Rozglądając się wokół, można zauważyć, że coraz więcej ludzi deklaruje się jako niewierzący. Nie brakuje więc związków, gdzie jedno z partnerów, gdzie kwestie wiary i uczestnictwa w życiu kościoła są sporne. Mariusz postanowił podzielić się swoją historią. On niewierzący, nawet nie ochrzczony, ona z katolickiej rodziny, chcąca ślubu kościelnego. Czy te dwa obozy można pogodzić?
Pierwszy raz zobaczyłem ją z daleka, to było, jak w filmie, tłum na koncercie stanowił tylko tło, dla jej olśniewającej urody. Prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia. Koledzy się ze mnie śmiali, że nigdy nie spodziewali się po mnie takiego romantyzmu. Ale podszedłem do niej i od pierwszego zdania rozmowy wiedziałem, że to moja druga połówka.
Wiedziałem, że jest wierząca
Oczywiście od pierwszej randki nikt nie rozmawia o tym, jak spędza niedziele, wiedziałem, że ona co tydzień jeździ do rodziców, idzie do kościoła, jedzą razem obiad. Ale traktowałem to raczej jak tradycję, niż jakąś wielką wiarę, zupełnie się nad tym nie skupiałem. Pierwsza wizyta w jej rodzinnym domu rozwiała jednak moje wątpliwości.
Jakoś po pół roku randkowania zaprosiła mnie na obiad do rodziców, kwiaty dla mamy, alkohol dla taty, wyprasowana koszula. Dla mnie też to było święto. Od słowa do słowa, jej ojciec zapytał, jakie mamy dalsze plany. Chyba się zarumieniłem, bo ona zaczęła się śmiać, że na to chyba jeszcze za wcześnie. Wtedy przyszły teść pozbawił mnie złudzeń. On chciał prowadzić swoją jedyną córeczkę do ołtarza.
Chciałem z nią być
Od samego początku wiedziałam, że to ta jedyna, chciałem z nią spędzić resztę życia i mieć dzieci, może jakiś mały domek pod miastem i psa, jednak do kościoła nie było mi po drodze. Ale uznałem, że skoro się kochamy, to jakoś się ułoży. Wiecie, ona nawet nie była dziewicą, nie mówiąc o tym, że poza niedzielnymi wizytami w kościele, nie była jakoś blisko z wiarą.
Oświadczyłem jej się rok po pierwszym spotkaniu, a ona zaczęła płakać. Raczej nie ze szczęścia. Opowiadała, że marzyła całe życie o białej sukni i przysiędze w kościele, w którym ślub brali jej rodzice, dziadkowie i cała reszta rodziny, a ja, no cóż, nie mogę wziąć ślubu kościelnego.
Był taki moment, że rozważałem przyjęcie chrztu, ale szybko doszedłem do wniosku, że to absurd, bo przecież ja nie wierzę w Boga. Usiedliśmy, zaczęliśmy rozmawiać, po dwóch minutach wiedziałem, że ona bardzo chce tego ślubu, ale jest gotowa dla mnie z niego zrezygnować. Zrobiło mi się głupio. Wiedziałem, że teść tego nie kupi, dla niego ślub w urzędzie to podpisanie umowy, ale nie faktyczna ceremonia.
Poszedłem do księdza
Umówiłem się na spotkanie z szefem w jej parafii. Nie powiedziałem przez telefon, o co chodzi, bo bałem się, że mnie spławi. Nie przyznałem się też narzeczonej. Musiało istnieć jakieś rozwiązanie. Powiedziałem proboszczowi, w czym rzecz. Zdziwiło mnie jego zrozumienie dla sytuacji. Kiedy powiedział, że widzi, że jestem dobrym człowiekiem i wie, że chcę uszczęśliwić ukochaną, wiedziałem, że coś wymyśli.
Zadzwonił po tygodniu "Panie Maćku, jest sposób!" Ksiądz powiedział, że możemy wziąć ślub kościelny, bez mojego przystępowania do wspólnoty. Choć nie omieszkał dodać "żartem", że może kiedyś zmądrzeję. Puściłem tą małą uwagę mimo uszu. Zapytałem o zasady.
Przysięga ateisty
Zgodnie z poleceniem księdza wypełniliśmy wniosek do kurii, prosiliśmy w nim o zgodę na taką ceremonię. Zasady są proste. Moja przysięga była pozbawiona słowa "Bóg", we wniosku musiałem zadeklarować, że nie będę ograniczał przyszłej żonie możliwości praktykowania wiary, a potencjalne potomstwo pozwolę jej wychować zgodnie z wiarą katolicką. Żeby ksiądz mógł przyjąć wniosek, musiało go podpisać dwóch świadków.
Na odpowiedź czekaliśmy około miesiąca, udało się, dostaliśmy zgodę. Moja narzeczona była zachwycona, ja szczęśliwy, że nie odbiorę jej tego, na czym jej zależało, a jednocześnie nie będę musiał postępować wbrew sobie. Teściowa podziękowała, teść się obraził. Nie rozmawiał ze mną przez miesiąc. Przy wigilijnym stole rozmawiał ze mną już normalnie.
Ślub, jak z popsutym mikrofonem
Na Wielkanoc w końcu stanęliśmy na ślubnym kobiercu, teść przyprowadził córkę do ołtarza, ta w białej sukni wyglądała, jak księżniczka Disneya. Miałem składać przysięgę ateisty.
Ślubu udzielał nam inny ksiądz. Proboszcz chyba nie przekazał mu, w czym rzecz, więc nie obyło się bez wpadki. Młody ksiądz odczytał przysięgę tak, jak zwykle, więc pouczony wcześniej przez proboszcza, pominąłem słowo "Bóg".
Wszystkie ciotki, które nie miały pojęcia o całym zamieszaniu, myślały, że mikrofon zawiódł. W międzyczasie powiedziałem dyskretnie księdzu, jaką wtopę zaliczył. Więc dalej się już pilnował. Zdradzę Wam w tajemnicy, że cieszę się z tej gimnastyki, którą odczyniliśmy, bo to było fajne doświadczenie, a to, że mogłem dać szczęście narzeczonej — bezcenne.
Nie wiem, czy ochrzcimy dzieci. Jesteśmy dwa lata po ślubie i zaczynamy rozmawiać o tym, że może już czas postarać się o potomstwo. Ale wiem jedno. Z tą kobietą spędzę resztę życia. A teść po ślubie jest znacznie milszy.
Warto było
Maciek