Porwania rodzicielskie to duży problem w Polsce. Wolimy uznać, że winny jest ojciec niż poznać fakty

Kacper Peresada
Wieść o tym wydarzeniu szybko obiegła Polskę w ostatnich dniach. "10-letni Ibrahim został porwany przez ojca". Jego matkę uderzono w twarz, gdy spacerowała z synem po Trójmieście, a następnie dziecko zostało siłą wciągnięte do samochodu i wywiezione w nieznanym kierunku.
Fot: Kelli McClintock/Unsplash
Policja, media i publicyści natychmiast wydali wyrok. W artykułach pojawiła się informacja o tym, że ojciec dziecka stracił prawa rodzicielskie, więc w opinii większości komentatorów to, co zrobił, było porwaniem.

Uruchomiono "Child Alert", czyli międzynarodowy system, którego celem jest pełna mobilizacja służb, by jak najszybsze odnaleźć porwane dziecko. Jest tylko mały problem. Dość szybko okazało się, że Ibrahim nie został porwany przez ojca. Jeśli już, to przez matkę.

Oczywiście nie usprawiedliwia to faktu, że mężczyzna naruszył nietykalność cielesną matki Ibrahima i nie znaczy to też, że ojcowie nie dopuszczają się czynów karygodnych w walce o dzieci, ale sytuacja Ibrahima pokazuje, jak zły jest stan postrzegania rodziców w naszym kraju. W Polsce ojcowie są najczęściej źli, matki – dobre. Przykładów nie brakuje. Oto jeden z nich.


Czasami nie myślisz racjonalnie
– Gdy rozstaliśmy się z żoną, wyprowadziła się i zabrała ze sobą syna. Byłem wtedy w pracy, więc nic nie mogłem zrobić – opowiada mi Andrzej. Na początku starał się podchodzić do sprawy ugodowo. Próbował być miły, prosił o możliwość spotkania się z synem, ale jego była żona nie godziła się na to.

– Twierdziła, że mój syn nie chce mnie widzieć – opowiada. – Próbowałem różnych forteli, aby się z nim zobaczyć. Chodziłem do parku w pobliżu mieszkania jej rodziców, szukałem go na mieście. Gdy udawało nam się zobaczyć, cieszył się na mój widok. Andrzej miał dość utrudniania mu kontaktów z dzieckiem, dlatego zdecydował się zadzwonić na policję.

Nie ograniczono mi praw rodzicielskich, a sąd nie określił, z kim ma mieszkać nasz syn. Nie było więc przeszkód, aby spędził kilka tygodni u mnie. Żona stwierdziła jednak, że nie chce, aby nasz syn w ogóle u mnie nocował.

Gdy teraz o tym myśli, dochodzi do wniosku, że niepotrzebnie próbował eskalować konflikt z byłą żoną. – Czasami nie myślisz racjonalnie, a do tego reagujesz instynktownie – przyznaje. – Zwłaszcza gdy chodzi o twoje jedyne dziecko.

Andrzejowi zależało tylko na tym, by spędzać czas ze swoim synem w sposób, na jaki zasługuje ojciec. Miał takie same prawa rodzicielskie jak jego była żona, ale ona zachowywała się, jakby nie miał ich w ogóle.

Tylko jedno rozwiązanie: walka
– Faktycznie byłem trochę nakręcony – przyznaje. – Czytasz w sieci historie o ojcach, którzy walczą ze swoimi partnerkami latami i zaczynasz się martwić, że ciebie też może to spotkać.

Andrzej dołączył do kilku ojcowskich grup na Facebooku, tam naczytał się o alienacji rodzicielskiej, to wpłynęło na jego wojowniczy nastrój. Ojcowie, z którymi dyskutował w sieci, wspierali go. Mówili, żeby nie bał się walczyć.

Dzisiaj przyznaje, że większość facebookowych grup dla ojców jest toksyczna. Ludzie sugerują tam tylko jedno rozwiązanie: walkę. – Dotyczy to grupy dla kobiet i dla mężczyzn, drugą stronę postrzega się tam nie jako człowieka, ale jako wroga.

