Polacy sprzątają Himalaje. Andrzej Bargiel wziął worki i poszedł na lodowiec. „Ilość śmieci szokuje"

Andrzej Chojnowski
Himalaje stały się turystycznym hitem. Co roku setki tysięcy turystów z całego świata przyjeżdżają w te strony z zamiarem zdobycia któregoś z ośmiotysięczników. Najwięcej chętnych jest oczywiście na to, by wejść na Everest. Wchodzą na szczyt, robią zdjęcie i wracają do swoich krajów. Zostaje po nich góra śmieci. Polacy, wspólnie z innymi znanymi himalaistami, zaczęli sprzątać himalajskie lodowce. To kropla w morzu potrzeb, bo śmieci jest dosłownie góra, ale od czegoś trzeba zacząć.
Andrzej Bargiel i kataloński wspinacz Kilian Jornet podczas sprzątania lodowca w Himalajach Fot: Kilian Jornet/Instagram.com/kilianjornet/
O wspinaczach wiemy tyle, że oblegają najwyższe góry świata, a Himalaje stały się celem turystyki mniej więcej takim samym, jak Mazury podczas długiego weekendu w Polsce – tyle, że o niebo droższej. Zamożnych ludzi goniących za adrenaliną to jednak nie odstrasza. Są gotowi zapłacić grube pieniądze za to, żeby wejść na ośmiotysięczniki, a potem pochwalić się swoim osiągnięciem. Wspinaczka stała się przemysłem, o czym najlepiej świadczy to zdjęcie, które kilka miesięcy temu obiegło świat. Kolejka na szczyt? To zwykliśmy kojarzyć z wejściem na Giewont, ale Himalaje? Tak, tak.


To wszystko nie dzieje się jednak bez konsekwencji. Rocznie w Himalaje przyjeżdża ponad 700 tysięcy turystów (dla porównania do Tatrzańskiego Parku Narodowego rocznie przyjeżdżają trzy miliony osób). To 700 tysięcy osób, którym trzeba zapewnić wyżywienie, transport, miejsce do spania i zapasy niezbędne do tego, by przeżyli wyprawę w najwyższe góry świata. I teraz wniosek, który chyba nie jest odkrywczy - taki tłum ludzi produkuje śmieci. Bardzo dużo śmieci. W Himalaje nie dojeżdżają jednak śmieciarki. To, co zostanie tam przywiezione, musi wrócić tą samą drogą. Tyle że, niestety – bardzo często nie wraca, a zostaje…

Kilian Jornet, Katalończyk, jeden z najbardziej utytułowanych biegaczy górskich, zamieścił na swoim koncie na Instagramie zdjęcie z bardzo poruszającym opisem. „Kiedy weszliśmy na lodowiec Khumbu, zaszokował nas widok ilości śmieci, które tam leżały, na lodzie i pod lodem. Torby foliowe, opakowania po lekach, stary sprzęt wspinaczkowy…

Podczas wypraw w góry musimy zwracać uwagę na to, by nie zostawiać po sobie niczego.

Wspólnie z moimi polskimi przyjaciółmi, między innymi z Andrzejem Bargielem, zrobiliśmy sobie plogging (jogging połączony ze zbieraniem śmieci – przyp. red.) na lodowcu i pozbieraliśmy sporo odpadów.

Nadal jednak mnóstwo pozostaje jeszcze do sprzątnięcia. Najważniejsza rzecz to uprzątanąć ten śmietnik, a druga – więcej nie zostawiać w górach żadnych odpadów. Lodowiec Khumbu i otaczające go góry zaopatrują w wodę całą dolinę Khumbu i jej mieszkańców więc zanieczyszczenia mają wpływ na jakość wody, którą piją ci ludzie..."

Razem z Jornetem śmieci zbierał Andrzej Bargiel i jego brat, Grzegorz. Andrzej jest jednym z najbardziej znanych wspinaczy młodego pokolenia na świecie, słynie z tego, że zjeżdża na nartach z najwyższych szczytów świata. Na koncie ma już zjazd bez wspomagania tlenem między innymi z Broad Peaku (8051 m n.p.m) i K2 (8611 m n.p.m.). W planach miał też zjazd na nartach z Everestu, ale we wrześniu tego roku zrezygnował z projektu. Powodem było duże ryzyko oberwania się seraku, wielkiej bryły lodu zwieszającej się nad trasą, którą miał pokonać Polak.

Grzegorz, starszy brat Andrzeja, to z kolei międzynarodowy przewodnik wysokogórski i specjalista od skialpinizmu, mający na koncie pokonanie najtrudniejszych tras w Europie.

O tym, jakim śmietnikiem są w tej chwili Himalaje, napisał też Marek Ogień, znany polski fotograf, współpracujący między innymi z Andrzejem Bargielem. W bardzo emocjonalnym wpisie na Instagramie opowiada o tym, jak wygląda wysokogórska rzeczywistość. „Everest jest jednym wielkim śmietnikiem. Pomimo tego, że co roku ludzie próbują sprzątać okolice Base Campu walają się tam tony śmieci. Widziałem setki metrów lin, szable śnieżne, całe namioty, czekany, baterie, puszki po piwie, szkło, plastik, ubrania, zakrwawione plecaki, czapki, kamery, bieliznę, buty... jest jak centrum handlowe, co chcesz to znajdziesz. Codziennie piliśmy wodę, która spływała gdzieś z góry, na początku pewnie była czysta a później płynęła przez ten śmietnik, przez stare otwarte apteczki, kuchenki gazowe, metalowe zardzewiałe butle, cały ten plastik i inne dziadostwo. (...) Niedobrze mi się robi jak myśle o tych wszystkich pseudo wspinaczach dumnie opowiadających swoją przygodę znajomym gdzieś w drogiej restauracji jak ciężkie było „wyjść na tlenie” na Everest, jak cierpiał i jak było mu zimno i jaki był wykończony schodząc na dół. „Veni, vidi, vici”! Ale Twój plastik i cały ten syf pozostał!!!"