Jeśli rozpadł się twój związek (nie ma znaczenia, czy był formalny czy nieformalny), ale nie mieliście dzieci, wejście w kolejną relację jest względnie łatwe. Względnie, bo trzeba poradzić sobie z porażką, to proste nie jest, ale na szczęście nie macie dodatkowych „bagaży”. Co, jeśli masz dzieci z poprzedniego związku? Co, jeśli twoja nowa partnerka też jest po takim związku, i też ma dzieci? W takiej sytuacji poziom skomplikowania rośnie wykładniczo – i tak właśnie wygląda patchworkowa rodzina.
Ja w takiej jestem. Miałem prosty wybór - wiązać się ponownie z kimś po rozpadzie poprzedniego związku albo tego nie robić. Świadomie wszedłem w nowy związek, choć byłem całkowicie nieświadomy tego, co nas czeka.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że każdy dzień jest niczym nowy ląd, dotąd nieodkryty, i nigdy nie wiem, czego powinienem się spodziewać. Takie życie to permanentna niespodzianka. Czasami miła. Czasami.
A więc – warto było czy nie? W moim przypadku – tak – i nie muszę przeprowadzać analizy tematu. Po prostu to wiem, czuję to, doświadczam tego. Ostatnio jednak spotykam się z opiniami osób, które wątpią w sensowność rodziny patchworkowej. Mówią, że w takim związku pojawia się masa komplikacji. Relacje z dziećmi partnerki z poprzedniego związku to wyzwanie jakich mało, do tego ona ma swój bagaż doświadczeń życiowych i ten bagaż staje się odtąd wspólnym bagażem, a przecież to działa w dwie strony więc wszystkie te bagaże się sumują.
Są uroczystości w życiu dzieci, na których pojawiają się wszyscy partnerzy i partnerki – obecni i dawni, a także tłum babć i dziadków – to wszystko jest stresujące. Nie wiadomo jak sobie z tym poradzić ani co będzie jeśli wybuchnie awantura. Codziennie pojawia się masa trudności. I wiecie co? To wszystko prawda. Tak rzeczywiście jest.
Pamiętacie takie sceny z reklam, w których dziewczynki marzą o ślubie – wyobrażają sobie swoją przyszłość z ukochanym mężczyzną, w tle są uśmiechnięte dzieci w nieskazitelnie czystych ubrankach, do tego pies biegający radośnie (oraz wycierający błoto z łap w wycieraczkę przed wejściem). Zazwyczaj w takich reklamach są też dziadkowie zarażający wnuki swoimi pasjami. Znacie to? Takie obrazki zazwyczaj sprzedają nam firmy ubezpieczeniowe czy koncerny samochodowe.
Skąd wzięły się takie obrazki? Czy nie z życzeniowego wyobrażenia przyszłości, czy nie z oczekiwania, że wszystko w życiu będzie idealne? W rzeczywistości nigdy tak nie jest. Bywa różnie, ale jedno można powiedzieć na pewno: czarno-biały model nie obowiązuje.
Patchwork jest jeszcze gorszy.
Serio, jak ktoś mnie pytał o to, jak wyobrażam sobie swoje życie, rzadko myślałem o sobie jako o ojcu rodziny. O takich rzeczach nie myśli się, gdy człowiek ma 20 lat (a dokładnie – nie myślą o tym mężczyźni, kobiety to inna para kaloszy)
Im byłem starszy, tym częściej w głowie pojawiały się myśli o rodzinie, ale serio nigdy (NIGDY) nie „marzyłem” żeby moje życie wyglądało tak, jak wygląda obecnie. Nie przypuszczałem, że założę rodzinę, będę miał dzieci, potem się rozwiodę i zwiążę z kimś, kto też ma dzieci i również jest po rozwodzie – i że wspólnie będziemy jak dworzec, na który dzieci zjeżdżają i z którego wyjeżdżają.
Nie myślałem o tym, że na co dzień będziemy mieć dodatkowe atrakcje w postaci wojenek z naszymi byłymi partnerami i partnerkami, albo że nasi rodzice będą pukać się w głowę słysząc jak poukładaliśmy sobie życie.
O tym wszystkim nie marzyłem. Zapewne to instynkt samozachowawczy sprawia, że człowiek próbuje unikać wyobrażania sobie takich scenariuszy. Serio, patchworki są do dupy. To rozwiązanie sprowadzające się do wyboru mniejszego zła, ale przypomina to wybór między kiłą a cholerą.
