Rozdzieleni przez pandemię. Tak wygląda życie ojców, którzy nie mogą odwiedzać dzieci w szpitalach

Aneta Zabłocka
Mateusz nie widział swojego dziecka od 5 tygodni. Dominik widział córkę po porodzie jedynie przez szpitalne okno. Michał spędza ze swoim dzieckiem całą dobę, ale są zamknięci w szpitalu, rodzina nie ma do nich dostępu. Zakaz wizyt w szpitalach dziecięcych w czasach pandemii łamie serca rodzicom w całej Polsce. Rozmawiałam z kilkoma osobami, które doświadczają tego na własnej skórze.
Fot: Facebook
Na pewno widzieliście to zdjęcie, na którym ojciec wspina się do szpitalnego okna, by zerknąć przez nie na swoje nowonarodzone dziecko.

Ta fotografia obiegła Facebook i stała się ikoną rodzicielskiej tęsknoty w czasach pandemii. Powiedzieć, że łamie serce, to nic nie powiedzieć. Takich zdjęć jest w Polsce więcej. Niektóre pokazał Filip Chajzer na swoim Facebooku, prosząc przy okazji ojca ze zdjęcia o kontakt.

Ja do niego dotarłam. Ten ojciec ma na imię Dominik i właśnie w tamtej chwili, uwiecznionej na zdjęciu, przeżywał najszczęśliwszy moment swojego życia.


To był jego pierwszy kontakt z córką, która urodziła się kilka dni wcześniej. Do tej pory widywał ją tylko na fotografiach. Z powodu pandemii nie mógł być obecny przy porodzie, nie pozwolono mu również zobaczyć dziecka na sali poporodowej.

– Wspiąłem się na murek przed oknem sali nr 2, w której przebywała moja narzeczona razem z naszą córką, Zosią, która wychodziła z żółtaczki noworodkowej – tłumaczy mi Dominik.

– Próbowałem stanąć na stołku, który znalazłem na terenie przyszpitalnego parkingu, ale niestety rozstaw jego nóżek nie pasował do szerokości murku, na który się wspiąłem. – Gdy zrobiono to zdjęcie, moja córka miała 4 dni. Niestety nie znam języka noworodków, więc na moje pytania odpowiadała tylko moja narzeczona – śmieje się Dominik.

Czytaj też: "Próbuję nie wariować". Tak wygląda życie rodziców czekających na poród w czasach koronawirusa

Dominik tęsknił i trzymał kciuki za jak najszybszy powrót jego dziewczyn do domu. Niepokój łagodził rozmowy z narzeczoną przez telefon.

– Takie odwiedziny odbyły się tylko raz. Planowałem drugi wypad pod szpital, niestety z bez drabiny nie miało to sensu. Nie zjedliśmy wielkanocnego jajka przez szpitalne okno, było zbyt wysoko – opowiada.

Jego córka jest już w domu razem z resztą rodziny – Już nie tęsknię, mam wszystkich przy sobie – mówi Dominik.

Pięć tygodni bez mamy i taty

– Nie możemy go zobaczyć i to działa na nas destrukcyjnie – mówią Monika i Mateusz, rodzice półrocznego Leosia. Ich synek przebywa w szpitalu w Zabrzu, przeszedł 6 operacji serca. Rodzice nie widzieli go od 5 tygodni.

– Nie wiadomo, jak długo będzie obowiązywał zakaz wizyt. Tej informacji zabrakło na konferencji Ministra Zdrowia – żali się Monika podczas naszej rozmowy. Lekarz z oddziału, na którym leży ich syn nie zgodził się na zrobienie dziecku zdjęcia i wysłanie go rodzicom, jako namiastki kontaktu z małym.

– Do chwili wybuchu pandemii, co tydzień w weekend jeździliśmy do szpitala, by wejść do sali Leosia na 5-10 minut i na niego spojrzeć – mówi Monika.

– Szeptaliśmy mu do ucha, że musi być silny, że na pewno da radę. Jeśli personel był miły, udawało nam się posiedzieć z nim nawet kwadrans. Dla nas, rodziców, to wciąż za mało. Wydawało nam się, że dopiero weszliśmy, a już musieliśmy wychodzić.
Fot. Monika
Co weekend wsiadali do pociągu i jechali 8-9 godzin, by zobaczyć syna przez kilka minut.

– Byliśmy rozdarci. Z jednej strony to był nasz weekend, kiedy wreszcie mogliśmy zobaczyć naszego synka, a z drugiej mamy przecież w domu dzieci, którym też trzeba poświęcić uwagę – mówią rodzice Leosia.

