Ten tekst nie będzie o tym, że aby umieścić dziecko w państwowej placówce, przynajmniej w Warszawie w okolicach mojego mieszkania, trzeba spełnić drakońskie warunki. To temat na zupełnie inną rozmowę. Ale faktem jest, że prywatny żłobek to naprawdę fajne miejsce. Jeśli masz na to pieniądze, to serio – zastanów się.
Reklama.
Reklama.
Z tym państwowym żłobkiem to taki trochę wymyk na potrzeby tytułu. Faktem jest, że rozważaliśmy z żoną zarówno prywatny żłobek, jak i państwowy. Jednak trochę od początku czuliśmy, że to czysto teoretyczna rozkmina, bo do państwowego po prostu nas nie przyjmą.
Niby z jednej strony wiedzieliśmy, że prywatny żłobek przynajmniej w teorii zapewnia lepszą opiekę. Z drugiej strony – żeby w nim pracować, naprawdę nie trzeba mieć wielu papierów. Te historie o dzieciach dławiących się w prywatnych żłobkach nie biorą się znikąd i ja wcale nie mam zamiaru twierdzić, że takie miejsce to ziemia obiecana dla każdego malucha.
W każdym razie było dokładnie tak, jak się spodziewaliśmy. Do państwowego żłobka się nie dostaliśmy i zostało nam szukanie prywatnej placówki. Córka uczęszcza do niej w sumie już gdzieś pół roku i oprócz tego, że pewnie znalazłbym na te pieniądze jakieś lepsze zastosowanie (żłobki prywatne przy publicznych są koszmarnie drogie, przynajmniej w Warszawie), to naprawdę – nie żałuję.
Co za więc lubię prywatny żłobek?
1. Jest blisko
To pewnie żadne zaskoczenie, ale… jest popyt, więc pojawia się podaż. Mieszkam w Warszawie na jednym z typowych "młodych osiedli". Gdybyś oceniał Polskę tylko po mojej ulicy, uznałbyś, że mamy w kraju przyrost naturalny jak w Afryce.
W każdym razie dzieci jest tu od groma. I od groma jest też nowych bloków. Można (i pewnie należy) wspominać Polskę Ludową źle, ale o jednym wtedy pamiętano – jeśli stawiano nowe osiedle, to było miejsce na żłobek, przedszkole, szkołę itp.
Dzisiaj jest odwrotnie – deweloperzy agresywnie zabudowują przestrzeń zanim ktokolwiek w ratuszu pomyśli: hej, tam będą mieszkać ludzie. Tak czy owak bardzo długo na mojej ulicy żadnego publicznego żłobka nie było. A jak się pojawił, to wpakowano go w… przyziemie usługowe jednego z bloków. Czyli tak jak to robią prywaciarze, co jest oczywistą wadą prywatnych żłobków (jest tam ciasno). Poza tym i tak nie sposób się do niego dostać, co już ustaliliśmy wyżej.
Niemniej jednak – do żłobka mam dwieście metrów. To luksus, który dla mnie ma niebagatelne znaczenie. W Warszawie ja i żona jesteśmy kompletnie sami. Moi rodzice – 150 kilometrów dalej. Moi teściowie – 300 kilometrów dalej. Żadnych braci, żadnych sióstr, w ogóle żadnej bliższej rodziny na miejscu.
Czytaj także:
Innymi słowy – jeśli coś się dzieje, to jesteśmy skazani na siebie. Więc tak, jeśli dostaję wiadomość ze żłobka, że trzeba odebrać dziecko, to cieszę się, że po prostu mam do niego blisko z domu. I że rano nie wyjeżdżam pół godziny wcześniej samochodem, tylko wychodzę 10 minut wcześniej. Oddaję córkę, wracam do bloku, wyjeżdżam autem do pracy.
2. Aktywności
Ja nie twierdzę, że żłobek państwowy to jakaś przechowalnia niechcianych dzieci. Tam też jest na pewno fajnie, zwłaszcza jeśli ciocie mają na to ochotę. Ale sam byłem zdziwiony, jak wiele aktywności w żłobku ma moja córka, jak je lubi i jak się dzięki nim rozwija.
