Księża, nie straszcie już Halloween. Ta zabawa nikomu nie szkodzi, a moim dzieciom wręcz pomogła
"W dzień Wszystkich Świętych zabiorę dzieci na mszę, potem pójdziemy na cmentarz. Groby bliskich będziemy odwiedzać też 2 listopada. Nie dlatego, że to tradycja. Jestem katolikiem, więc to dla mnie ważne święto. I chcę, żeby było ważne także dla moich dzieci" – zaczyna swój list pan Rafał. Ale jednocześnie zaznacza, że ma ogromny sentyment do Halloween i nie rozumie kościelnej nagonki na to święto.
Integracyjne straszenie
Jego sympatia do Halloween zaczęła się cztery lata temu. Razem z żoną i dwójką kilkuletnich dzieci przeprowadził się na nowe osiedle na obrzeżach Warszawy. "Wszyscy tam byli sobie obcy, nikt nikogo nie znał. Dla mnie i żony to była normalka, ale syn i córka ciężko to przeżyli. Trafili w nowe miejsce, więc ciągle narzekali, że nie znają tu żadnych dzieci i nie mają się z kim bawić. Integracji nie sprzyjała. Było zimno, stale lało, nie dało się wyjść na osiedlowy plac zabaw" – pisze nasz czytelnik.
Ratunkiem okazało się to, że właśnie zbliżało się Halloween. Pan Rafał był mocno sceptyczny wobec tego święta, ale teraz postanowił je wykorzystać do tego, by jego syn i córka poznały inne dzieciaki z osiedla.
"Zaproponowałem Jankowi i Hani, że razem napiszemy list, który wrzucimy do skrzynek wszystkich mieszkańców osiedla. No i napisaliśmy w nim, że w Halloween będą krążyć Małe Straszydła i zapukają do tych drzwi, na których będzie naklejona papierowa dynia. Do tego daliśmy info, że grupa dopiero się tworzy, więc każdy dzieciak z osiedla może dołączyć. Wystarczy w Halloween stawić się w przebraniu na placu zabaw" – czytamy w liście pana Rafała.
Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania. 31 października o umówionej godzinie na placu zabaw zjawiło się ponad 20 dzieci. Świetnie zareagowali też mieszkańcy osiedla. Większość nakleiła na drzwi dynie i przygotowała dla Małych Straszydeł cukierki, ciastka, batony i inne łakocie. "Po paru godzinach dzieciaki były dosłownie obładowane słodyczami. Na koniec przyszli do nas, sprawiedliwie podzielili łupy i bawili się. Wpadło też paru rodziców, więc my też przy okazji nawiązaliśmy sąsiedzkie kontakty" – wspomina pan Rafał.
Nowa osiedlowa tradycja
Ten jeden wieczór mocno przyspieszył integrację. Dzieci się poznały, więc później zaczęły się wspólne zabawy, odwiedzanie, a nawet nocowanki. A wspólne chodzenie po osiedlu w Halloween stało się tradycją.
"Rok później już we wrześniu koledzy pytali Hanię i Janka, czy teraz też piszemy list, przebieramy się i zbieramy słodycze. I już nie była potrzebna moja pomoc. Sami sobie wszystko wymyślili, napisali, wydrukowali, kupili koperty i wrzucili do skrzynek. I robią tak co rok, teraz też. Są przy tym tak kreatywni i tak sprawnie, że niejedna firma mogłaby się uczyć współpracy w grupie" – twierdzi nasz czytelnik.
Swój list pan Rafał kończy prośbą, głównie do katechetów i księży. "Odpuśćcie z tą krytyką, straszeniem, że Halloween to droga do opętania. Dla dzieciaków to zabawa. A przykład moich dzieci pokazuje, że to też sposób na nawiązywanie znajomości, budowanie relacji. Dziś, kiedy masa dzieci siedzi w domu z telefonem i nie wychodzi na podwórko, taki wspólny halloweenowy wieczór może być dobrą okazją, by poznać rówieśników z tego samego bloku. A opętania? Ja tam żadnego nie zauważyłem. Dlatego uważam, że katolik może się bawić w Halloween. I zdania nie zmienię. Chyba że ktoś mi pokaże dziecko, które po zbieraniu cukierków w upiornym przebraniu stało się satanistą" – kończy nasz czytelnik.