85 procent kierowców w Warszawie chce mnie zabić. I mam tego dosyć!

Andrzej Chojnowski
Nikt nie lubi poniedziałków. Nie jestem wyjątkiem. Ale dzisiaj mam szczególny powód żeby być wściekłym. Mam dosyć. Stworzyliśmy patologię, my wszyscy. Właściwie żaden kierowca w Warszawie nie jest bez winy. Inne miasta w Polsce nie wypadają pod tym względem wcale lepiej. Dość!
Wymuszanie przez kierowców pierwszeństwa na pasach to warszawska norma Fot: Steven Arenas/Pexels
To był piękny weekend w stolicy. Cudowna pogoda, mocne słońce, po prostu złota polska jesień. Niestety, skończył się tragicznie. Rozpędzony kierowca BMW omal nie rozjechał na pasach rodziny. Ojciec zdążył zepchnąć z jezdni matkę i wózek z dzieckiem, sam jednak nie zdołał umknąć przed pędzącym autem. Uderzony, przeleciał kilkanaście metrów. Reanimacja nie pomogła. Człowiek zginął w miejscu, w którym powinien być chroniony – na przejściu dla pieszych.

To w założeniu jest serwis, w którym piszemy o lifestyle’u i radościach życia, ale przychodzą takie chwile, gdy po prostu mam dosyć – jako człowiek poruszający się na co dzień po mieście. Jako kierowca, rowerzysta i pieszy. Wreszcie – jako ojciec regularnie prowadzący dziecko do szkoły i aktywnie spędzający weekendy w Warszawie. Chodzę o chodnikach i przejściach dla pieszych mojego miasta i każdego dnia staram się omijać zagrożenia, które mogą skończyć się śmiercią lub kalectwem. Brzmi jak gra? Tyle, że nią nie jest. Każdego dnia 85 procent kierowców w Warszawie próbuje zabić mnie i moje dziecko.


Skąd ta liczba? Taki odsetek prowadzących pojazdy, przebadanych przez firmę Badania Naukowe IPC na zlecenie Tramwajów Warszawskich, korzysta regularnie z telefonów w czasie jazdy. Rozmawiają, piszą smsy, przeglądają internet, robią zdjęcia. Ośmiu na dziesięciu kierowców w Warszawie każdego dnia robi wszystko, spowodować wypadek lub potrącić pieszego na pasach. Nie dlatego, że jeżdżą pod wpływem alkoholu, ale dlatego że, zamiast skupić się na obserwacji sytuacji na drodze, wolą grzebać w telefonie. Durny sms czy pogawędka o niczym jest ważniejsza od ryzyka wypadku. Czy można się nie wściec?

Omijanie pieszych na pasach to w ogóle patologiczna warszawska norma – na tyle powszechna, że ludzie zdążyli do tego przywyknąć. Po prostu - stoisz sobie na środku jezdni, kierowca ma obowiązek zatrzymać się i cię przepuścić, a tymczasem widzisz jak kilkanaście centymetrów od ciebie przelatuje auto. Czasem prowadzący nawet cię nie zauważy, po prostu pędzi przed siebie. Czasem przepraszająco machnie ręką – sorry, zagapiłem się. Tak, zagapiłeś się ponieważ nie uważasz za kierownicą, ponieważ wysłanie wiadomości na Messengerze albo rozmowa z matką jest dla ciebie ważniejsza. Ośmiu na dziesięciu kierowców w Warszawie każdego dnia robi wszystko, żeby doszło do kolejnego śmiertelnego wypadku na przejściu dla pieszych. Ponad połowa kierowców w Warszawie przekracza prędkość, to wynika z kolei z badań warszawskiego ZDM. Są miejsca, w których przekracza ją blisko sto procent kierowców. Hello? Czy może być gorzej? Co będzie gdy dobrniemy do pełnej setki?

Warszawski Urzędu Miasta informuje, że liczba śmiertelnych ofiar wypadków z udziałem pieszych w stolicy co roku maleje. Tylko co mi z tego, jeśli kolejną ofiarą kierowcy rozmawiającego przez telefon mogę być ja – albo moje dziecko? Nie dlatego, że wtargniemy na jezdnię, ale dlatego że chcemy przejść po pasach. Wiem o czym mówię, w ten weekend znowu pierwszeństwo wymusił na mnie samochód. Stałem na środku jezdni i czekałem aż przejedzie. Kierowca nawet nie zwolnił. Wiózł kilkuosobową rodzinę, na kanapie z tyłu, w fotelikach, podróżowały dzieci.