Dwa filmy o pedofilii w jednym tygodniu, a my, zamiast o krzywdzie dzieci, dyskutujemy o celebrytach

Aneta Zabłocka
Czy do tego stopnia przyzwyczailiśmy się do tematu pedofilii, że nie interesuje nas, co do powiedzenia mają jej ofiary?
Fot: Pim Myten/Unsplash
Być może nie potrafię zrozumieć, z jakich powodów odpowiedzią na film "Zabawa w chowanego" pokazujący przypadki pedofilii wśród księży, nie jest pochylenie się nad tematem i współczucie dla zgwałconych dzieci, ale pokazanie kolejnego filmu, zrealizowanego według zasady "inni też to robią".

Zastanawia mnie jednak coś innego: od rana nie przestają napływać oświadczenia w tej sprawie od różnych znanych osób. Czekam, aż w końcu ktoś powie, że wykorzystywanie nieletnich jest przestępstwem i że skrzywdzono dzieci. Chyba się nie doczekam.

Zamiast tego pojawiają się oficjalne stanowiska oburzonych gwiazd, które "się odcinają" oraz "sobie nie życzą". Aha, dziennikarz Krzysztof Stanowski (o którym nie ma w filmie ani słowa) pokazał swoje zdjęcie z klubu, o którym opowiada film Sylwestra Latkowskiego. To tyle. O ofiarach haniebnego procederu nie słychać nic.


Być może gwiazdy pokazane w filmie Sylwestra Latkowskiego postanowiły oczyścić swoje dobre imię. Wydaje się jednak, że zapomniano, iż w całej sprawie (podobnie jak w przypadku "Zabawy w chowanego"), chodzi o wykorzystywane seksualnie osób nieletnich.

Stanowski to osobna sprawa, człowiek, który próbuje żartować z przypadków wykorzystywania seksualnego dzieci pokazując swoje zdjęcie z synem zrobione w "Zatoce sztuki", musiał mieć jakieś głębsze motywy. Nie chce mi się wierzyć, że chodziło po prostu o głupi żart.

Czytaj też: "Widziałem zdjęcia, są znane osoby, ale nie te...". Autor "Zatoki Świń" wytyka błędy Latkowskiego

W ciągu dzisiejszego dnia przeczytałam kilka oświadczeń o tym, że Sylwester Latkowski wysuwa fałszywe oskarżenia. Ani razu nie padło słowa "pedofilia" czy "wykorzystywanie nieletnich". Rozumiem, że to zabieg PR-owy. Chodzi o to, by nie dać się wplątać w tę sprawę, więc trzeba unikać słów-kluczy.

Tyle że sprawa przecież jest i to poważna. O tym, co działo się w sopockim lokalu opisywanym w filmie Latkowskiego, wiadomo od paru lat.

Gdyby ktoś nie śledził wydarzeń, mógłby odnieść wrażenie, że mamy do czynienia ze skrzywdzeniem polskich gwiazd ekranu, telewizji i magazynów plotkarskich. Tymczasem chodzi o to, że skrzywdzono dzieci. Mniejsza o to, że film Latkowskiego to przede wszystkim wojenka toczona przeciw polskim celebrytom, a w obronie Kościoła. Dość, że jest to drugi film o pedofilii w ciągu tygodnia, a my, zamiast skupiać się na ofiarach przestępstw, dyskutujemy o tematach zastępczych.

Po premierze "Tylko nie mów nikomu" też musieliśmy tygodniami wysłuchiwać, że ten film to atak na Kościół. Gdyby ktoś nie śledził sprawy na bieżąco, mógłby uznać, że to księża zostali skrzywdzeni, nie dzieci.

Po premierze "Zabawy w chowanego" pisarz Jacek Dehnel zarzucił Sekielskim, że próbują oczerniać homoseksualistów, łącząc ich z pedofilami. U Dehnela ofiarami byli geje, a nie dzieci.

Domyślam się, że polskie gwiazdy zatrudniają najlepszych specjalistów od PR-u. Czekam, aż któryś z nich wykaże się odwagą i zasugeruje swojemu klientowi, by zwrócił uwagę na to, co w sprawie "Zatoki sztuki" jest najważniejsze: na krzywdę dzieci.