Bukmacherzy powinni zniknąć ze stadionów. W taki sposób hazard psuje futbol – i psychikę dzieci

Kacper Peresada
Mam 30 lat i lubię piłkę nożną. Dlatego to oczywiste, że co jakiś czas lubię postawić kilka złotych na wynik meczu mając nadzieję, że uda mi się coś wygrać. Ma to miejsce rzadko, ale jednak się zdarza: piętrowe łóżko w pokoju moich dzieci zawdzięczam Manchesterowi City.
Fot: Arseny Togulev/Unsplash
Nie widzę niczego złego w bukmacherce. Uważam, że dorośli ludzie powinni mieć prawo zrobić ze swoimi pieniędzmi, co chcą. Jeśli mają ochotę postawić na to, że Krzysztof Piątek strzeli gola w ligowym debiucie – wspaniale. Problem zaczyna się, gdy osoby niepełnoletnie wkraczają w dorosłość przekonane, że hazard i sport są ze sobą nierozerwalnie związane.

Jeszcze kilka lat temu władze polskiej Ekstraklasy nie wyrażały zgody na umieszczanie logotypów bukmacherów na koszulkach piłkarzy. Od tego czasu sporo się zmieniło, a firmy bukmacherskie zaczęły sponsorować polskie drużyny.


Latem 2018 roku, gdy ruszył kolejny sezon polskiej ligi, każdy klub w Ekstraklasie miał już podpisaną umowę sponsorską z którymś z bukmacherów.

To doprowadziło do sytuacji, w której "buki" zaczęły pojawiać się nie tylko na koszulkach czy spodenkach. Komunikaty od firm prowadzących zakłady wkroczyły też na bandy reklamowe okalające murawę.

Rywale strzelili gola twojej drużynie? Nie martw się, szybko wejdź na naszą stronę i zapłać 10 złotych. Jeśli twoi ulubieńcy wyrównają, będziesz, zarobisz pięć dych. Brzmi zachęcająco.

Jeszcze więcej emocji podczas meczu? To proste

Bukmacherka w piłce nożnej wkroczyła nie tylko na stadiony czy stroje zawodników. Jest wszechobecna w telewizji, ale to nie koniec: niemal każda firma bukmacherska działająca w Polsce zatrudnia w charakterze specjalistów osoby związanych z dziennikarstwem sportowym.

Wyeliminowaliśmy reklamy papierosów, nie pozwalamy na promowanie napojów alkoholowych w mediach, tymczasem reklamy firm bukmacherskich walą nas po oczach bez ograniczeń.

Wśród nich są nazwiska z pierwszej ligi – Stanowski, Pol, Rudzki, Kołtoń i Borek i wielu innych. Od lat są związani z rynkiem zakładów sportowych i chętnie objaśniają, jak fajnie jest wydać pieniądze po to, by oglądanie meczu było jeszcze bardziej emocjonujące. Pytanie jednak, czy tego typu działania nie mają szkodliwego wpływu na to, w jaki sposób postrzegamy piłkę nożną.

Nie ma dla mnie większego znaczenia czy 30-latek taki jak ja straci 50 złotych raz na dwa miesiące, bo obstawi coś u bukmachera. Problem pojawia się w momencie, gdy zdamy sobie sprawę, że sport na żywo oglądają również tysiące dzieci.

Na strojach swoich ulubionych piłkarzy regularnie widzą logotypy firm bukmacherskich, a potem paradują w nich, jeśli rodzice kupią mu replikę koszulki meczowej. Gdy idą na stadion, by obejrzeć mecz na żywo, są bombardowani ofertami łatwego zarobku u „buka”.

Po meczu zaglądają do sieci, aby przeczytać o swoim ulubionym piłkarzu, a tam dziennikarze, którzy mają podsumować przebieg spotkania, przy okazji przypominają, że jeśli kibic postawi 20 złotych, ma szansę zarobić.

Normalizacja bukmacherki w życiu nastolatków to nie jest coś, na co powinniśmy patrzeć z uśmiechem na twarzy. Wyeliminowaliśmy papierosy z przestrzeni publicznej, nie pozwalamy na reklamy napojów alkoholowych, tymczasem firmy bukmacherskie walą nas po oczach swoimi komunikatami bez ograniczeń.

Stracone pokolenie

W Wielkiej Brytanii przeprowadzono badania, z których wynika, że futbol jeszcze nigdy nie był tak bardzo powiązany z hazardem. Wielu młodych fanów uważa, że obstawianie wyników meczów to integralna część sportu.

Badania przeprowadzone przez dr Darragha McGee z Uniwersytetu w Bath dowodzą, że cała generacja fanów piłki nożnej ma już skrzywione postrzeganie tego, w jaki sposób powinno się przyżywać mecze piłki nożnej. Według niego wszechobecne reklamy hazardu powodują, że młodzi dorośli coraz rzadziej są w stanie zrozumieć ryzyko, które wiąże się z zakładami, nawet najmniejszymi.

Wiele osób może uważać, że to do rodziców należy ostrzeganie najmłodszych przed szkodliwymi skutkami hazardu. Mają oczywiście rację, jednak czy naprawdę powinniśmy się godzić na rezygnację z jakiejkolwiek kontroli nad tym, jak informacje o zakładach sportowych przekazywane są najmłodszym?

Według doktora McGee ograniczenie obecności tego typu firm w mediach to pierwszy z kroków, które mogą pomóc w walce z rosnącym problemem. Kolejnym powinno być stworzenie przepisów, które pozwolą edukować społeczeństwo na temat szkodliwości i ryzyka związanego z internetową bukmacherką.

Krzysztof Stanowski w swoim tekście na portalu Weszło stwierdził, że to nie jego problem, że ludzie uzależniają się od hazardu. Napisał też, że jeśli miałby wybierać, czy z powodu obecności reklam bukmacherów w jego serwisie Weszło ktoś uzależni się od hazardu, czy też, że będzie musiał zwolnić pracownika z powodu braku reklam, to wybierze tę pierwszą opcję.

Ma do tego prawo. Jednak dla większości Polaków (i dla większości rodziców) najważniejsza powinna być troska o dobro młodych ludzi, a nie to, czy Krzysztof Stanowski oraz jego koledzy po fachu będą mogli sobie dorobić jako "ambasadorzy" firm bukmacherskich.