Zwyczajny czwartkowy poranek. Dla wielu Wielki Czwartek. Jedziemy do przedszkola, młody liczy, ile dni zostało, nim odwiedzi babcię. Dla nas Wielkanoc to bardziej tradycja niż przeżycie duchowe. Jestem niewierzący, żona odrzuciła instytucję kościoła, najstarszy syn nie chodzi na religię. Nasza relacja z polską edukacją, która jest gęsto natkana kościelnymi tematami, jest raczej skomplikowana.
Reklama.
Reklama.
Nie wiem, skąd w ludziach takie przekonanie, że ateista nie może obchodzić świąt. Poza religią to przecież tradycja.
Mój czteroletni syn przyznał w przedszkolu, że do kościoła się nie wybiera, ale tym, którzy idą, wyjaśnił, po co to robią - o ironio.
Skoro żyjemy obok siebie, to szanujmy swoje wybory, przecież tak naprawdę wiele się nie różnimy.
Wiosenne świętowanie nie tylko dla katolików
Mój czterolatek radośnie z drugiego rzędu ogłosił, że jeszcze dwa dni w przedszkolu i pojedzie do babci. Gdyby mógł, kreśliłby kreski na ścianie. Lubi tam jeździć, nie dziwię się, bo dziadkowie stają na rzęsach, żeby go zabawić, a dziadek ma małe króliczki i gołębie, które go bardzo interesują. Świąteczny weekend jest dobrą okazją, żeby się tam wybrać.
Bo święta, nawet dla ateisty, to tradycja i nikt nie ma prawa nam tego odbierać. Zresztą znudziło mi się już tłumaczenie, że jakby co, to obchodzimy Jare Gody. ;) Wiosna to wiosna, święto odrodzenia i nieważne, czy jesteś katolikiem, wierzysz w religie starosłowiańskie, czy po prostu masz ochotę na żurek z jajkiem - wolno ci to świętować i nic nikomu do tego.
Poza tym dla kaczki pieczonej przez moją teściową mogę obchodzić nawet Dzień Świstaka. Ważne, żeby być razem i dobrze się bawić. Nie oznacza to jednak, że wykazujemy się totalną ignorancją. Jak się okazuje, nasze dzieci całkiem sporo z tego wszystkiego rozumieją.
Kto idzie z koszyczkiem?
Mój przedszkolak opowiadał, jak pani zapytała dzień wcześniej dzieci, kto wybiera się do kościoła ze święconką. Rączki wszystkich dzieci, poza jego, powędrowały do góry. - Chyba było jej trochę smutno - powiedział mój przedszkolak. Stwierdził, że pani dopytywała, czy jest pewien, że nie będzie święcił jajek, na co odrzekł, że chyba nie, bo my do kościoła nie chodzimy.
Jednak do babci jedzie, czeka na świątecznego zająca i generalnie święta będzie obchodził. Co zresztą jest jak najbardziej zgodne z prawdą. Bo Wielkanoc, to część naszej kultury i tradycji, również tej świeckiej. Nikt nie może nikomu zabronić robić tego po swojemu, jeśli nie rani przy tym innych.
Nie będę ukrywał, że pomyślałem, iż dzisiejsza rozmowa w placówce nie obędzie się bez tego wątku. Nie myliłem się, jednak ton lekko mnie zaskoczył. Bo okazało się, że młody zamiast wyjść na antychrysta, bardzo zgrabnie wybrnął z sytuacji.
Skąd on to wie
- Pański syn nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać - powiedziała wychowawczyni. Zgodnie z wcześniejszymi zeznaniami młodego, stwierdziła, że jako jedyny z grupy nie wybiera się ze święconką. Ale też jako jedyny był w stanie powiedzieć, po co się ten koszyczek do kościoła zanosi.
Okazuje się, że moje niewierzące dziecko z całkiem sporym zaangażowaniem potrafi opowiedzieć o święceniu pokarmów i istocie Wielkanocy, zgrabnie wplatając frazę "Katolicy wierzą, że...". Skąd to wie? Ano z domu. Tak samo zresztą, jak ja wiedziałem.
W czasach szkoły średniej chodziłem na religię, nie z wiary, ale z niewiedzy, że mogę tego uniknąć. Traktowałem ten przedmiot jak każdy inny i dość sprawnie poruszałem się w temacie. Pamiętam, jak w klasie maturalnej powiedziałem katechetce, że na świadectwie chciałbym widzieć szóstkę. Orzekła, że nie jest to możliwe, bo deklaruję się jako osoba niewierząca.
Na pytanie, jakie supermoce posiada, żeby ocenić wiarę moich kolegów, nie była w stanie odpowiedzieć. Ostatecznie po przepytaniu mnie z materiału, niechętnie postawiła celujący.
Nie musi wierzyć, żeby być dobrym człowiekiem
Niezmiennie przy okazji ważniejszych świąt kościelnych pojawia się ten wątek. Bo np. nauczycielka najstarszego syna w pierwszej klasie, bardzo ostrożnie zapytała żonę, czy nasze dziecko przyjdzie na klasową Wigilię i czy będzie się z kolegami dzieliło opłatkiem, przecież na religię nie chodzi.
Małżonka lekko rozbawiona odparła, że liczy, iż trzymanie święconego opłatka nie wypali pierworodnemu dziury w ręce i oczywiście na spotkaniu się pojawi. Myślę sobie, że w dzisiejszych czasach wciąż za mało akceptujemy odmienność, a na pewno za mało o niej wiemy. Bo przecież nie trzeba być wierzącym, żeby szanować tradycje, żeby posiadać wiedzę o wyznaniu czy zwyczajnie być dobrym człowiekiem.
Czasem mam wrażenie, że dzieci z domów, gdzie religia nie jest praktykowana, są z góry oceniane jako odmieńcy, jako ktoś nieco egzotyczny. - To co wy robicie w święta? - zapytał kiedyś średniego syna kolega. Ten odpowiedział zgodnie z prawdą, że najpierw sprzątamy i gotujemy, a potem jemy jajka i żurek, polewamy się wodą, chodzimy na spacery i szukamy czekoladowych zajączków w ogrodzie.
- To tak samo jak my - powiedział chłopiec, po czym uznali, że w zasadzie niczym się nie różnią. Myślę, że ta ośmioletnia mądrość powinna być powszechna.
Nikt nie ma prawa oceniać i zabraniać niewierzącym malowania pisanek, przecież to wcale nie jest sztuka sakralna. Nie czuję się profanem, dzieląc się opłatkiem czy jajkiem z wierzącymi teściami. Nie czułem się nie na miejscu, biorąc ślub kościelny, bo złożyłem przysięgę ateisty. Nikogo nie oszukałem, nie okradłem, nie zmusiłem do porzucenia wiary.
W kraju, w którym żyjemy, większość społeczeństwa deklaruje się jako katolicy. Nie chcę, żeby moje dzieci oceniały to jako dobre lub złe. Ale też nie chciałbym, żeby ktoś oceniał je przez pryzmat naszych wyborów, bo przecież czterolatek sam nie wybrał, w jakim domu się wychowuje.
Nikogo to nie krzywdzi i to chyba najważniejsze. Więc tak, będziemy jeść jajka, białą kiełbasę i świętować, że końcu nadeszła wiosna. Mimo że na niedzielę zapowiadają zimową aurę.