– Nasza córeczka bardzo tęskni za bratem. Bierze jego zdjęcie, przytula i mówi, że go kocha – opowiada Monika. – Gdy ja płaczę, córka przychodzi do mnie i pyta: "Mama, czy płaczesz o Leosia?".

W normalnej sytuacji istniałaby szansa, żeby jej syna po operacji przeniesiono na oddział, na którym mógłby przebywać z nim jeden z rodziców. W czasie pandemii Leoś musi przebywać na OIOM-ie.

– Posypałem się. Próbuję żyć normalnie, ale każdy ma kres wytrzymałości. Te emocje wybuchają – przyznaje Mateusz, ojciec chłopca.

Leoś walczy z niewydolnością oddechową, lekarze ze szpitala w Zabrzu zrobili, co mogli, by uratować jego serce. Niebawem ma być przetransportowany do szpitala w Gdańsku. Wtedy jego rodzice będą mieli do niego jedynie 80 kilometrów.

– Skoro on walczy, to my też nie możemy tracić nadziei – mówi Monika.

Tęsknią nie tylko rodzice

Michał Kamiński spędza ze swoim synem całą dobę. Mikołajek jest w klinice "Budzik". W ubiegłym roku 6-letni chłopiec doznał udaru niedokrwiennego pnia mózgu. Nie chodzi, nie mówi, nie siedzi samodzielnie.

– Każdy dzień jest niemal taki sam, jak poprzedni. Wstać rano, oporządzić synka. Zmienić pieluszkę po nocy, umyć ząbki, podać leki, potem śniadanie i zajęcia rehabilitacyjne – wylicza Michał.

– Pomiędzy zajęciami mamy chwilę relaksu – uśmiecha się. – Mikuś może wtedy obejrzeć coś w telewizji, ja natomiast w tym czasie muszę pozmywać naczynia, pościelić łóżko, dwa razy w tygodniu wstawić pranie. Kiedy synek leży w łóżku, masuję mu stopy.

Michał jest w komfortowej sytuacji, bo codziennie widuje swojego syna. Jego pracodawca patrzy ze zrozumieniem na sytuację. Ale ich życie w "Budziku" się zmieniło.
Fot. Justyna Kamińska
Od czasu wybuchu pandemii wizyty zostały ograniczone. Mama Mikołaja i jego siostra widują chłopca jedynie przez szybę albo z balkonu. – Gdy ktoś nas odwiedzał, pobyt tu zdawał się łatwiejszy.

– Przyjeżdżaliśmy na cały dzień, zabieraliśmy ze sobą nawet ukochaną kotkę Mikusia, Milagros – wspomina Justyna, mama Mikołaja.

– Jego siostra Anastazja bardzo za nim tęskni, on za nią też. Jest z nią bardzo związany. Gdy szedł do przedszkola, poprosił, aby w szafce powiesić mu jej zdjęcie, żeby mógł ją widzieć, gdy zatęskni – mówi Justyna.

– Codziennie rozmawiamy przez telefon oraz przez Whatsappa lub Messengera. Mikołaj nie odzyskał jeszcze mowy po udarze, natomiast słyszy, wszystko rozumie oraz odpowiada "tak", "nie" oczami oraz lekkimi ruchami głowy – tłumaczy.

Z powodu pandemii koronawirusa ośrodek został zamknięty dla osób z zewnątrz. Jedzenie i produkty higieniczne dla rodziców przekazywane są przez ochronę opiekunom dzieci. Wszystkie produkty są dezynfekowane. Rodzice nie opuszczają budynku kliniki.
– Brak możliwości wyjścia, nawet krótkiego spaceru, jest przygnębiający. Lubiliśmy z Mikołajem chodzić na spacery do pobliskiego lasu. Czasami robiliśmy nawet 6 kilometrów – mówi Michał.

– Mój mąż jest świetnym ojcem. Do czasu choroby Mikusia jeździli razem na spływy kajakowe oraz na ryby. To były ich męskie wypady. Teraz Michał daje z siebie wszystko, by naszemu synowi było jak najlepiej – przyznaje Justyna.

– Chciałbym, żeby to nigdy się nie stało. Wiele nocy przepłakałem wtulony w śpiącego synka. Wspomnienia i świadomość obecnego stanu zdrowia Mikołaja, są bardzo bolesne. W całym tym nieszczęściu jedna myśl trzyma mnie w całości: mój syn jest przy mnie i kiedyś znowu będzie fajnym łobuziakiem – mówi Michał.

Na stronie pomagam.pl organizowana jest zbiórka na rehabilitację Mikołajka.