Niekończące się noce, mróz, wieczna zima i smutni wysocy ludzie – to niekoniecznie prawdziwy obraz Norwegii. Pytamy Piotra Sutora, który pracował tam i wychowywał swoje dzieci, jak naprawdę wygląda życie w Norwegii.
Legendarny "zimny chów" norweski to aktywne spędzanie czasu na świeżym powietrzu.
Nauka w norweskich przedszkolach to przede wszystkim dobra zabawa, a nie liczenie i czytanie.
Wychowanie po norwesku oznacza sport oraz skupienie się na naturalnych talentach dziecka.
Piotr Sutor jest z wykształcenia geofizykiem. Pięć lat pracował na statkach sejsmicznych. Po narodzinach pierwszej córki, Zosi, zdecydował, że przez system 5 tygodni pracy na morzu, 5 w domu, za wiele traci. – Chciałem być TOF – tatą obecnym fizycznie – mówi.
Znalazł pracę w Oslo w centrali swojej firmy. Spędził tam 5 lat. Nad fiordami także urodziły się jego bliźniaki.
Z polskiej perspektywy Norwegia to zimny kraj, gdzie wszyscy jeżdżą na nartach i wyganiają przedszkolaki na drzemki na dworze. Czy tak rzeczywiście jest? Piotrek rozprawia się z mitami i koryguje obiegowe legendy.
"Zimny chów"
Słysząc ten zwrot, myślimy raczej o tym, że rodzice nie przytulają swoich dzieci i skazują ich na wypłakanie się w ciemnym pokoju. Tymczasem "zimny chów" w krajach skandynawskich to po prostu nabieranie odporności przez przebywanie na świeżym powietrzu.
– W przedszkolach dzieci śpią na zewnątrz. Zwykle przed placówką stoi wiele starszych wózków, które jednak nadają się do spania . Kładzie się w nie dziecko na drzemkę, mają zadaszenia lub wiatę, która osłania je trochę od wiatru czy deszczu – mówi Piotr.
Przedszkole wymaga, aby rodzice dostarczyli wózek, dobry śpiwór, odpowiednią bieliznę i wodoodporne ubrania na czas zabawy na dworze.
Bywa, że przed szkołą ustawiony jest boks na narty biegowe, dzieci przynoszą też swoje sanki i łyżwy i mogą z nich korzystać w czasie codziennych wyjść na zewnątrz.
Gdy ich syn kasłał i poszli do lekarza, usłyszeli, że dziecko ma wspaniałe płuca, na co wskazywał głośny kaszel i zasugerował wystawić wózek z małym na balkon, aby dziecko oddychało zdrowym zimnym powietrzem. Nie przepisał żadnego syropku.
"Friluftsliv", czyli outdoorowy tryb życia, jest wrośnięty w serca Skandynawów. Nikogo nie dziwi, gdy dzieci odstawia się do żłobków w wózkach biegowych, do pracy jeździ się rowerem albo na narto-rolkach, a jeden z pracowników budynku, w którym mieściła się firma Piotra, przypływał do niej kajakiem.
– Dorośli i dzieci mają nieograniczone możliwości wyboru aktywności na świeżym powietrzu. Nawet na lokalnym festynie w mieście organizowane są amatorskie turnieje biathlonu, bez obaw strzelano z karabinu laserowego, który wydaje się dość egzotycznym sportem – wskazuje Piotrek. Podkreśla jednak, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, że rodzice i dzieci są aktywni razem.
Dobrze ubrani
Norwegowie mają zdrowe podejście do ubierania dzieci. Raz, że wiedzą, jak dostosować ubiór do pogody. Dwa, że nie przejmują się ubrudzonymi białymi rajstopkami, po prostu nikt ich nie ubiera. Wyznają zasadę "nie ma złej pogody, można się tylko źle ubrać". – Norwedzy uwielbiają wełnę, tam zetknąłem się z taką, która nie gryzie, dzieci jak i dorośli są często ubrani w nią od stóp do głów.
Piotr wspomina, że chcieli kiedyś zaoszczędzić i kupić ubrania dla dzieci, gdy przyjechali do Polski. Szybko okazało się, że nie ma u nas w kraju porządnych ciuchów do aktywnego spędzania czasu.
