Kiedyś turystyczny raj, teraz wymarłe miasto. Rozmawiamy z mieszkańcami Barcelony o pandemii

Aneta Zabłocka
Trzy osoby, trzy różne opowieści. Dwóch Hiszpanów, jeden Polak. Cała trójka mieszka w Barcelonie. Do tej pory ulubionym zajęciem mieszkańców tego miasta było narzekanie na liczbę turystów. Teraz wszyscy liczą przede wszystkim kolejne przypadki zachorowań wywołanych przez koronawirusa.
Fot: Collins Lesulie/Unsplash
Carlos pracuje w szpitalu w centrum Barcelony jako pielęgniarz. A właściwie — pracował, bo na oddziale zakaźnym zaraził się koronawirusem.

– Miałem lekki kaszel i drapało mnie w gardle. Nie spodziewałem się, że to może być koronawirus. Po trzech dniach od wystąpienia objawów zrobiłem test na koronawirusa. Był pozytywny – opowiada.

Razem z nim w domu przebywają jego matka, siostra i jej syn.

– Nudzę się – przyznaje Carlos – Oglądam seriale, gram na konsoli, moja mama gotuje obiady. Podchodzę do kwarantanny bardzo poważnie. Jestem osłabiony, ale wierzę, że mój organizm nabierze odporności i wrócę do zdrowia – mówi. Leki? – Mam zalecenie, aby pić dużo wody i brać paracetamol – mówi Carlos. – Czuję się jak szkodnik. Gdy powiedziałem znajomym, że pracuję na oddziale zakaźnym, zerwali ze mną kontakt – mówi z goryczą. – Rozumiem, że się boją, ale to mnie zabolało.

Wreszcie zrozumieliśmy, czym jest ta choroba

– Trudno byłoby zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, ale problem Hiszpanii polegał na tym, że na początku skuteczność podjętych przez rząd działań była niska – mówi Jose, psycholog, który też pracuje w służbie zdrowia w Barcelonie.


Pierwsze restrykcje wprowadzone przez władze, były ignorowane przez mieszkańców hiszpańskich miast. Łamano zakaz wychodzenia z domów, dlatego wprowadzone zostały kary finansowe.

– Każdy spacerowicz czy plażowicz w Barcelonie musi zapłacić mandat w wysokości 100 euro – wyjaśnia Jose – Wielu Hiszpanów zrozumiało, czym jest ta choroba i kwarantanna, dopiero gdy przekonali się, jak śmiertelne żniwo zbiera w naszym kraju – mówi Jose.

Sytuacja w Hiszpanii należy do najtrudniejszych w Europie. Gorzej jest chyba tylko we Włoszech. Tam również mieszkańcy nie przestrzegali zaleceń dotyczących ograniczenia kontaktów czy pozostawania w domach.

W ostatnich kilku dniach gwałtownie przyrasta liczba zachorowań i liczba zgonów. Hiszpanie przestraszyli się, siedzą w domach. Miasta opustoszały. Ludzie próbują sobie radzić w tej nietypowej sytuacji. Zobacz: "Myśleliśmy, że do nas nie dotrze". Polak z Islandii o tym, jak na wyspie walczą z epidemią

– Rząd powinien był działać wcześniej, ale prawdą jest, że to wyjątkowa sytuacja. Jestem pewien, że kwarantanna nie potrwa 15 dni, jak zostało to zapowiedziane. Wszyscy wiemy, że będzie znacznie dłuższa. Co najmniej miesiąc, jeśli nie więcej – przewiduje Jose.

Papierosy przez Skype'a

Marcin jest Polakiem, ale od 9 lat mieszka w Barcelonie. Gdy wprowadzano kwarantannę, realizował projekt w Andorze.

– Wprowadzenie kwarantanny odbywało się trochę chaotycznie. Poprzedni tydzień spędziłem w Andorze. Mieliśmy pracować jeszcze w sobotę, ale w piątek zawrócono nas do Barcelony. Byłem tak zajęty pracą na planie filmu, że całkowicie ominęła mnie panika narastająca w Barcelonie – opowiada Marcin. – W Andorze jeszcze w czwartek panował totalny spokój. Znajoma mieszkanka tego kraju powtarzała mi, że oni, ludzie gór, nie boją się takich rzeczy, jak koronawirus – wspomina Marcin.

Pełna kwarantanna miała zostać wprowadzona w Barcelonie od poniedziałku, ale już w ubiegłą niedzielę zakazano wstępu do parków.

– Mieszkam obok Parque Fluvial del Besos, w niedzielę rano bylem tam na spacerze z psem. W południe policja zamknęła park i od tej pory przeganiają ludzi, którzy nie słyszeli o jego zamknięciu lub ignorują zalecenia władz.

Zamknięte zostały granice morskie i powietrzne, wprowadzono ograniczenia w poruszaniu się tak jak we Włoszech.

Można wyjść z domu tylko do lekarza, apteki, na zakupy czy z psem. Ale trzeba nosić ze sobą pismo z informacją, dokąd się idzie i gdzie się mieszka.

– Od tej pory papierosy z kolegami z pracy palę tylko przez Skype’a – śmieje się Marcin. – Teraz ludzie zaczęli zachowywać się odpowiedzialnie, wiedzą, że trzeba siedzieć w domach.

– Każdego dnia o godzinie 20:00 otwieramy okna i bijemy brawo tym, którzy pracują w szpitalach, w których leczy się osoby zakażone koronawirusem – opowiada Marcin.