"Możemy się przyłączyć?". Jak jedną zabawą zdobyłem tytuł króla placu zabaw

List czytelnika
Jestem z tym aktywnych ojców, gdy mi się chce. Nie lubię zmuszać się do zabawy z dziećmi, jeśli wiem, że nie będę się dobrze bawił. A tak się składa, że najlepiej bawię się w gry z mojego dzieciństwa.
"Możemy się przyłączyć?". Jak jedną zabawą zdobyłem tytuł króla placu zabaw Fot. Pixabay
Razem z moim bratem całe dzieciństwo spędziliśmy na układaniu klocków oraz w starszym wieku na graniu w koszykówkę.

Chciałbym, aby i moje dzieci miały takie beztroskie dzieciństwo. Niestety pandemia pokrzyżowała nam plany na fajne spędzanie czasu na placach zabaw i wycieczki pod miasto. Nie czuliśmy się pewnie poza domem.
Wiosenne słońce obudziło nas jednak do życia. Wychodzę jednak z założenia, że nie warto sobie utrudniać życia i wybieram dla moich dzieci sporty, które i mi sprawiają radość.


Dlatego robimy częste spacery na boisko do koszykówki i raczej kręcimy się po parku, niż bujamy na placach zabaw. Jednak, gdy ma się dzieci, trzeba regularnie odwiedzać osiedlowe zjeżdżalnie.

Zawsze smuci mnie widok rodziców wpatrzonych w telefon. A nawet tego nie rozumiem, bo w takim słońcu jak ostatnio było w weekend, trudno cokolwiek wypatrzeć na ekranie smartfona.

Niemniej ja się z moimi dziećmi bawię. A ostatnio bawiło się ze mną niemal całe kilkuletnie towarzystwo z osiedla. Byłem... rekinem.

A raczej udoskonaliłem wariację na temat zwykłej gry w berka, która jest najlepszą grą dziecięcą wszechczasów.

Zacząłem niewinnie ze swoimi dziećmi ganiać się po placu zabaw. Kilkoro rodziców spojrzało na mnie z pobłażaniem. 40-latek śmiejący się w głos, jakoś nie przypadł im do gustu.

Ja byłem rekinem, a moje dzieci rybami (sardynkami, śledziami oraz Nemo). Biegaliśmy jak oszalali, ja wydawałem odgłosy groźnej bestii, a dzieciaki umykały do piaskownicy, na ławki i statek piracki.

Za chwilę miałem w oceanie dużo więcej rybek do wyłapania. Co chwilę podchodziło do mnie dziecko i pytało, czy może się przyłączyć. Goniłem rybki 2-letnie, 5-letnie, a nawet 10-letnią grupę chłopaków, którzy odłożyli telefony i zaczęli się dobrze bawić bez nich.

Żaden inny rodzic się do mnie nie przyłączył. Po pół godziny byłem mokry od potu. Liczę na to, że zrzuciłem trochę pandemicznego sadełka. Nie mogłem doliczyć się własnych dzieciaków, inne ubrane od stóp do głów w czapki i kurtki, pozrzucały ubrania rodzicom po nogi i śmiały się rumianymi policzkami.

Myślę, że żadne przedszkole nie przeżyło takiego natężenia hałasu, jak ja w to jedno popołudnie. Piski, wrzaski, śmiech. Coś, o czym zapomnieliśmy w pandemii.

Gdy wychodziliśmy z plac zabaw, zbijałem piątki z dzieciakami. Pytały, kiedy znów się poganiamy. Odpowiadałem: "Myślisz, że tym razem twój tata mógłby się przyłączyć?". "Pobiegnę go zapytać" - odpowiadały dzieci.

Nie musicie mi dziękować, inni ojcowie, to wszystko dla dobra waszego i waszych dzieci. Do zobaczenia w oceanie!

Mikołaj