Moja 2-latka ogląda bajki. Nie cieszy mnie to, ale nie wmówicie mi, że jestem złym ojcem
Może na początek kilka słów wyjaśnienia. To nie jest tak, że moja córka ogląda bajki codziennie. Czasami nie ogląda ich… właściwie w ogóle. Czasami nie widzi ich dzień, dwa. Czasami nie widzi ich tydzień albo i dłużej. A bywa też tak, że ogląda je codziennie.
Ani ja, ani moja żona nie udajemy sami przed sobą, że to coś dobrego. Niemniej jednak życie szybko weryfikuje wszystkie założenia. Ja na przykład, kiedy chcę się ponabijać z mojej małżonki, przypominam jej słowa, które wypowiedziała chyba w ciąży – że jej dziecko nie będzie się bawić plastikowymi zabawkami, tylko drewnianymi.
A na świecie zapanuje pokój.
Co zabawne, my bardzo długo (chyba długo, bo to kwestia względna) byliśmy takimi ortodoksyjnymi rodzicami. Żadnych bajek. Ba – my dbaliśmy nawet o to, żeby w trakcie aktywności córki nie był włączony telewizor. Maja długo ponad rok nie wiedziała, do czego służy ten dziwny czarny prostokąt zawieszony na ścianie.
Złamaliśmy się dopiero przy okazji… mundialu w Katarze. Okej, ja się złamałem, a nie żona. W każdym razie córka spojrzała, zobaczyła dziwnych facetów biegających po trawie w za krótkich spodenkach i olała temat. Bardziej pasjonujące były przekąski do tegoż meczu na stoliku kawowym.
Jak to się więc w ogóle stało, że teraz córka – przykładowo – domaga się, żeby jej puścić tego nieszczęsnego Baby Sharka, ale nie piosenkę, tylko cały animowany teledysk?
Generalnie bajki, kiedy mała miała już z półtora roku, pokazała jej... teściowa. Serio, naprawdę zaczęło się od mojej teściowej. Nie wiem do dziś, jak ona na to wpadła. Ale znalazła jej coś w miarę nieskomplikowanego na YouTube i… poszło. Ta miłość do nieskomplikowanych w odbiorze i spokojnych bajek została córce zresztą do dziś – nie da się jej puścić nic dynamicznego, raczej preferuje rzeczy adresowane do dzieci, które ekranu w ogóle nie powinny widywać. W sensie bardzo małych.
I w zasadzie moja córka żadnym rasowym oglądaczem bajek nie jest do dzisiaj. Nie za bardzo umie się na jednej skupić, co chwilę domaga się przełączenia na inną, raczej szybko się nudzi (chociaż i tak niespecjalnie umie zrezygnować z seansu).
Niemniej jednak można powiedzieć, że kiedy miała półtora roku, już zaczynała coś oglądać. Fakt – niewiele, ale wystarczająco, żeby jako dwulatka doskonale wiedziała, o co chodzi z tymi bajkami. W tym momencie pewnie posypią się na mnie gromy, ale trudno – jest, jak jest. Nie uważam zresztą, żebym był z tego powodu złym rodzicem. I ty też nie daj sobie wmówić, że będziesz zły, jeśli twoje dwuletnie dziecko będzie fanem na przykład "Psiego Patrolu".
Dlaczego więc warto wrzucić na luz?
1. To przecież nie chodzi o to, żeby twój szkrab siedział cały dzień ze smartfonem w ręku
Łatwo się generalizuje, zwłaszcza w takiej bajkowej sprawie. Sam też czasem tracę nerwy. Ostatnio pożarłem się z żoną, bo w drodze od jej brata ciotecznego z Białegostoku do Warszawy (bite półtorej godziny jazdy) Maja większość czasu oglądała bajki na telefonie.
I mnie to irytowało. Ale… no właśnie – bywa i tak. Przecież nie jest tak, że córka te bajki ogląda całą dobę. Równie dobrze potem może przez tydzień ich nie dostać. Zresztą, jak się pochowa telefony z zasięgu jej wzroku, to nawet o nich zapomina. Na razie jej jedyny nałóg to chałka, którą piecze moja żona. I oby tak pozostało jak najdłużej.