– Wyjaśniłem policjantom, że żona porwała mi dziecko i nie pozwala mi się z nim widzieć – mówi Andrzej. – Gdy radiowóz przyjechał pod jej mieszkanie, żona powiedziała Andrzejowi, że nic jej nie zrobią: dziecko jest z matką, więc nie ma mowy o porwaniu.

– Byłem w szoku, bo jestem przecież rodzicem, tak samo ważnym w życiu mojego syna, jak jego matka – opowiada. – Kłopot w tym, że wszyscy wokół byli przekonani, że nie mam takich samych praw, co moja żona. Policjanci byli współczujący, ale twierdzili, że nic nie mogą zrobić. – Powiedzieli mi, że nie ma szans, aby cokolwiek zdziałali.

Żona zgłosiła porwanie
Sprawa trafiła do sądu. W końcu żona zmieniła swój stosunek i zaczęła pozwalać na spotkania syna z ojcem. Andrzej postanowił pójść krok dalej. – Gdy miał u mnie nocować, zdecydowałem, że nie będzie wracał do matki, niech teraz mieszka u mnie.

– Nie ograniczono mi praw rodzicielskich, a sąd nie określił, z kim ma mieszkać nasz syn – mówi. – Nie było więc przeszkód, aby spędził on kilka tygodni u mnie. Żona zadzwoniła i stwierdziła, że jednak nie chce, aby w ogóle u mnie nocował.

– Powiedziała, że mam go natychmiast przywieźć do niej – opowiada Andrzej. Starał się wyjaśnić, że mogą to omówić na spokojnie, ale żona nie chciała słuchać. – Rozłączyłem się, wyłączyłem telefon, po czym poszliśmy spać.

Byłem w szoku, bo jestem przecież rodzicem, tak samo ważnym w życiu mojego syna, jak jego matka. Kłopot w tym, że wszyscy byli przekonani, że nie mam takich samych praw.

Rano obudziła go policja. Żona Andrzeja zgłosiła porwanie. On próbował wyjaśniać, że ma prawa rodzicielskie, więc syn może przebywać z nim. Policjanci jednak nie chcieli go słuchać. Próbowali wejść do mieszkania, żeby odebrać mu dziecko. – Starałem się do tego nie dopuścić, ale wykręcili mi ręce – wspomina. Chwilę później z mieszkania wyprowadzili jego syna.

– Nawet nie chcę myśleć o tym, jak on się czuł, widząc, że jego ojca obezwładniają policjanci – mówi. Andrzej był bezradny, tym razem policjanci uznali, że doszło do naruszenia prawa, bo dziecko było przy ojcu, a nie przy matce.

Kiedy to się skończy?
Porwania rodzicielskie to w Polsce smutny i niestety częsty problem. W mediach słyszymy o tragediach, o oszalałych ojcach, którzy krzywdzą swoje dzieci. Zdarza się, że przedstawiciele organizacji ojcowskich próbują usprawiedliwiać tego typu karygodne zachowania. Jednak naprawa tych sytuacji powinna zacząć się od samych rodziców. Musimy w końcu zrozumieć, że dzieci nie są niczyją własnością. Nie są kartą przetargową ani narzędziem, którym można krzywdzić innych.

Wielu ojców wciąż musi radzić sobie z seksistowskim postrzeganiem ich przez wymiar sprawiedliwości w Polsce. Kiedy to się zmieni? I kiedy w końcu kobiety zrozumieją, że nie mają większych praw do dziecka tylko dlatego, że są matkami?

Ojciec Ibrahima przez kilkanaście godzin był wrogiem publicznym numer jeden w Polsce, złym człowiekiem, który porwał dziecko i odebrał je jego kochającej matce. Gdy okazało się, że sytuacja wygląda inaczej i to ona okazała się osobą, która złamała prawo, większość komentujących ucichła.

Żeby była jasność, tego rodzaju walka o dziecko nie jest czymś godnym pochwały, ale okazuje się, że łatwiej jest powielać szkodliwe stereotypy na temat ojców, niż poznać fakty. W tej historii 10-latka będącego ofiarą walki rodziców, nikt nie jest bez winy – poza dzieckiem, które ponosi konsekwencje całej sprawy.