"Mnie nikt nie spytał, czy daję sobie radę". Poronienie to też dramat ojców, ignorujemy ich ból
Tak naprawdę nie byliśmy gotowi na dziecko – mówi mi Andrzej. W trakcie ciąży ani on, ani jego partnerka nie byli jej świadomi. Brzmi to dziwnie, ale zorientowali się dopiero w momencie poronienia. – Ona miała już dziecko z innego związku i to trzyletnie, więc nie wiem, czy dalibyśmy sobie radę z ogarnięciem kolejnego.
Andrzej miał wrażenie, że oczekiwano od niego, by był wsparciem dla swojej partnerki. Nikt nie zaoferował podobnego wsparcia jemu. – Zawsze chciałem być ojcem – mówi. Gdy był mały, chodził z lalkami po mieszkaniu i udawał, że to jego dzieci.
Mam prawo być smutny
– Myśl o tym, że ten mały gość w jej brzuchu nie był w stanie przyjść na świat, nadal mnie boli – mówi. Przez wiele miesięcy nikomu o tym nie mówił. Bał się, że ludzie źle go zrozumieją. – Nie byłem nawet w stanie porozmawiać z moją dziewczyną. Nie chciałem dotykać tematu, który miał wpływ także na jej psychikę.Czytaj też: "Aborcja była dla nas ratunkiem". Zanim zaczniecie się oburzać, przeczytajcie tę opowieść ojca
– Problem nie polega tylko na tym, że inni w takich sytuacjach olewają ojców – mówi mój rozmówca. Jego zdaniem największym błędem, który popełniają mężczyźni, jest lekceważenie swoich problemów i próba przejścia nad nimi do porządku dziennego. – W końcu zrozumiałem, że ja też mam prawo być smutny – stwierdza.
– Mieliśmy 4 poronienia – opowiada Tomek. Jego zdaniem ludzie powinni przestać traktować ojców jedynie jako obserwatorów tragedii, która dotykają rodzinę. – Mam wrażenie, że w sytuacjach poronienia jesteśmy postrzegani, jako "znajomy matki". Nie jako "ojciec" – irytuje się.
Tomek zdaje sobie sprawę, że poronienie przez kobietę to coś, czego mężczyzna nigdy w pełni nie zrozumie. Podkreśla zarazem, że działa to też w drugą stronę. – Często zdarza się, że kobiety oczekują od ciebie współczucia, ale nie oferują tego samego tobie. Zakładają, że dana sytuacja nie ma na ciebie wpływu.
W jego opinii i ojciec, i matka muszą radzić sobie z bardzo specyficznymi następstwami tragedii, jaką jest poronienie.
– Gdy jesteś mężczyzną, w jakimś stopniu czujesz się odpowiedzialny za to, co się stało. W końcu to ty zapłodniłeś kobietę, to twoja wina, że ona musi przez to przechodzić – mówi z naciskiem.
Gdy dochodziło do kolejnych ciąż, Tomek nie miał pojęcia co robić. Nie chciał martwić swojej żony, pytając, jak się czuje, bo wiedział, że może ją to męczyć. Z drugiej strony, jak inaczej mógł dowiedzieć się, czy wszystko jest w porządku z jego dzieckiem?
Wiele osób powtarzało mu, że jego rolą jest być pozytywnym i wspierać kobietę. – Byłem w strasznym dołku psychicznym, nie rozumiałem, dlaczego muszę ukrywać swoje uczucia. Dlaczego nikt nie oferuje wsparcia również mi?
Pojawia się życie, a potem znika
Tomek jest w grupie wsparcia dla ojców, którzy przeżyli to, co on. Przyznaje, że wielu z nich jest przerażonych na myśl, że mieliby rozmawiać z partnerkami o swoich uczuciach. Boją się, że taka rozmowa może mieć na nie negatywny wpływ.– Zauważyłem, że to przekonanie opiera się na faktach. Kobiety często czują się gorzej, gdy mają świadomość, jak bardzo poronienie wpłynęło na ich mężów czy partnerów – mówi Tomek.
– Miałem szczęście, że mogłem podzielić się moimi uczuciami z żoną. Według mnie to wzmocniło naszą więź – dodaje. Jednak jego zdaniem prawdopodobnie jest w mniejszości, uważa, że niewiele par potrafi rozmawiać otwarcie.
– To, co najbardziej mnie bolało, to fakt, że ludzie pytali mnie o to, jak czuje się żona. Czy wszystko w porządku. Prawie nigdy jednak nikt nie pytał mnie, jak ja się czuję, czy daję sobie radę. Albo jak w ogóle to wszystko na mnie wpływa? Uważano, że jestem od wspierania – żali się.
Mój rozmówca zdaje sobie sprawę, że nigdy do końca nie zrozumie tragedii, którą jest strata dziecka. – Pojawia się życie, a potem znika na zawsze – mówi ze smutkiem.
Chciałby jednak, aby ludzie zrozumieli, że partnerzy, którzy tracą dzieci w wyniku poronienia, cierpią oboje, przeżywając dokładnie to samo: utratę dziecka. W takich sytuacjach i ojciec, i matka, potrzebują wsparcia. Następnym razem pamiętajmy o tym i po prostu spytajmy "jak się masz?".