Więc tak – nawet jeśli dajesz dziecku pooglądać coś, to nie znaczy jeszcze, że dajesz mu telefon na cały dzień, a sam w tym czasie pierdzisz w stołek. Nie przekonuj przypadkiem sam siebie, że jesteś przez to zły.
2. Jakoś musisz sobie radzić w życiu
To jak w tych żartobliwych TikTokach. Badania dowodzą, że rodzice, których dzieci regularnie oglądają bajki, mają czas na… ogarnięcie zmywarki.
To oczywiście żart czy nawet kpina, ale wiecie, jak to jest z dowcipami. Żeby był śmieszny, musi być w nim ziarno prawdy. I tutaj rzeczywiście coś w tym jest. Okej, może nie dajemy córce oglądać bajek, żeby sprzątać (bo po prostu robimy to, kiedy już śpi), ale nie wiem, ile było sytuacji, że gdyby nie "dam ci bajkę", na przykład nie wsiadłaby do fotelika w samochodzie.
Oczywiście zgodnie z wszelkimi prawidłami wychowywania wychodzimy w tym momencie z żoną na chu**ych rodziców. Ale nie będziesz dyskutować zawsze. Czasem musisz zdążyć na samolot. Czy na chrzciny. Czy na cokolwiek.
Albo inny przykład. Ostatnio córka skończyła dwa lata, a żona robiła jej tort. W dniu, w którym go szykowała, ja wróciłem do domu później niż zwykle. Maja nawet długo zajmowała się sama sobą. Układała puzzle, oglądała książeczki, karmiła swoją kolekcję plastikowych (a jakże…) zwierzątek itd.
W końcu jednak zaliczyła klasyczny meltdown, bo wymagała atencji. I teraz są dwa wyjścia. Albo tort idzie do kosza, albo pokażesz tę bajkę i dokończysz. Co byś ty zrobił?
Dodam jeszcze, że w Warszawie, gdzie mieszkamy, nie mamy absolutnie żadnej rodziny. To nie jest tak, że jak potrzebujemy czasu dla siebie, to podrzucimy młodą dziadkom. Czasem serio zostaje ten YouTube.
3. I tak przed tym nie uciekniesz
Żłobek jest fajny, prawda? Nam z żoną się sprawdza. Z radością obserwujemy, jak szybko Maja zaczęła się w nim rozwijać i jak przychodzi do domu z nowymi umiejętnościami.
Przychodzi też z wiedzą. Wiedzą kim jest Bing, co to jest "Psi Patrol", jak wygląda Świnka Peppa i cała reszta tej kreskówkowej ferajny.
Nie, nie mówię, że w żłobku ciocie puszczają dzieciom bajki. Ale dzieci mają urodziny i rodzice przynoszą talerzyki z Peppą. Jaś ma koszulkę z Bingiem. A Amelka spodnie dresowe z Kicią Kocią. I tak dalej, i tak dalej.
Twoje dziecko prędzej czy później i tak będzie sobie zdawało sprawę z istnienia bajek. Musiałbyś wychować je gdzieś pod kamieniem w Bieszczadach, żeby było inaczej. Na pewne rzeczy twoje dziecko po prostu jest – że tak powiem – cywilizacyjnie skazane.
Oczywiście możesz próbować z tym walczyć. Tak zrobiła znajoma mojej żony, która podeszła do tematu megaortodoksyjnie. Jej dziecko zostało odtrącone przez grupę w szkole (wiecie, jak dzieci potrafią być bezlitosne, prawda?), ponieważ nie wiedziało, kim są bohaterowie poszczególnych produkcji – takich skierowanych już do starszych dzieciaków właśnie.
Skończyło się psychologiem i masą problemów. I tak, to skrajny przykład, ale czasami po prostu warto odpuścić i znaleźć złoty środek. Jak puścisz dziecku bajkę na kwadrans, to nie znaczy, że zaraz ci je zabiorą do rodziny zastępczej.
PS. A jak będziesz miał drugie dziecko, to dla niego bajki będą oczywistością, bo starsze będzie je oglądać.
Czytaj także: https://dadhero.pl/292267,fotografia-jakim-aparatem-robic-zdjecia-dziecku