Ale czy jest inne rozwiązanie? Jeśli człowiek nie chce być sam w życiu to wyboru nie ma. Już rozwód skazuje cię na kłopoty w kontaktach z dziećmi, na wojenki z byłą żoną (wiem, że zdarzają się wyjątki, ale nie o nich tu mowa). Już jest do bani. A skoro jesteś facetem (sorry, taka prawda) to masz do bani jeszcze bardziej. Nic szczególnego nie musisz robić. Tak po prostu jest.
Mój adwokat na pierwszym spotkaniu, po wysłuchaniu wszystkich argumentów, powiedział: „Problemem nie jest to, że się pan rozwodzi, problemem jest to, że się pan ożenił…” To prawda - cała reszta zdarzeń to efekt domina. Pierwsza zła decyzja wprowadza cię na ścieżkę na końcu której czeka cię katastrofa. Jeszcze tego nie dostrzegasz, ale to już się stało.
Patchwork to pakowanie się w kłopoty, które już masz, ale ponownie - tym razem poprzez problemy twojej nowej partnerki. Wszystko się sumuje, a dokładnie – mnoży. Chcesz ponownie dać sobie szanse na zbudowanie rodziny? Fajnie. Nastaw się na ciężką przeprawę. Będziesz wył nie raz i nie dwa.
Moja babcia mawiała że „rozczarowanie to tylko efekt błędnych założeń”. Grunt to wiedzieć, w co się pakujemy tworząc rodzinę patchworkową, a przynajmniej założyć (bo cieżko wiedzieć to wcześniej) że będzie cieżko. Wystarczy przyjąć to do wiadomości. Ja jednak tego nie zakładałem i długo nie przyjmowałem do wiadomości.
Nie chodzi o to, że będzie źle, o ile podejmiemy dobrą decyzję - w końcu wybieramy nowe życie mając wszystkie dotychczasowe doświadczenia. Wystarczy z nich skorzystać, by drugi raz nie wejść w to samo bagno. Tyle, że będzie cieżko.
Patchwork to setki nowych trudnych sytuacji każdego dnia. Nikt nie jest na nie przygotowany. Musisz radzić sobie z własnymi traumami, z traumami twojej partnerki i z dotychczasowymi doświadczeniami wa obojga.
Małżeństwo to podobno sztuka kompromisu. Tymczasem patchwork to permanentny survival. Gdzieś przeczytałem, że taki związek jest gorszy niż praca kaskadera, jest równie trudny i niebezpieczny ale dzieje się na żywo, więc niczego nie da się przećwiczyć, żeby zminimalizować ryzyko obrażeń. Coś w tym jest.
Ludzie się tego boją i, stając przed możliwością zbudowania takiej rodziny, nie wiedzą czy w to wchodzić – bo nie wiedzą, czego się spodziewać. Nie chcą kolejnej katastrofy, to w pełni zrozumiałe. Strach rozumiem, obawy przed katastrofą też. Nikt nie może nikomu doradzać w tej kwestii. Czyje konsekwencje, tego decyzja - ta zdrowa zasada sprawdza się zawsze. Każdy sam musi podjąć właściwą decyzję. Gotowych recept nie ma, podobnie jak instrukcji obsługi.
Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć tyle:
1. Wiąż się z osobą, z którą chcesz być i jesteś gotów na to, przytulać ją nawet gdy ma „najgorszy dzień w życiu”, a nawet zwłaszcza wtedy.
2. Spodziewaj się niespodziewanego i nie zakładaj idealnego scenariusza – czasem będzie cieżko. A czasem jeszcze gorzej.
3. Gadajcie, gadajcie, gadajcie - do wyrzygania, jeśli to konieczne.
4. Korzystaj z porażki, którą był twój poprzedni związek. Na bank nie byłeś bez winy, a więc nie kopiuj tych samych zachowań, bo efekt będzie podobny.
5. Przyjmij, że wszystko się zmieni - niewiele spraw będzie wyglądać dokładnie tak, jak chcesz – co nie znaczy że wszystko będzie wyglądać źle.
6. Last but not least - odcinaj od siebie nieżyczliwe osoby. Masz już dość swoich kłopotów.
Po prostu żyj. Lepiej być w skomplikowanym patchworku z najlepszym człowiekiem niż z najgorszą osobą trwać „w modelowym małżeństwie”. Ja tak mam.