Ojczym to brzmi dumnie. I trochę posępnie, ale jednak jest zdobyciem się na odgrywanie jednej z najważniejszych ról w życiu dzieci. Jak to ugryźć i na co trzeba uważać, zdradzają ojcowie, którzy wychowują nie swoje dzieci.
Coraz więcej w Polsce jest rodzin, które sklejają na nowo swoje życie po rozwodach i rozstaniach.
Często partnerzy mają już dzieci z poprzednich relacji. Wtedy na nowo trzeba skleić rodzinę, w której bywają inne zasady wychowawcze.
Pytamy mężczyzn, co jest najtrudniejsze w wychowywaniu cudzych dzieci.
"Populacja singli zmniejsza się", jak usłyszelibyśmy w kultowej grze Heroes of Might nad Magic. Wielu z nas ma już za sobą dojrzałe związki, nie wszystkie zdołaliśmy utrzymać i wróciliśmy na rynek matrymonialny.
Czasami znajdujemy bratnią duszę, która też przeżyła to i owo. A bywa, że ta dusza ma też dzieci z poprzednich związków. Jak się dostaje etykietę "ojczyma" i czy trudno jest w żyć w związku, w którym na starcie jest ktoś jeszcze, opowiadają ojcowie z rodzin patchworkowych.
Marcin był ze swoją partnerką trzy lata. Gosia miała 4-letnią córkę z poprzedniego związku. Biologiczny ojciec małej nie utrzymywał z nimi kontaktu. Wydawało się, że taka sytuacja jest prosta do zaakceptowania. Marcin miał po prostu wskoczyć w buty nieobecnego taty. Jednak niemożność obudzenia w sobie uczuć ojcowskich była dla niego dużym problemem.
– Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Starałem się, bo przecież trudno nie kochać małych dzieci, ale jednak nie mogłem się przemóc – tłumaczy.
Jego zdaniem to coś więcej, niż zwykły atawizm zazdrości biologicznej. – Moja dziewczyna nigdy nie wspominała swojego byłego, a dziecko nie pytało o tatę, ale czułem się nie w porządku, że próbuję kogoś zastąpić – mówi.
– Poza tym, chyba zwyczajnie nie byłem gotowy do roli ojca. Miałem 25 lat, świeżo po studiach, chciałem trochę pożyć, a dziecko, szczególnie nie twoje ogranicza. Walczyłem z wyrzutami, że nie mogę spotkać się z moją dziewczyną, bo ma chore dziecko. To nakręcało mnie coraz bardziej. Nie chciałem budować czegoś na niechęci – wyjaśnia, czemu jego związek się rozpadł.
Nie chce czarować, że większe starania z jego strony mogłyby w końcu spowodować polubienie dziecka. Uważa, że szanse były nikłe. – Jak nie jesteś gotowy do dzielenia się partnerem z dziećmi, to tego nie przeskoczysz – twierdzi.
Stawianie wymagań
Maciek, sam ojciec dwójki dzieci, związał się z kobietą, która miała dwie córki. – Nie masz pojęcia, jaki to harmider! – śmieje się. Gdy wszystkie dzieciaki lądują u nich na weekend, skala hałasu zdecydowanie przekracza normy zdrowotne.
– Chociaż wydaje się, że powinno mi być prosto, bo po dwójce swoich, znałem się na dzieciach, to stawianie wymagań nie moim dzieciom było dla mnie bardzo trudne – mówi.
Uważa, że to właśnie jest najcięższe w wychowywaniu cudzych dzieci. Zarówno jego partnerka, jak i on mieli zbieżne, choć w niektórych aspektach inne sposoby na rodzicielstwo.
– Raczej się zgadzaliśmy, choć ja jestem zdecydowanie luźniejszy w kwestii sprzątania pokoi –żartuje. – Myślę, że na "drobnicy", czyli porządkach, lekcjach czy nawet obiadach, wykładają się nie tylko rodziny patchworkowe, ale i te biologiczne.
Wszystko się wyrównało, gdy został na sam z czwórką. – Powiem ci w tajemnicy, że nic nie musiałem robić. Sami się ogarnęli, ja pilnowałem tylko BHP przy serwowaniu tacie obiadu i wysypywaniu popcornu do misek – opowiada.
Zawsze na drugim miejscu
– Nie potrafię pogodzić się z tym, że moje zdanie jest dopiero trzecie do rozpatrzenia w kolejce – mówi Tomek, ojczym dwójki dzieci, sam bezdzietny.
Kocha swoją partnerkę na zabój, chciałby wziąć z nią ślub, ale ma problem z tym że ona nadal polega na swoim byłym mężu. – Jestem w stanie przyjąć, że wychowują razem dziecko, ale nie tego, że ich wspólne wychowanie wpływa na nasz związek – tłumaczy.
Przeszkadza mu to, że zwykle ma rację. Jako obserwator z zewnątrz często potrafi obiektywnie ocenić czy dana decyzja wychowawcza nie jest tylko przywaleniem drugiej stronie, a prawdziwą pomocą dla dzieci.
– Czasem słucham, jak kłócą się o to, kto zapewnił większe atrakcje w weekend, co jadły, czy odrobiły lekcje. Mam wrażenie, że im obu przydałoby się odcięcie pępowiny. Nie od dzieci, a od siebie samych – mówi.
Z samymi dzieciakami ma kontakt na "wujka". I dzieci też tak na niego mówią. – Z jednej strony czuję się zwolniony z odpowiedzialności, z drugiej mieszkam z nimi i sprawuję opiekę. Z trzeciej zastanawiam się nad posiadaniem własnego dziecka i zastanawiam się, czy opłaca mi się wbijać kij w to mrowisko – wyjaśnia.
Zarzeka się jednak, że to, co pozostaje bez zmian to jego uczucia do partnerki. Między nimi jest super, krew psuje ex.
Dzieci pierwsze
Marek mówi: "Jak już zaakceptujesz fakt, że dzieci są najważniejsze w jej życiu, to wszystko pójdzie z górki".
– Nie wchodzisz w relację z matką jak w zwykły związek – przestrzega. – Moja żona miała trudne przejścia z byłym i to odpiło się na niej i na dzieciach. Brakowało jej zaufania, wszystko chciała robić sama i ponad życie kocha swoje dzieci.
Według niego w relacjach patchworkowych nie sprawdza się zasada, że najpierw związek, potem dzieci.
– Podchodzę do tego inaczej. Biorę moją partnerkę taką, jaką jest, a więc ukształtowaną przez wydarzenia, jakie ją spotkały w życiu. Realizacją tych wydarzeń są jej dzieci, które są mostem przeżyć. Tak więc, jeśli kocham ją taką, jaka jest, to kocham też jej dzieci – tłumaczy.
Nie próbuje walczyć o pozycję, akceptuje to, choć jak mówi, domyśla się, że niektórym może być trudno z zaakceptowaniem takiego stanu rzeczy i bycia zapchniętym. – Jeśli jesteś pewien swoich uczuć i tego, że chcesz aby czuła się z tobą bezpiecznie, to troska o dzieci przychodzi naturalnie – dodaje.
Jedno w tych wyznaniach jest wspólne - dzieci. W związkach łączonych to one zwykle mogą zacieśnić lub zepsuć relację. Ale to nie ich wina. One pragną tylko miłości. Od dorosłych zależy czy są w stanie podzielić się swoją miłością z kilkulatkami.