Za chwilę wracają duże koncerty, a biegów wciąż nie ma. Nie szukajcie w tym logiki, bo jej nie ma

Andrzej Chojnowski
Jestem biegaczem. Z powodu pandemii cały mój tegoroczny plan startów poszedł w piach i wszystkie nadzieje na życiówki muszę odłożyć na później. Czy mnie to wkurza? Jeszcze jak. Ale nie jestem tak głupi, by domagać się organizacji maratonów.
Fot: Miguel A. Amutio/Unsplash
Co roku jest to samo. Przychodzi wiosna i zaczyna się narzekanie kierowców, że biegacze blokują miasta i nie da się przejechać z powodu maratonu/półmaraton/niepotrzebne skreślić - i tak to trwa do późnej jesieni.

No, to w tym roku macie spokój, fani czterech kółek. Nie ma żadnych biegów i nie zanosi się na to, by się odbyły. Można jeździć samochodem do woli, nic nie zablokujemy.

Od marca, gdy ogłoszono, że w Polsce jest pandemia, nie odbył się żaden duży bieg. Brak na razie jakichkolwiek informacji o tym, kiedy sezon biegowy mógłby ruszyć ponownie.


Jako biegacz, jestem rozdarty. Z jednej strony moje biegackie serce płacze, bo nie udało mi się w tym roku zrealizować żadnego celu biegowego, nie pękła żadna "życiówka", żadna bariera nie została złamana.

Z drugiej strony rozum podpowiada, że to nie czas na imprezy masowe, a maratony wrócą, gdy minie pandemia. I gdy już prawie jestem z tym pogodzony, wchodzi polski rząd cały na biało i ogłasza, że... w wielkim stylu wracają duże koncerty. To sprawia, że przestaję cokolwiek rozumieć.

Od 17 lipca znowu będzie można w Polsce organizować koncerty plenerowe z udziałem dużej publiczności. Jak dużej? Jeśli ktoś się uprze, będzie mógł zrobić imprezę nawet na Stadionie Narodowym. Wystarczy, że każdy z uczestników będzie miał dla siebie 5 metrów kwadratowych. W przypadku Narodowego oznacza to, że w środku zmieści się 14500 osób.

Zgodnie z propozycją rządu, trzeba zachować dwa metry odległości między uczestnikami koncertu. Są jednak wyjątki: jeśli pójdziemy na koncert z rodziną albo z dziećmi, odległości nie trzeba zachowywać, wystarczy mieć maseczki.

Czytaj też: "Trzeba polubić ból" Najtwardszy człowiek w Polsce: Łukasz Sagan, zwycięzca biegu na 490 kilometrów

No dobrze, a co z biegami? Tu nadal obowiązuje limit 150 osób, co oznacza, że właściwie żadna impreza biegowa nie może się odbyć. Najmniejszy maraton, w którym startowałem, zgromadził na starcie nieco ponad 300 uczestników. Maraton Warszawski to zazwyczaj jakieś 6-8 tysięcy osób. Nadal znacznie poniżej maksymalnej liczby osób, która zostałaby wpuszczona na koncert na Stadionie Narodowym. Znacznie mniej niż liczba kibiców, która może wejść na stadion Legii Warszawa.

Duże imprezy biegowe w czasie pandemii to potencjalne ryzyko zakażenia. Na takie wydarzenia przyjeżdżają zawodnicy z całego świata. W normalnych warunkach nie ma w tym nic złego, ale w czasach pandemii takie spotkania ludzi z całego świata stłoczonych na linii startu to potencjalnie okazja do tego, by wszyscy wrócili do domów z koronawirusem.

Właśnie przeczytałem, że zdesperowani organizatorzy największych imprez biegowych powołali stowarzyszenie i chcą wymóc na władzach przywrócenie możliwości organizowania biegów masowych w Polsce. Przeczytałem też, że chcą, by jeszcze w te wakacje można było organizować biegi do tysiąca osób, a od września — do 5 tysięcy.

Rozumiem doskonale ich sytuację, bo mogą czuć się skrzywdzeni. Dlaczego organizatorzy koncertów mogą zarabiać, a oni są bliscy bankructwa?

Tyle że problem leży gdzie indziej. Skoro w Polsce wciąż mamy pandemię, to dlaczego udajemy, że jej nie ma i każemy ludziom wracać do normalności?

Obecna sytuacja to dramat dla biegaczy i organizatorów imprez biegowych, ale z drugiej strony patologią jest to, że można bez przeszkód pójść do centrum handlowego, do kina, na mecz albo na wieczór wyborczy - a od 17 lipca także na wielotysięczny koncert.

Nie mam wątpliwości, że znajdą się chętni, którzy, po kilkumiesięcznym muzycznym poście, będą chcieli zobaczyć ulubioną gwiazdę na żywo. Pytanie tylko, czy to w ogóle powinno mieć miejsce? A jeśli tak - dlaczego zdaniem polskich władz imprezy biegowe są bardziej niebezpieczne od koncertów albo wieczorów wyborczych? Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jednocześnie jest tak źle, że biegaczom nie wolno właściwie nic?

Biegów masowych nie ma w tym roku – i dobrze. Jest za to pandemia, tymczasem zachowujemy się jak dziecko, które myśli, że jak zamknie oczy, to problem zniknie.