– Królują płaszczyki albo kurtki słabej jakości. Ale nawet te ubrania, które kupowaliśmy w Norwegii nie były "Daddy-proof". Pamiętam, jak kiedyś moja córka podczas zimowej wycieczkichciała siku. Musiałem się nagimnastykować, by ją rozpakować z kombinezonu, a na koniec i tak córka nasikała w kaptur – śmieje się Piotr.
Po powrocie do Polski założyli z żoną firmę Elemeno, która tworzy ubrania outdoorowe dla dzieci. Stawiają na wygodne spodnie, kurtki czapki i ciepłe bluzy.
– Zauważyliśmy, że jest taka luka w polskich sklepach. Po kilku latach w Skandynawii dokładnie wiemy, czego chcemy od odzieży dla naszych dzieci. Musi być wygodna i ciepła, aby pozwalała na długą zabawę na dworze. Dla rodziców też coś szykujemy, bo nie ma nic smutniejszego, niż widok przemarzniętego rodzica na placu zabaw – śmieje się Piotrek.
Nauka emocji
– Kolega mi powiedział, że Norwedzy nie odzywają się do nikogo na ulicy, ale rozmawiają ze wszystkimi w górach – mówi Piotrek. – Nieraz na szlaku ktoś mnie zaczepiał i rozmawiał. Jak mówi, norweskie podejście do społecznego smal talku, najlepiej ilustruje mem, na którym na "pełnym przystanku autobusowym" są trzy osoby stojące w dwumetrowych odległościach od siebie, nikt więcej już się tam nie zmieści. A gdy zaczął się COVID-19 zalecano zachować odległość 1,5m. Odpowiedź Norwegów: dlaczego tak blisko?
A jednak nieobca jest im nauka wyrażania uczuć. W przedszkolach rodzice otrzymują od opiekunów diagramy umiejętności dzieci, na których naniesione są wartości dotyczące ekspresyjności, dogadywania się w grupie, umiejętności miękkich.
– Nie uczono czytać, pisać, rysować, było więcej swobodnej zabawy. Po przyjeździe do Polski zobaczyliśmy wielką różnicę w ilości "ładnych" prac, które nasze dzieci musiały wykonywać. Szczególnie w porównaniu do czasu, który spędzały na świeżym powietrzu – zauważa Piotr.
Norweskie przedszkola uczą współpracy, na przykład są wyposażone często w rowerki trójkołowe, które mają dodatkowe siedzenia z tyłu tak, że dzieci wożą się nawzajem.
– W tamtejszych przedszkolach wskazuje się talenty i obszary osobowości, które warto rozwijać – mówi Piotr.
– Nasza Zosia, która poszła do zerówki w polskiej szkole, była przytłoczona ilością prac pisemnych do wykonania. Tam się uczy zdecydowanie mniej na początkowych etapach edukacji. Potem materiał jest nadrabiany bez większych trudności.
Bonusfamilie
Każdy Ojciec spędza z dzieckiem w domu dwa lub 3 miesiące po urodzeniu dzieci. – To standard, nie spotkałem się z tatą, który nie poszedłby w Norwegii na "tacierzyński".
– W Norwegii jest taki żart, że ciążę planuje się, aby w lecie dziecko skończyło roczek. Wtedy od razu po wakacjach z marszu idzie do żłobka i przedszkola – opowiada Piotrek.
W przeciwieństwie do Polski tam nie ma problemu z dostaniem się do żłobka. Jest ich bardzo dużo, ale każdy z nich wymaga opłaty. Sutor tłumaczy, że opłaty są w nich takie same niezależnie od tego, czy placówka jest prywatna, czy publiczna. Państwo dopłaca do pobytu dziecka.
Minusy życia w Norwegii
– Krótki dzień w zimie – brak światła działa naprawdę depresyjnie. Żywność – wzdryga się Piotr. Jego zdaniem Norwegowie mają mocne przyzwyczajenia żywieniowe, których nie zamierzają zmieniać. Co więcej, największym hitem imprez urodzinowych dzieci są parówki.
Wszędzie także dostaniemy gofry. Serwują je nawet w schroniskach w górach. – Szczytem oczywiście są gofry owinięte wokół parówki – żartuje Sutor.
– Będę zawsze bardzo dobrze wspominał czas w Norwegii. Pewne rzeczy, które tam zobaczyłem pozostaną już z naszą rodziną na zawsze. Szczególnie zamiłowanie do "FriLuftsLiv", czyli przebywaniem w naturze najczęściej jak się da - najlepiej aktywnie i rodzinnie.