Wszyscy rodzice hejtują edukację zdalną? Nie wszyscy. To grupa, której ten temat w ogóle nie dotyczy

Aneta Zabłocka
Miliony rodziców nerwowo odliczają dni do końca czerwca, gdy skończy się niezdrowy eksperyment o nazwie edukacja zdalna. Czy jest w Polsce ktoś kto, na dźwięk słowa e-dziennik, nie reaguje atakiem paniki? Tak, to rodzice, którzy wybrali edukację domową. W ich życiu pandemia nie zmieniła absolutnie nic. Są jak szczęśliwa wyspa na wzburzonym morzu.
Fot. Jessica Lewis/Unsplash
Rodziców, którzy uczą dzieci w ramach edukacji domowej, nie obchodzą rewolucje w Librusie, nie interesują ich problemy z dostępem do lekcji na Zoomie. Mają w nosie dyskusję wokół ocen na koniec roku.

W ostatnich miesiącach nie przeżyli żadnej rewolucji. Ani razu nie skoczyło im ciśnienie. Nie rzucili ani razu mięsem na widok niespodziewanego maila od nauczyciela w e-dzienniku. Wszystko u nich wygląda tak, jak wyglądało we wrześniu ubiegłego roku.

Brzmi to wszystko jak bajka ze wszechświata równoległego, ale to prawda.

Czytaj też: "W piątki nauczyciele mają wolne, nic nie zadają". Skończmy już ten cyrk o nazwie edukacja zdalna


Rodzice, którzy wybrali edukację domową, uczą dzieci po swojemu tak, gdzie są i jak chcą. Tak było i tak wciąż jest.

Wielu z nich przeszło na naukę w domu, bo już wcześniej mieli poczucie, że szkoła tradycyjna nie spełnia ich oczekiwań. W czasie kwarantanny przyglądali się chaosowi o nazwie edukacja zdalna i wyciągali wnioski. Niewesołe.

Do tej pory mieli przekonanie, że szkoły zabijają w dzieciach kreatywność i ambicję, po wprowadzeniu nauki zdalnej nie zmienili zdania. Jeśli już, to na gorsze.

Teoretycznie powinno być tak, że w systemie kształcenia na odległość dzieci mają więcej okazji do tego, by szukać własnych dróg do wiedzy, zajmować się tym, co je interesuje.

W praktyce jednak zdaniem rodziców, którzy wybrali edukację domową, do nauczania zdalnego przeniesiono wszystko, co najgorsze w tradycyjnym, skostniałym modelu edukacji w Polsce.

Nawet najmłodsze dzieci musiały obowiązkowo odrabiać lekcje, a potem przesyłać zdjęcia prac domowych nauczycielom, mimo że nauka w klasach 1-3 opiera się głównie na zabawie, a nie na siedzeniu nad książkami czy zeszytami.

Matematyka na boisku do koszykówki

Bartłomiej, ojciec Ignasia, już dawno zdecydował się na edukację domową. Na co dzień Bartek sięga jednak po materiały szkolne, które mają do dyspozycji nauczyciele i uczniowie w trakcie nauki zdalnej.

– Problem z tradycyjną szkołą jest taki, że nauczyciele skupiają się tylko nad skrawkiem zagadnienia, zamiast myśleć o nauce szeroko. Dlatego nauczanie zdalne okazało się taką katorgą, jedni od drugich chcieli wyrwać fragment wiedzy, zamiast stawiać na zainteresowanie dzieci tematem i ich rozwój. My wertujemy podręczniki do momentu, aż znajdziemy interesujący nas rozdział, niekoniecznie w zgodzie z tym, co w tym czasie w szkołach przerabiają rówieśnicy mojego syna – mówi Bartek.

– Zabetonowany system wymaga od nauczycieli wyznaczania kolejnych stron z podręcznika, które dziecko musi przeczytać. Ci, którzy uczą się w ten sposób, nie wyobrażają sobie, że można robić to inaczej, że da się sprawdzić wiedzę ucznia bez wystawiania mu ocen – mówi Bartek.

– Mam sporo znajomych, którzy posłali dzieci do tradycyjnych szkół. Widziałem ich mękę, gdy opowiadali o pracach domowych wysyłanych przez dziennik elektroniczny, podczas gdy my spędzaliśmy na nauce tylko dwie godziny dziennie.

– Do egzaminu pierwszoklasisty mój syn przygotowywał się od początku swojego życia, zadając nam pytania, na które odpowiadaliśmy. W ten sposób nauczył się np.: czytać, pisać i liczyć. W niektórych elementach jest na poziomie 3. klasy podstawówki, choć ma dopiero siedem lat – chwali syna Bartek.

To nie jest główna metoda nauczania stosowana w ich domu. Dodawania Ignacy nauczył się, grając z ojcem w koszykówkę. Jedyną jego lekcją przy biurku jest angielski.

– Ignacy bardzo dużo czasu spędził w lesie z uwagi na naszą pracę, gdyż jestem doktorem ekologii. – Pokazujemy mu czasem filmy edukacyjne, na przykład przyrodnicze.

– Moim zdaniem należy wyluzować, bo naturalnym dla każdego człowieka, a zwłaszcza dziecka, jest dążenie do poznania – tłumaczy Bartek. – Mi w edukacji domowej najbardziej podoba się podążanie za potrzebami poznawczymi dzieci. Moją rolą jest odpowiadanie na pytania lub pomaganie w odnalezieniu odpowiedzi przez dziecko. – Oczywiście system w Polsce jest taki, że nie zawsze się da... – mówi.

Dobrze, że to nas nie dotyczy

Roberta, którego córka jest już maturzystką, martwił jedynie temat terminów matur. – Nie dlatego, że moja córka miałaby za mało czasu na naukę. Chodziło o to, że na głowie mieliśmy ważne egzaminy końcowe, więc nie chciałem, żeby była przemęczona, gdyby matury nagle wyskoczyły. I tak egzaminy końcowe były dość rozwleczone przez nauczycieli, bo prowadzili lekcje online i umówienie się na test trochę nam zajęło – mówi.

W ogóle nie miał problemów z edukacją córki, już od dawna uczy się sama. Nawet gdy przerabia trudne zagadnienia, najpierw szuka odpowiedzi na własną rękę, dopiero potem konsultuje z rodzicami lub znajomymi nauczycielami.

– W czasie kwarantanny rodzice zaczęli sobie pomagać, ale też sporo nauczycieli ogłosiło, że chętnie udzieli dzieciom konsultacji. Mogę powiedzieć, że w czasie pandemii trochę zahaczyliśmy o system edukacji zdalnej. Jednak dla mojej córki były to przede wszystkim powtórki do matury, w normalnych czasach zrobiłaby na spotkaniu u nas w domu, a nie przez komputer – wyjaśnia Robert.

– Dużo rodziców z edukacji domowej angażowało się w pomoc znajomym nauczycielom ze szkół systemowych. Okazało się, że materiały, z których korzystała na własną rękę moja córka, są dużo lepsze od tych, które mogli zaproponować nauczyciele wrzuceni na technologiczną minę.

– Moim zdaniem nauka zdalna wyglądałaby inaczej, gdyby dyrektorzy szkół chcieli naprawdę zaangażować się w projekt "nauczanie na odległość", zamiast jedynie zlecać nauczycielom realizowanie podstawy programowej – mówi.

– Gdyby moja córka chodziła do normalnej szkoły, umarłbym z niepokoju. Obserwując to, co się działo z systemem edukacji w czasie pandemii, w duchu dziękowałem sobie, że w liceum przeszliśmy na edukację domową – mówi Robert.