepów – mówi z goryczą Sami.
Fot. Mehow


Bywa i dobrze. Mehow wyznaje, że nie spodziewał się, że nawiąże z klientami bliskie relacje w czasie pandemii. Gdy miał gorszy czas, wielu z nich pisało do nich „Stary, co u ciebie?” i dopytywało o jego samopoczucie.

Być może świat gier figurkowych to zajęcie dla tych, którzy mają dużo wolnego czasu. Akurat teraz wszyscy mamy go dość sporo, spędzając popołudnia w domach. Okazuje się jednak, że to też droga do osiągnięcia osobistego sukcesu i odnalezienia własnego „ja”. Nawet jeśli w grze jesteś szefem ekipy krwiożerczych orków.