Przyszła zima, ale dzieci zostały w domach. W te święta, mimo śniegu, nie uświadczyłam ani jednego dziecka na sankach. Czy biały puch w ogóle jeszcze cieszy dzieci, czy raczej martwi rodziców?
W święta byliśmy jednymi rodzicami z dziećmi, którzy wybrali się na spacer na naszym osiedlu.
Kiszenie się w jednym domu z ludźmi, którymi spotykasz się raz do roku, jest groźniejsze niż bieganie po podwórku i chuchanie mrozem.
Czasami rodzice wolą zostać w domu, niż męczyć się z ubieraniem dziecka w 15 warstw odzieży.
Też mi się nie chciało ruszyć, nie myślcie, że uśmiechał mi się spacer w mróz, gdy w domu czekało pudełko czekoladek i ciepła kawa.
Ale wzięłam sanki pod pachę i dwie "miski" do zjeżdżania z górki, ruszyliśmy na podbój ośnieżonego placu zabaw i miejskich stoków. Jako nieliczni.
Nie dalej jak w ubiegłym roku wszystkie portale rozpisywały się o tym, że polskie miasta opanowało saneczkarskie szaleństwo. W całej Warszawie nie można było dostać sanek. A choć w tym roku zima jeszcze nie rozhulała się na dobre, to domorosłych saneczkarzy jest zupełnie jak na lekarstwo.
W święta byliśmy jednymi rodzicami z dziećmi, którzy wybrali się na spacer na naszym osiedlu. Serio. Nie było na osiedlowej uliczce ani jednego wózka z bobasem, ani szkolniaków rzucających się śnieżkami.
Gdzie te dzieci?
Pewnie część wyjechała z rodzicami i szalała na innych podwórkach. Inne siedziały przy stołach, jeszcze kolejne przed konsolami do gier.
A jeśli już ktoś wyszedł z dziećmi, to tymi najmłodszymi. W wielkich puchowych kombinezonach, otulonych w wózkach i sankach w kolejne warstwy śpiworków, spod których ledwo widać zaczerwieniony, spocony policzek.
I co takie dziecko ze śniegu użyje, skoro nie ma szans go zobaczyć, a co dopiero dotknąć. "Uważaj, przewrócisz się", "Nie ślizgaj się", "Nie rzucaj w mamusię śnieżkami", "Tam na pewno jest psia kupa, wracaj na chodnik".
Nie brzmi to, jak zabawa na sto fajerek. I nie jest. Dlatego czasem łatwiej wybrać siedzenie w domu niż zakładanie 15 warstw odzieży na dziecko. A poza tym, tyle zachorowań...
Hej, ja wiem, że jest pandemia, ale kiszenie się w jednym domu z ludźmi, którymi spotykasz się raz do roku, jest groźniejsze niż bieganie po podwórku i chuchanie mrozem. Choć tam na zewnątrz łatwiej zachować dystans i zbudować w sobie odporność zdrowotną.
Według badania przeprowadzonego przez IBRiS, “pandemia i związane z nią ograniczenie były głównym czynnikiem demotywującym dzieci i młodzież do uprawiania sportu”.
Sport poza lekcjami wychowania fizycznego uprawiało 41 proc. badanych uczniów. Wcześniej odsetek ten wynosił 50 proc. Choć prawdopodobnie nie był to wysiłek w formie zabawy na zewnątrz a zorganizowanych zajęć pozalekcyjnych.
A więc, gdy mieliśmy czas, żeby się poruszać, rzucić się w śnieg, którego każdy oczekiwał na święta, wyjść na chwilę z dusznego salonu z zastawionym stołem, zrobiliśmy co? Nic.
Zimno, smog, koronawirus - lepiej nie wychylać nosa. I jest to trochę dziaderskie gadanie, bo za moich czasów mało kto siedział w domu, by jeść z rodzicami kurczaki i smażone ryby. Cała dzieciarnia biegała po dworze, a wracała tylko, gdy tyłki i rękawiczki już dobrze przemokły.
Ale i zimy były inne. Nie brakowało nam śniegu ani ślizgawek, dzieliliśmy się sankami, a gdy kolejka nie szła po naszej myśli, zjeżdżaliśmy na pupie.
W te święta w stolicy nie było dużo śniegu, ale wystarczyło na kilkadziesiąt fajnych zjazdów. Nie odmówiłam ich sobie i swoim dzieciom.
Bo skoro biały puch jest tak reglamentowany, to dlaczego miałabym odbierać, być może jedną z ostatnich okazji na doświadczenie zimna śnieżnych płatków na policzku.