Zaglądam do aplikacji (o tym zaraz) i widzę – 25 sierpnia dzieci robiły konfitury i malowały drzewo owocowe. 23 sierpnia uczyły się, kim są policjant i policjantka (razem z przebieraniem). 18 sierpnia bawiły się piaskiem kinetycznym z mąki i oleju. Kilka dni wcześniej uczyły się nawet… kisić ogórki. I to tylko pojedyncze przykłady.
To w większości zabawa, wiadomo. Ale motorycznie, sensorycznie moje dziecko w tym miejscu rozwija się błyskawicznie. Poza tym te sensoryczne zabawy to tylko czubek góry lodowej. Bo w żłobku przez te pół roku widziałem i psy w ramach dogoterapii, i… lamy.
3. Aplikacja
To akurat nie jest standard nawet w prywatnych żłobkach, nie mówiąc o publicznych, ale do komunikacji ze żłobkiem mam wygodną aplikację i bardzo sobie to chwalę. Tam zaznaczam planowane nieobecności córki (nikt nie prowadzi żadnego zeszytu i o niczym nie zapomina), tam komunikuję się na czacie z ciociami, wreszcie tam są całe galerie zdjęć z aktywnościami, w których bierze udział moja córka.
I oczywiście w aplikacji wyskakuje powiadomienie o nowym rachunku do zapłaty...
W każdym razie – super przydatna rzecz. To z aplikacji wiem, że Maja jest na spacerze (więc jak mnie natchnie ją nagle odebrać z jakiegokolwiek powodu, to wiem, że pocałuję klamkę), co zjadła, jakie ma zajęcia, wiem kiedy i ile spała itp. I to też jest taki zdrowy poziom kontroli. Bo żłobków z całodobowym monitoringiem trochę nie szanuję. Spędzałbym pół dnia na podglądaniu małej zamiast chociaż na chwilę się odciąć i zająć innymi sprawami.
4. Stan żłobka
Mam znajomą, która niedawno rozważała, czy przenieść dziecko z prywatnego do publicznego żłobka, bo nagle dostała się do jednego. Jej córka jest dość chorowita (a płacić i tak trzeba), więc dość mocno rozważała zmianę tego miejsca.
Pojechała, obejrzała, rozmyśliła się. Co prawda ma wrodzoną skłonność do przesady, więc wątpię, że – jak to ujęła – "śmierdziało tam grzybem", ale rzeczywiście mój prywatny żłobek jest utrzymany w nienagannym stanie. Sprzęty, zabawki, meble, szatnia – nic nie jest zniszczone. A do tego co roku mają remont. W tym roku był w lipcu i przez pięć dni żłobek był zamknięty.
I taki detal, który szczerze mówiąc nie wiem, czy cokolwiek daje, ale na mnie robi wrażenie. Jeśli w żłobku szaleje jakaś choroba zakaźna i mówiąc kolokwialnie kosi całą grupę, przeprowadzane jest ozonowanie sal. Wątpię, że w państwowych placówkach ktoś myśli o takich rzeczach. I czy ciocie na koniec dnia myją zabawki.
5. Kadra
Generalnie – aż miło popatrzeć, jak dziewczyny vel ciocie garną się do pracy. To może głupie, ale po prostu widać, jak bardzo się starają, chociaż widzę też, jak bardzo muszą przygotowywać się do kolejnych dni z dziećmi po prostu godzinach.
Ale egoistycznie podchodząc do tematu – ich zaangażowanie i troska o dzieci są naprawdę olbrzymie.
Czytaj także:
6. Zrozumienie dla dziecka
Każde jest inne, a to, czym prywatny żłobek różni się od państwowego, to w moim odczuciu zwracanie uwagi na każde z nich. Nawet nie chodzi o to, że grupy są dużo mniejsze.
Pamiętam adaptację Mai. W państwowym żłobku ona odbywa się w pewnych ramach i po prostu musi się odbyć. Dziecko nie zdążyło się zaadaptować? To popłacze. Tutaj było inaczej i to obserwacja nie tylko moja, ale i wielu innych rodziców. Adaptacja trwała tyle, ile musiała.
Efekt? Maja do żłobka lubi chodzić. A my ostatnio dostaliśmy się w końcu do państwowego. Pięć kilometrów od domu. No i nie zdecydowaliśmy się.