Kiedyś turystyczny raj, teraz wymarłe miasto. Rozmawiamy z mieszkańcami Barcelony o pandemii
Trzy osoby, trzy różne opowieści. Dwóch Hiszpanów, jeden Polak. Cała trójka mieszka w Barcelonie. Do tej pory ulubionym zajęciem mieszkańców tego miasta było narzekanie na liczbę turystów. Teraz wszyscy liczą przede wszystkim kolejne przypadki zachorowań wywołanych przez koronawirusa.
– Miałem lekki kaszel i drapało mnie w gardle. Nie spodziewałem się, że to może być koronawirus. Po trzech dniach od wystąpienia objawów zrobiłem test na koronawirusa. Był pozytywny – opowiada.
Razem z nim w domu przebywają jego matka, siostra i jej syn.
– Nudzę się – przyznaje Carlos – Oglądam seriale, gram na konsoli, moja mama gotuje obiady. Podchodzę do kwarantanny bardzo poważnie. Jestem osłabiony, ale wierzę, że mój organizm nabierze odporności i wrócę do zdrowia – mówi.
Wreszcie zrozumieliśmy, czym jest ta choroba
– Trudno byłoby zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, ale problem Hiszpanii polegał na tym, że na początku skuteczność podjętych przez rząd działań była niska – mówi Jose, psycholog, który też pracuje w służbie zdrowia w Barcelonie.Pierwsze restrykcje wprowadzone przez władze, były ignorowane przez mieszkańców hiszpańskich miast. Łamano zakaz wychodzenia z domów, dlatego wprowadzone zostały kary finansowe.
– Każdy spacerowicz czy plażowicz w Barcelonie musi zapłacić mandat w wysokości 100 euro – wyjaśnia Jose
Sytuacja w Hiszpanii należy do najtrudniejszych w Europie. Gorzej jest chyba tylko we Włoszech. Tam również mieszkańcy nie przestrzegali zaleceń dotyczących ograniczenia kontaktów czy pozostawania w domach.
W ostatnich kilku dniach gwałtownie przyrasta liczba zachorowań i liczba zgonów. Hiszpanie przestraszyli się, siedzą w domach. Miasta opustoszały. Ludzie próbują sobie radzić w tej nietypowej sytuacji.
– Rząd powinien był działać wcześniej, ale prawdą jest, że to wyjątkowa sytuacja. Jestem pewien, że kwarantanna nie potrwa 15 dni, jak zostało to zapowiedziane. Wszyscy wiemy, że będzie znacznie dłuższa. Co najmniej miesiąc, jeśli nie więcej – przewiduje Jose.
Papierosy przez Skype'a
Marcin jest Polakiem, ale od 9 lat mieszka w Barcelonie. Gdy wprowadzano kwarantannę, realizował projekt w Andorze.– Wprowadzenie kwarantanny odbywało się trochę chaotycznie. Poprzedni tydzień spędziłem w Andorze. Mieliśmy pracować jeszcze w sobotę, ale w piątek zawrócono nas do Barcelony. Byłem tak zajęty pracą na planie filmu, że całkowicie ominęła mnie panika narastająca w Barcelonie – opowiada Marcin.
Pełna kwarantanna miała zostać wprowadzona w Barcelonie od poniedziałku, ale już w ubiegłą niedzielę zakazano wstępu do parków.
– Mieszkam obok Parque Fluvial del Besos, w niedzielę rano bylem tam na spacerze z psem. W południe policja zamknęła park i od tej pory przeganiają ludzi, którzy nie słyszeli o jego zamknięciu lub ignorują zalecenia władz.
Zamknięte zostały granice morskie i powietrzne, wprowadzono ograniczenia w poruszaniu się tak jak we Włoszech.
Można wyjść z domu tylko do lekarza, apteki, na zakupy czy z psem. Ale trzeba nosić ze sobą pismo z informacją, dokąd się idzie i gdzie się mieszka.
– Od tej pory papierosy z kolegami z pracy palę tylko przez Skype’a – śmieje się Marcin. – Teraz ludzie zaczęli zachowywać się odpowiedzialnie, wiedzą, że trzeba siedzieć w domach.
– Każdego dnia o godzinie 20:00 otwieramy okna i bijemy brawo tym, którzy pracują w szpitalach, w których leczy się osoby zakażone koronawirusem – opowiada Marcin.