Chcę zostać szeryfem drogowym. Powinniście nam bić brawo, bo robimy społeczeństwu przysługę

Andrzej Chojnowski
Pojechałem w Tatry jako zwykły kierowca, wracam jako kandydat na szeryfa. Podziękujcie polskim piratom drogowym.
Fot: Abdiel Ibarra/Unsplash
Wyobraź sobie, że w Polsce obowiązuje jeden podatek, wszyscy muszą zapłacić 10 procent swoich dochodów. Nie ma żadnych ulg, po prostu każdy płaci 10 procent i już. Jeśli tu mieszkasz, to płacisz te 10 procent.

Wyobraź sobie teraz, że część podatników mówi: nie. Nie będziemy płacić 10 procent, bo wolimy płacić 2 procent. Nie interesują nas przepisy. Wiemy lepiej, ile powinniśmy płacić i nikt nie będzie nam mówił, czy tak można, czy nie. Nie do wyobrażenia, prawda?

A teraz wyobraź sobie, że mamy w Polsce ograniczenia prędkości na drodze... A nie, czekaj. Naprawdę je mamy!


To taka sama sytuacja. Nikt z podatników nie mówi, ile powinny wynosić podatki, ale większość kierowców świetnie wie, jakie powinno być ograniczenie prędkości w danym miejscu i ile wynosi właściwa prędkość. "Szybko, ale bezpiecznie" - to sformułowanie powinniśmy mieć w konstytucji.

Czytaj też: Trening na każdym parkingu. Ci kierowcy ciężarówek w trasę zabierają hantle i sprzęt do ćwiczeń

Za mną początek pierwszego wakacyjnego weekendu i już czuję, że nie tylko zostanę szeryfem, ale chyba założę ogólnopolskie stowarzyszenie szeryfów.

Przykład z wczoraj. Teren zabudowany, ograniczenie do 50 km/h. Włączam w samochodzie tempomat na taką właśnie prędkość i jadę elegancko przez miasteczko.

Jest wieczór, ciemno, jeden pas w każdą stronę, żadnego pobocza, podwójna ciągła, co chwila przejścia dla pieszych. Za mną samochód dostawczy. Ewidentnie stwarza zagrożenie, jedzie tak blisko, że mogę w lusterku wstecznym dojrzeć, w których zębach kierowca ma ubytki.

Jedziemy tak miasteczko za miasteczkiem. Poza strefą zabudowaną przyspieszam do przepisowej prędkości, w terenie zabudowanym - tempomat i 50 km/h, a on wtedy znowu siada mi na tyłku.

Jestem oazą spokoju, więc nie robi to na mnie kompletnie żadnego wrażenia. Jemu jednak bardzo nie podoba się ta sytuacja i zaczyna "migać" mi światłami.

I to jest moment, w którym zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie zostać szeryfem. Jakiś człowiek przymusza mnie do popełnienia wykroczenia, stwarza zagrożenie w ruchu drogowym, a do tego wywiera na mnie presję, co może skończyć się dla mnie mandatem, a być może czymś gorszym, bo nie wyhamuję przed przejściem dla pieszych.

Takich sytuacji jest mnóstwo, uwierzcie, że po wyprawie samochodem do Zakopanego i z powrotem można napisać książkę o Polakach (i raczej na pewno byłby to thriller).

Ćwiczenie teoretyczne: jeśli jechałbym przepisową prędkością bliską prędkości maksymalnej na danym odcinku, czy miałbym obowiązek zjeżdżania z drogi komuś, kto uparł się, że będzie łamał przepisy?

Jeśli jednak bym nie ustępił, tylko jechał właściwą, dozwoloną prędkością, czy nie robię społeczeństwu przysługi, skoro w ten sposób osoba, która ma ochotę zostać piratem drogowym jedzie prawidłową prędkością? Absolutnie nie mówię o uporczywej jeździe z dużo mniejszą prędkością, to jest jednoznacznie stwarzanie zagrożenia w ruchu. Mam na myśli sytuację, gdy jako kierowca trzymam się dopuszczalnego przepisami maksimum. Jak 120 km/h, to tyle samo na liczniku. Jak 50, to 50.

W ogóle to dziwne, że w Polsce musimy prowadzić takie dyskusje. W Niemczech (nie miałem dziadka w Wehrmachcie, po prostu podoba mi się to, jak jeżdżą Niemcy), jak jest ograniczenie do 100 km/h na autostradzie, to jadąc 105 km/h czujesz się jak debil. Tam ograniczenie dotyczy wszystkich. W Polsce - tylko frajerów.

Mamy w polskim prawie o ruchu drogowym przepis, który jest bronią obosieczną. Artykuł 19 ustęp 1 mówi: "Kierujący pojazdem jest obowiązany jechać z prędkością nieutrudniającą jazdy innym kierującym". Chodzi przede wszystkim o to, by ludzie nie jeżdzili 50 na godzinę na autostradzie. Z drugiej jednak strony, policja powołuje się na ten przepis strasząc odpowiedzialnością kierowców, którzy poruszają się z przepisową prędkością. Czy przepisowa jazda to według polskiego prawa utrudnianie innym jazdy? Czy ważniejsze jest to, by inny kierowca mógł lecieć 180 km/h i nikt mu w tym nie przeszkadzał?

Zanim mili państwo się na mnie rzucą, wyjaśnię, że jestem wyznawcą jazdy na suwak, robię tak od lat. Co więcej, jestem z Warszawy, a na co dzień wpuszczam innych kierowców. Ewenement!

Czy jeśli nie uciekam przed kimś, kto zachowuje się jak świr, to czy inni nie powinni mi dziękować za to, że ratuję ich przed potencjalnym wypadkiem, w którym ktoś może zostać ranny, ktoś może zginąć?

Kto stwarza zagrożenie w ruchu, ja jadąc z przepisową prędkością, czy kierowca, który przekracza tę prędkośc o kilkadziesiąt kilometrów na godzinę?

Czy nie pomyliliśmy pojęć, a "szeryf drogowy" to nie jest po prostu zwykły człowiek, który nie chce łamać przepisów, tylko dlatego, że inni uparli się, by to robić?

Czy nie powinniśmy raczej wytykać palcami tych, którzy wierzą w "szybko, ale bezpiecznie", więc wyprzedzają na podwójnej ciągłej i przed pasami?

Czy 2909 osób zabitych na polskich drogach w 2019 roku to nie aż zbyt wyraźny sygnał, że coś nam się pomieszało w głowach i hejtujemy nie tych, co trzeba?

Co powinienem zrobić, gdy inny kierowca w terenie zabudowanym, na jednopasmowej drodze z podwójną ciągłą, próbuje zmusić mnie do łamania prawa?

Czy ktokolwiek, poza małą garstką, zadaje sobie te pytania, a cała reszta jest z kościoła "Lubię zap..."?

A tak poza tym, Tatry niezmiennie są bardzo piękne, a Zakopane wciąż okrutnie szpetne.