Życie w kamperach, bez stałej pracy czy kredytu. Antysystemowcy mówią: tak wygląda prawdziwa wolność

Aneta Zabłocka
– W tym roku jeszcze nie pracowałem – śmieje się jeden z moich rozmówców. – Nie umiem sobie wyobrazić powrotu do mieszkania w bloku – mówi inny. Antysystemowcy patrzą na innych jak na niewolników. Spełnili swoje marzenie – zrezygnowali z wygodnego życia i kariery, ale w zamian zyskali coś bezcennego: wolność.
Fot: Nick Dunlap/Unsplash
Ruchowi antysystemowców zrobiono wielką krzywdę – wszystko przez skojarzenia, że to radykałowie, ludzie, którzy podpalają maszty 5G, nie szczepią dzieci i wierzą, że Bill Gates zamierza nas wszystkich zaczipować.

Tymczasem osoby, które wybierają życie poza systemem, przede wszystkim nie zgadzają się na obowiązujący porządek społeczny. Antysystemowcem w takim samym stopniu są "preppersi" przygotowujący się na wszelkie możliwe katastrofy, ale także ludzie, którzy rzucili wszystko i wynieśli się w góry. I jedni, i drudzy chcą żyć na swoich zasadach.


"System" daje poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Pozwala zaplanować karierę i wybierać wśród akceptowanych społecznie stylów życia. Jednak to, co dla jednych jest zaletą, dla innych jest nieakceptowalną niewolą społeczną, od której chcą się wyzwolić.

Wybór życia poza systemem to starannie przemyślana decyzja. Ci, którzy postanowili, że chcą korzystać z wolności na własnych warunkach i "zniknąć z radarów" mówią wprost: jeśli tego spróbujesz, nigdy nie zechcesz wrócić do dawnego życia.

Czytaj też: Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady... Najpierw przeczytaj te historie ludzi, którzy to zrobili[

Mój dom ma cztery koła

– Mój kamper parkuje tam, gdzie pracuję w danym momencie, albo gdzie odbieram ciężarówkę – opowiada Łukasz, z zawodu kierowcą TIR-ów. – Od półtora miesiąca mam nową prace, bo poprzednią straciłem z powodu pandemii. Teraz jestem na parkingu w Czechach, niebawem wracam do Polski. Łukasz zamieszkał w kamperze pięć lat temu razem ze swoją dziewczyną. Oboje chcieli się wyrwać z zaklętego kręgu zarabiania na rachunki, a nie życie.

Łukasz i Ewelina nie mają jasno określonej ścieżki kariery, ale nie widzą w tym problemu. Pracował jako pomocnik mechanika czy lakiernika, magazynier, operator wózka widłowego, kurier DPD, a także dowoził pizzę. Pracę zmieniał średnio co miesiąc. Przez 5 lat dorobił się wielostronicowego CV. – W każdej pracy chcieli, żebym pracował na czarno i na śmieciowych warunkach, płacąc mi 1200 złotych.

Zarabiali też na życie, pracując przy zbiorach owoców i warzyw w Holandii. Mają złe wspomnienia z tamtego okresu, zostali oszukani przez pracodawcę i wiele razy spotkali się z łamaniem praw pracowniczych. Dobrze zna rzeczywistość pracy przy zbiorach warzyw i owoców w Holandii. Opowiada mi o zmuszaniu ludzi do pracy ponad siły i o tym, że pracodawcy nie płacili pracownikom, do tego stopnia, że niektórzy musieli prosić rodzinę w Polsce o przesłanie pieniędzy na powrót do kraju.

– Całe życie myślałem o tym, żeby mieć stabilną pracę, którą będę wykonywał kilka lat i która pozwoli mi godnie żyć – mówi Łukasz. Do tej pory nie udało mi się takiej znaleźć. Przez wiele lat zarabiał najniższą krajową, starczało na wynajem mieszkania i rachunki. Szukał rozwiązania, które pozwoli im żyć lepiej. – Żeby godnie zarabiać, trzeba sprzedać duszę i godność, popaść w pracoholizm. To dla mnie chore, jeśli na pacę poświęcamy więcej czasu niż na siebie, to znaczy, że staliśmy się niewolnikami systemu – tłumaczy.

Łukasz nie pije alkoholu, nie pali, nie imprezuje. Zaangażował się we freeganizm, z przerażeniem patrzy na to, ile jedzenia ludzie wyrzucają. – Sieci handlowe płacą 10 groszy za kilogram wyrzuconego jedzenia przydatnego do spożycia. To żadna kara – stwierdza.

Marzy im się ekowioska z ogrodem i życie blisko przyrody, z dala od świata skupionego na zarabianiu czy ludzi zamkniętych w betonowych osiedlach.

