Piątek, a wy nie wiecie, jak spędzić czas z dziećmi? Mam dla was super zabawę: nie róbcie nic

Kacper Peresada
Jestem leniwy i nie ukrywam tego. Często wolę siedzieć w domu niż iść na miasto. Eskapady mnie męczą, wymagają wykorzystania pokładów energii, którą muszę wcześniej długo zbierać. Obserwuję jednak innych rodziców i widzę, że nie ustają oni w wymyślaniu coraz bardziej niezwykłych rozrywek dla swoich dzieci. W związku z tym mam pytanie: po co?
Fot: Drew Coffman/Unsplash
Na Facebooku można znaleźć mnóstwo grup ojcowskich, na których rodzice chwalą się nietypowymi pomysłami na spędzanie czasu z dziećmi. Niektóre propozycje są naprawdę niezwykłe: od zbierania borówek o w lesie o świcie, przez obserwację ptaków, po wspólne treningi biegowe czy zajęcia z ceramiki.

Cel zawsze jest ten sam: zapewnić dzieciom nieustającą rozrywkę, stały rozwój, ciągłą zabawę, w której chodzi też o coś więcej. To także sposób na rozwijanie umiejętności dziecka. Czytam to wszystko i nie mogę zrozumieć – po co?

Czytaj też: Przestań kaszleć na przekleństwach: dzieci przeklinają, bo wulgaryzmy to część języka polskiego


Jedna z moich znajomych jest tak zapracowana, że rzadko znajduje czas na zabawę z dziećmi. Dlatego, gdy może, stara się wymyślać ciekawe zajęcia: wyprawy do sali zabaw, spotkania z innymi dziećmi w parku, spacery nad Wisłą, obiady w ulubionej knajpie – każdego dnia jej synowie otrzymują ofertę rozrywkową godną najlepszych wakacji all inclusive. Rzadko jednak po prostu siedzą w domu i odpoczywają.

Chciałbym, aby moje dzieci były "wyczilowane". Nie chcę uczyć ich, że trzeba gonić za kolejnymi atrakcjami, aby zaspokoić mózgi uzależnione od emocji. Oczywiście staram się zapewniać moim dzieciom jak najwięcej rozrywek, ale często zdarza się, że nie robimy nic. Dosłownie.

Najbardziej lubię spędzać z synami piątkowe wieczory. Zaczynamy od wyprawy do sklepu, tam kupujemy rzeczy, które zjemy na kolację. Najczęściej wybór pada na szynkę prosciutto, do tego chorizo, trochę twardych serów, brie, kabanosy, kiełbasę suchą, oliwki i krakersy.

Wybieramy te rzeczy wspólnie, co oznacza, że moje dzieci jakimś cudem zawsze sięgają po najdroższy ser i najdroższą szynkę w Europie, a ja potem płaczę przy kasie, widząc rachunek. Następnie wracamy do domu, przygotowujemy kolację, a potem leżymy wspólnie w łóżku i oglądamy telewizję. Nic więcej. To jest cały plan na wieczór. Wspólnie wyjście do sklepu, przygotowanie jedzenia i leżenie w łóżku.

Moi synowie uwielbiają piątkowe wieczory. Po ciężkim tygodniu w przedszkolu, wypełnionym zabawami, rozrywkami i tysiącem rzeczy, które ich stymulowały, potrzebują świętego spokoju. Chcą móc bezmyślnie gapić się w ekran i jeść zdecydowanie zbyt drogie wędliny z południa Europy.

Gdy spotykają się z dziećmi znajomej, o której wspomniałem, nie mogą sobie pozwolić na taki "czil". Widzę, jak jej dzieciaki cały czas szukają ekscytacji, czegoś, co je pobudzi. Nie oceniam oczywiście sposobu ich wychowania. Możliwe, że dzieci mojej znajomej po prostu lubią zapieprzać jak królik po koksie. Zarazem jednak widzę, że chociaż mogą spróbować wszystkiego, to nie mają prawa nic nie robić. A prawda jest taka, że nic nie robić też trzeba umieć.

Ja prawdopodobnie jestem wręcz zbyt leniwy. Na tyle, że czasami twierdzę, iż muszę odpocząć, bo za długo odpoczywałem. Staram się jednak, by moje dzieci utrzymywały zdrowy balans, by w ich życiu było miejsce na szaleństwo, na basen we wtorki, konie we czwartki czy zoo w sobotę rano. W ciągu tygodnia umiem jednak znaleźć też miejsce na "nic", bo każdy z nas potrzebuje resetu, także dzieci, a tylko rodzice mogą nauczyć je tego, jak się resetować.

Wielu rodziców czyta posty na Facebooku pisane przez tych, którzy nieustannie serwują dzieciom atrakcje. Potem czują się winni, gdy czasami nie mają ochoty nigdzie iść. Nie ma w tym nic złego. Jesteśmy ludźmi, a nie robotami, które się nie męczą. Czasem lepiej siedzieć, zjeść coś i po prostu nie przejmować się niczym.