"Jedni kupowali papier toaletowy, inni kokainę". Dealerzy narkortykowi radzą sobie w czasie pandemii

Kacper Peresada
Wielu ludzi przed rozpoczęciem kwarantanny robiło duże zakupy – wyjaśnia mi Michał. – Zapanowała panika. Tyle, że jedni kupowali papier toaletowy, podczas gdy inni woleli mieć pewność, że nie zabraknie im kokainy.
Fot: GRAS GRÜN/Unsplash
Nie tylko legalne biznesy musiały zmienić zasady działania w ciągu ostatnich tygodni. Pandemia wpłynęła też na to, jak działają dilerzy narkotyków.

O tym, że dilerzy istnieją, nie muszę nikogo przekonywać, zwłaszcza rodzice powinni o tym wiedzieć. Są obok nas i także dostosowują się do sytuacji w Polsce.

Dilerzy już dawno przestali być anonimowymi postaciami, coraz częściej nawiązują relacje z klientami. Wysyłają im przypomnienia SMS-em, od czasu do czasu proponują "promocje".

Gdy na horyzoncie pojawiło się widmo pandemii i lockdownu, wielu dilerów postanowiło na tym skorzystać.


– Gdy zapowiedziano zamknięcie szkół i biur, pisałem do ludzi, że mam dla nich lekarstwo i od razu był wzrost sprzedaży – chwali się Michał.

Jego zdaniem to efekt paniki, która ogarnęła ludzi w związku z ograniczeniami wprowadzonymi przez rząd. Michał dodaje, że najlepszą sprzedaż w ostatnich tygodniach notują ci, którzy handlują jointami.

– Znajomym zdarza się sprzedawać setki gramów, choć wcześniej nie przekraczali kilkudziesięciu – dodaje.

Nastały jednak trudniejsze czasy. Dostawcy przez jakiś czas mieli problem z kolejnymi partiami narkotyków. Zwłaszcza w wypadku dragów wymagających komponentów sprowadzanych spoza kraju. Gdy chodzi o amfetaminę, problem ten znika, gdyż na polskim rynku większość sprzedawanego proszku wytwarzana jest na miejscu

Obostrzeniami w prawie ostatecznie mało kto się przejmuje. Jak wyjaśnia mi Michał, jego praca zawsze polegała na łamaniu prawa.

Dlatego dostosowanie się do nowej sytuacji nie nastręcza handlarzom tak wielu kłopotów, jak firmom prowadzącym legalny biznes.

Czytaj też: Spowiedź Dorosłego Dziecka Alkoholików. "Umiem tylko kłamać, tego nauczyłem się w domu"

Pytam Michała, czy ma problemy z dojazdami do klientów. Wyjaśnia, że musiał ograniczyć dojazdy poniżej pewnej ilości zamówionych gramów. Wie, że jego znajomi szukają różnych sposobów, aby ominąć ograniczenia i nadal funkcjonować w tym biznesie.

– Część próbuje udawać ratowników medycznych, aby policja nie miała co do nich podejrzeń, ale moim zdaniem to słaby pomysł – stwierdza Michał, ale przyznaje, że niekiedy martwi się, gdy jedzie do klientów.

– Jestem przyzwyczajony, że czasami dochodzi do stresujących sytuacji w tej robocie, ale nie spodziewałem się, że będę musiał się martwić, że zarażę się jakimś śmiertelnym wirusem – stwierdza.

Widzi jednak zalety pandemii – dzięki niej mógł podnieść ceny. – Nie muszę niczego wyjaśniać. Ryzyko w tej pracy rośnie, policji na ulicach coraz więcej i robią więcej zatrzymań, więc cena musi wzrosnąć.

– Ludzie, którzy ćpają koks, najczęściej mają więcej kasy, więc stać ich na to, że siedzieć w domu i wciągać – tłumaczy mój rozmówca.

– Ludzie, którzy sprzedają kryształ, mają większe problemy. Najbardziej po dupie dostaną najbiedniejsi, bogaci jakoś sobie poradzą. Ci, którzy biorą tanie dragi, mają teraz przesrane.

Jego zdaniem w najbliższych tygodniach sprzedaż narkotyków wzrośnie, bo idzie wiosna z nią ruszy sezon imprezowy.

– Nielegalne imprezy już zaczynają się pojawiać. Podobnie jest z domówkami. Za chwilę majówka, ludzie będą się spotykali, a ja będę jeździł – zaciera ręce.