Jakbym miała déjà vu. Zbliża się rok szkolny, a nadal nie wiem, na co przygotować dziecko
Odrobiłam lekcje i przeczytałam wytyczne MEiN dotyczące zaleceń dla szkół na nowy rok szkolny. I wiem tyle, że nic nie wiem, bo przecież papier wszystko przyjmie. Jak będzie wyglądała praktyka?
- Do szkoły mogą przychodzić uczniowie bez objawów infekcji lub choroby zakaźnej oraz gdy nie został nałożony na nich obowiązek kwarantanny.
- Rodzice mają obowiązek zaopatrzyć dziecko w maseczki do zakładania ich w przestrzeni wspólnej szkoły.
- W salach lekcyjnych od nauczyciela powinna dzielić dzieci jedna wolna ławka.
- MEiN rezygnuje z tradycyjnych lekcji W-F-u na rzecz spacerów po parku.
A teraz?
MEiN rekomenduje różne restrykcje, ale ze względu na mnogość i różnorodność szkół, nic nie jest narzucone z góry.
Do szkoły mogą przychodzić uczniowie bez objawów infekcji lub choroby zakaźnej oraz gdy nie został nałożony na nich obowiązek kwarantanny - pierwsze dwa człony zdania są jasne, a jeśli jesteśmy z moim dzieckiem na kwarantannie? Będzie musiało uczestniczyć ono w lekcjach? Nauczyciel będzie streamował zajęcia w internecie? Postawi komputer z twarzą mojej córki u siebie na biurku, żeby widziała, co się dzieje na tablicy?
Rodzice mają obowiązek (oho, czyli ktoś coś musi) zaopatrzyć dziecko w maseczki do zakładania ich w przestrzeni wspólnej szkoły, gdy nie ma możliwości zachowania dystansu - jak wiemy, świetnie się to sprawdziło w ubiegłym roku, gdy dzieciaki biegały po korytarzach w maseczkach, by potem chuchać sobie w karki w przepełnionych klasach.
W salach lekcyjnych od nauczyciela powinna dzielić dzieci jedna wolna ławka - gdzie będą siedzieć wszystkie prymusy? A ta dwójka uczniów, która została wciśnięta na listę do i tak przepełnionej klasy?
Tradycyjnych lekcji W-F-u nie będzie, bo gry zespołowe narażają dzieci na kontakt fizyczny - ministerstwo rekomenduje spacery do parku. Wyobrażam sobie, że gęsiego z zachowaniem 1,5-metrowego dystansu.
Moja córka zmienia szkołę. Idzie do oddziału dwujęzycznego, w którym nie ma znajomych. Początek roku szkolnego to czas nawiązywania nowych kontaktów, jak się okazuje - z maseczką na ustach.
I nie wiadomo, jak długo będzie miała szansę zaprzyjaźniać się z nową grupą, bo plany nauki stacjonarnej są pisane na "na razie, a potem się zobaczy, co z tymi zakażeniami".
Brak socjalizacji to jedno zmartwienie, drugie jest takie, że od ubiegłego roku dyrektorzy szkół alarmują, że brakuje nauczycieli. Ci, którzy mogli, uciekli. Ci, co zostali, są na wyczerpaniu po prowadzeniu lekcji online.
Oczywiście nie ma nic lepszego od zmęczonego, sfrustrowanego i nisko opłaconego nauczyciela, który musi prowadzić lekcje w maseczce, patrząc na dzieci, które przez ubiegłe dwa lata zupełnie odzwyczaiły się od normalnych rozmów z dorosłymi, zastępując je GIF-ami.
Kolejna rzecz to szczepienia. Do przyjęcia pierwszej dawki szczepionek przeciw COVID-19 zapisane było 537 634 osoby w wieku 12-17 lat. Ilu rodziców faktycznie zaszczepiło swoich nastolatków?
Pewnie tyle, na ile Ministerstwo Zdrowia szacuje przypadki zachorowań. Na oko, żeby nie wzbudzać zbyt dużej paniki i ogłosić kolejne zwycięstwo nad pandemią.