Przez jakiś czas angażował się w protesty antysystemowe i pisanie petycji w sprawie ochrony praw pracowniczych czy ochrony środowiska, ale uznał, że taka działalność nie ma sensu. – Oczywiście w pewnej skali bunt społeczny może przynieść zmiany we władzy, ale dla mnie był to bardzo wyczerpujące psychicznie – przyznaje.

Łukasz jest antynatalistą. Nie chce mieć dzieci ani on, ani jego dziewczyna. Oboje nie mieli szczęśliwego dzieciństwa, ale kierują nimi nie tylko doświadczenia życiowe. Łukasz nie rozumie ludzi, którzy "zrobili sobie dziecko dla szczęścia".

– Czy kolejne pokolenie będzie miało przyszłość w tym kraju, w tej religii, gospodarce, w warunkach katastrofy ekologicznej? – pyta. – Niewiele osób się nad tym zastanawia. Rodzina to za mało, w życiu trzeba zrobić coś więcej, myśleć nie tylko o sobie.

Potrzebujesz jedynie dwóch par butów

Robert 20 lat temu wyniósł telewizor do śmietnika, od tego się zaczęło. 17 lat temu wyprowadził się z Polski. Podróżował i pracował w wielu krajach Europy, średnio co pół roku zmieniał miejsce zamieszkania. Przeprowadzki zmieniły jego sposób myślenia. W kamperze mieszka już na stałe od 6 lat.

– Przerzucałem graty z jednego lokum do drugiego. Bywało, że niektóre kartony stały nieotwarte przez pół roku . Zacząłem myśleć "na cholerę mi wszystkie te przedmioty?" – opowiada Robert, autor bloga Toscaner. Zaczął pozbywać się rzeczy. Doszedł do wniosku, że trzy pary spodni i dwie pary butów w zupełności mu wystarczą.

Mieszka w kamperze i jeździ nim po świecie. Ostatnie pięć miesięcy spędził w Hiszpanii. Ceni to, że nic nie musi i od nikogo nie jest zależny.

– Na pewnym etapie życia każdy ma pragnienie ucieczki od zgiełku. Ja też tak miałem, że nie lubiłem ludzi. Hałas mnie męczy, nawet przyjeżdżając do małego miasteczka, zaczynam czuć, że się duszę. Po tylu latach życia w górach, z dala od ludzi, odzwyczaiłem się od miast i spalin. W Barcelonie czy Paryżu po prostu nie ma czym oddychać – narzeka.

Zarabia na życie pracą dorywczą, bierze zlecenia na remonty. Firmę zarejestrował w Wielkiej Brytanii. Buduje też samowystarczalne domki. – W tym roku jeszcze nie pracowałem – śmieje się Robert – W ubiegłym na pracę poświęciłem dwa miesiące, pieniędzy wystarczyło mi na rok wygodnego życia. Skrupulatnie liczy koszty życia, zbiera paragony i monitoruje zużycie wody czy prądu. W marcu koszty utrzymania dla dwóch osób wyniosły 230 euro, w kwietniu 190 euro, wliczając w to internet, gaz i jedzenie.

Nigdy nie myślał o tym, żeby wrócić do "systemu" i znów wynająć mieszkanie. – Doceniam komfort, który daje życie w kamperze. Nie zamieniłbym tego na domek w Warszawie, Londynie czy Rzymie, w którym tak naprawdę bym nie mieszkał, bo musiałbym spędzać większość czasu w pracy.

– Wmawianie ludziom, że potrzebują kolejnego gadżetu, kolejnej pierdoły z reklam, bo wtedy będą szczęśliwsi to pułapka. W ten sposób stajesz się niewolnikiem, bo musisz iść do roboty, żeby zarobić na te wszystkie gadżety, w efekcie rosną podatki, które płacisz od tego, ile zarabiasz, ale chcesz mieć jeszcze więcej gadżetów. Koło się zamyka – mówi Robert. Po kilkunastu latach jeżdżenia po Europie Robert wie, że do szczęścia potrzebuje bardzo niewiele, bo zadowolenia z życia nie mierzy stanem posiadania. – Ludzie, których spotykam, mają ogromne, wypasione kampery z salonem, osobnymi sypialniami czy rozsuwanymi ścianami.
Są też tacy, którzy jeżdżą po świecie pojazdami, które na pierwszy rzut oka wyglądają jakby za chwilę miały się rozpaść. Często nie mają nawet łazienki, w środku mieści się tylko łóżko, gitara i pies – i też są szczęśliwi – mówi.

– Możemy spędzać czas w dowolnym miejscu na świecie, zatrzymać się nad jeziorem, rozpalić ognisko i tańczyć. Porównaj to ze światem ludzi w wielkich miastach. Jeśli ktoś poczuł ten klimat wolności, nigdy nie wróci do życia w bloku – deklaruje Robert.