"Pani jest głupia". Nauczyciele szczerze o tym, jak rodzice radzą sobie z edukacją zdalną ich dzieci

Aneta Zabłocka
Za nami blisko dwa miesiące kwarantanny i pracy zdalnej, a za naszymi dziećmi – dwa miesiące nauki w domu. Z konieczności staliśmy się nauczycielami, a nasze dzieci musiały oswoić się z samodzielnością. Na własnej skórze przekonaliśmy się, jak trudną pracę wykonują nauczyciele. Nam idzie ciężko, choć mamy do ogarnięcia tylko własne dzieci, a oni muszą codziennie ogarniać kilka klas. Jak te dwa miesiące nauki przez komputer wyglądają z perspektywy nauczycieli?
Fot. Anastasiia Kamil/Unsplash
Ci, z którymi rozmawiałam, zgodnie przyznają, że nowa rzeczywistość pomogła wielu rodzicom zrozumieć, jak trudny zawód wykonują nauczyciele. Niektórzy się angażują, próbują im pomagać, czasem wręcz chcą wyręczać ich w prowadzeniu lekcji.

Chcą wręcz za bardzo, trzeba powstrzymywać ich zapał. Część ma problemy techniczne, do których nie chcą się przyznać przed własnymi dziećmi, więc dzieci zawalają lekcje online.

Niech będzie jak dawniej

Mariusz Polowy uczy polskiego w szkole podstawowej na Lubelszczyźnie. Ma pod opieką trzy klasy piąte. Jego szkoła jest duża, przed pandemią chodziło do niej prawie 1000 dzieci. Teraz Mariusz lekcje prowadzi na Zoomie, nagrywa także filmiki na Youtubie. Pracy ma przez to więcej, ale dzięki temu nie zasypuje uczniów zadaniami pisemnymi.


– Teraz łatwiej zauważyć, że rodzice interesują się edukacją własnych dzieci, uczestniczą w tym procesie, zaczęli inaczej podchodzić to tego, co na co dzień robi szkoła – mówi Mariusz.

– Rozmawiam z rodzicami, ogromna większość chciałaby, żeby wróciły normalne lekcje, ale jednocześnie dodają, że wypracowali sobie model pracy z domu, który pozwala im w miarę normalnie funkcjonować i doglądać nauki dzieci – mówi Mariusz.

– Zdarza się, że jakieś dziecko opuszcza zajęcia, bo na przykład ojciec i matka są w pracy, więc nie mogą tego pilnować – przyznaje Polowy. Zazwyczaj pomaga rozmowa z rodzicami. Mariusz mówi, że poziom zaangażowania uczniów w lekcje jest podobny do tego, który pamięta z czasów tradycyjnej szkoły. On robi, co może, by edukacja w tych nietypowych warunkach nie stała się przykrym obowiązkiem.

– Ostatnio zrobiliśmy zdalną recytację wiersza Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy”. Dzięki współpracy rodziców i dzieci powstał krótki film, którym udowodniliśmy, że nawet na odległość możemy robić coś razem – chwali swoich uczniów.

Krok po kroku

Marcin Wojciechowski jest nauczycielem angielskiego w jednej z poznańskich szkół na Krzesinach. – U nas kontakt rodziców z nauczycielami od zawsze jest wspierany przez szkołę. Moja korespondencja z rodzicami do tej pory była wzorowa – mówi.

Jego zdaniem to efekt budowania relacji z rodzicami. – W porównaniu do innych szkół, u nas przejście na zajęcia zdalne okazało się wyjątkowo gładkie – mówi. Etapami tworzyli jednakowy system dla wszystkich uczniów, by uniknąć problemów technicznych i zamieszania w czasie prowadzenia zajęć. Utworzono szkolne konta dla uczniów, wszystkie aktywności edukacyjne realizowane są na jednej platformie, a lekcje odbywają się według tygodniowego planu zajęć.

– Jesteśmy także proszeni o zgłaszanie sytuacji, kiedy jakiś uczeń nie wykonuje zadań lub nie uczestniczy w spotkaniach na żywo. Najczęściej wiąże się to z problemami technicznymi, jak w przypadku mojego wychowanka, którego rodzice musieli w pierwszym tygodniu zdalnego nauczania zająć się ratowaniem źródła utrzymania, a później mogli przystąpić do zapewnienia wszystkim swoim dzieciom dostępu do sprzętu i internetu o odpowiedniej przepustowości – wyjaśnia Marcin.

Uczniowie ze specjalnymi potrzebami

- Moja osobista klasa szósta radzi sobie świetnie, bez pomocy rodziców. Mamy oczywiście kontakt, ale głównie ogranicza się to do przesyłania informacji o tym, jak świetnie radzą sobie dzieci – mówi Mariusz Wojciński. Uczy w szkole podstawowej, w której większość uczniów ma orzeczenie o niepełnosprawności. – Bywa nawet tak, że moje dzieciaki pouczają nauczycieli – śmieje się.

Mariusz podkreśla jednak, że rodzice są niezbędni w procesie edukacji zdalnej. Czasem ze względu na problemy techniczne, częściej, bo niektóre dzieci z niepełnosprawnością po prostu potrzebują asysty podczas nauki.

– Różnie bywa z rodzicami, jedni z chęcią pomagają, inni mają dużo negatywnych spostrzeżeń. Często nam jasno to komunikują, ale bywa i tak, że rodzice, mając problem techniczny w domu, nie poinformują o tym szkoły i wtedy pojawiają się zaległości w nauce, a dzieciaki mają problem – tłumaczy. – Jestem zwolennikiem samodzielnej pracy dziecka i właśnie do tego namawiam rodziców – mówi Mariusz – W szkole korzystamy z narzędzi G Suite, ale nie wszyscy mają do niej dostęp, dlaczego czasem po prostu wysyłamy maile do rodziców, udostępniamy materiały albo piszemy do siebie na Messengerze – wylicza Wojciński.

– Rodzice mogli się przekonać, jaką pracę wykonuje się w szkole. Często nie chcą się do tego przyznać i wtedy pojawia się krytyka. Z drugiej strony nie dziwię się im, pojawia się po prostu przemęczenie – mówi.

Nauczyciele też są rodzicami

Mariusz jest ojcem, ma dwóch synów. Starszy uczy się w liceum. – Mam trochę żal do jego nauczycieli, ale to pewnie skrzywienie zawodowe – przyznaje. – Czasem brakuje mi informacji zwrotnej od nich. Wysyłają komunikaty: zrób to, czy tamto zadanie, na takiej czy innej stronie. Jako rodzic liczyłbym nawet na zwykłą rozmowę o tym, jak sobie radzi moje dziecko i czy mogę mu jakoś pomóc – tłumaczy Wojciński.

– Rodzice mają często problem z tym jak pomóc dzieciom w takim 9 czy 10 lat. Zagadnienia z przyrody czy języków obcych nie są dla nich tak oczywiste i jasne, jakby się wydawało. Z dumą mogę powiedzieć, że moje dziecko pracuje samodzielnie – chwali swojego syna. – Motywuję go do pracy i chwalę. Jednak czy każdy rodzic to robi? Wielu woli ponarzekać przy dziecku, że "pani jest głupia".