Internet tylko w telefonie ojca, dostępny tylko wieczorem. Tak wygląda nauka zdalna na polskiej wsi
Problemy polskiej edukacji w czasie kwarantanny to nie tylko kłopoty dzieci z dużych miast. Edukacja na wsi jest jeszcze większym wyzwaniem. Na prowincji dużo trudniej o laptopa w każdym domu, a dzieci w domach zazwyczaj więcej niż w przypadku dużych miast. O tym, jak wygląda edukacja zdalna na polskiej wsi, opowiedzieli mi rodzice i nauczyciele.
Na razie miała tylko jedną lekcję online, z historii. Reszta edukacji odbywa się poprzez mail. – Pani od WF-u przysyła przypomnienia, żeby pół godziny dziennie ćwiczyć albo tańczyć. Na muzykę Julka miała nagrać piosenkę, a potem wysłać plik do nauczycielki – mówi Michał.
Komunikacja z nauczycielami odbywa się przez mail. Michał robi zdjęcia odrobionych lekcji, a następnie wysyła je do prowadzących zajęcia. – Laptop nie jest potrzebny. Sprawdzam wiadomości w telefonie, a potem odsyłam zdjęcia zrobionych zadań – tłumaczy.
– Julka zawsze sama odrabiała lekcje, więc tylko zaglądam do niej, żeby zrobić zdjęcia wykonanej pracy domowej. W czwartej klasie nie ma aż tak dużo trudnych tematów, żeby ciągle siedzieć z dzieckiem – tłumaczy.
Jeden nauczyciel na trzy szkoły
Paweł uczy informatyki w trzech szkołach na różnych poziomach edukacji. Ma pod swoimi skrzydłami i dzieci podstawówkowe i uczniów techników, a także osoby dorosłe.Czytaj też: "Przepraszam moje dziecko, że wzięłam w tym udział". Nauczycielka "Szkoły z TVP" o kulisach programu[/url
– To trudna sytuacja nie tylko dla uczniów, rodziców, ale i dla nauczycieli. My, informatycy, to pół biedy. Dajemy radę, ale wiele osób musiało z dnia na dzień nauczyć się nowych metod komunikowania się z uczniami i rodzicami – tłumaczy Paweł.
– Ustawa nakłada na nas obowiązek zadawania pracy domowej. Z tego jesteśmy rozliczani, to podstawa naszej pracy z uczniem i naszego wynagrodzenia – dodaje.
– Nigdy w swojej karierze nie zadawałem uczniom tyle, co teraz. Mam blisko 200 dzieci pod opieką, każde z nich powinno przesyłać mi odrobioną pracę domową. W ciągu trzech tygodni na moją skrzynkę pocztową wpłynęło ponad 400 maili. Tak naprawdę jednak tylko 30 procent uczniów odrabia pracę domową.
Paweł ma dużo więcej pracy. – Teoretycznie powinienem być do dyspozycji uczniów w godzinach 8-16, ale zdaję sobie sprawę, że dzieciaki przez pół dnia grają w gry, mają też obowiązki domowe, a do odrabiania lekcji siadają dopiero po południu – tłumaczy.
Fot. Marcon Heredia/Unsplash
– Reszta powinna dostać jedynki, ale w tych czasach staramy się inaczej ich motywować, nie stawiamy ocen niedostatecznych. Nie wspominam nawet o tym, że część prac, które dostaję jest żywcem przepisana z Wikipedii.
Praca domowa czeka na Facebooku
Paweł korzysta z Facebooka, by kontaktować się z uczniami. Założył klasowe grupy i tam wrzuca zadania do zrobienia oraz adresy przydatnych stron.– Czasem też przypominam im na Facebooku, że mają praca domową do zrobienia. Piszę: "Panowie, widzę, że jesteście dostępni na fejsie, ale na moją skrzynkę nie wpadło żadne odrobione przez was zadanie. Do roboty!" – śmieje się Paweł.
Część kolegów czy koleżanek Pawła ze szkoły nie radzi sobie z obsługą komputera. Piszą do niego z problemami, temu nie działa poczta, innemu zawiesił się program albo "zniknął ekran". – Zakładam wtedy maseczkę i jadę im pomóc. Beze mnie nie poprowadzą lekcji – opowiada.
– Zrobiliśmy rozeznanie i sprawdziliśmy dostępność sprzętu i internetu w domach uczniów – mówi Iwona, dyrektorka jednej ze szkół na Mazowszu.
– Okazało się, że w niektórych domach nie ma komputera, a internet dostępny jest tylko w telefonie rodzica, który wraca z pracy po 18:00.
Po modernizacji sali do informatyki w szkolnym magazynie zostało kilka laptopów. – Zanim ministerstwo wpadło na pomysł, że uczniowie mogą wypożyczać sprzęt szkolny, nasi uczniowie korzystali z naszych komputerów w domach – chwali się Iwona.
– W małych miejscowościach nauka opiera się głównie na wysyłaniu maili ze zdjęciami zadań domowych – dodaje. – Gdy dzieci w domu jest więcej, a laptop tylko jeden, trudno prowadzić zajęcia za Zoomie czy Discordzie – tłumaczy.
– Jako jedyna szkoła w gminie mamy dziennik elektroniczny, więc jesteśmy w stałym kontakcie z uczniami i rodzicami.
Nauczyciele zadawali za dużo
– W pierwszym tygodniu nauczyciele chcieli się wykazać. Zalewali uczniów mailami z informacjami o dodatkowych narzędziach, innowacyjnych sposobach odrabiania zadań, a także liczbą zadań do zrobienia – wylicza Iwona.Powiedziała dość. Teraz liczba [url=https://dadhero.pl/286027,nieferie-najlepsze-strony-do-nauki-zdalnej-edukacja-zdalna-w-internecie]zajęć w starszych klasach jest zbliżona jest do 5 godzin lekcyjnych, w młodszych - 3,5 godziny.
– Tyle, żeby dzieciaki były w stanie wysiedzieć przed komputerem. Pewnie i tak by tyle siedziały, ale czym innym jest dla nich siedzenie nad lekcjami, a czym innym granie – żartuje Iwona.
Fot. Brandon Bazinet/Unsplash
– Natomiast umówiliśmy się, że w przypadku niektórych przedmiotów będziemy szukać innych sposobów na to, jak realizować program. Na przykład zamiast religii uczniowie dostali zadanie: pomódl się, zrób dobry uczynek.
Po świętach ośmioklasistów czekają egzaminy. Iwona przyznaje, że nie wie, czy się odbędą. Jej szkoła otrzymała materiały niezbędne do przeprowadzenia egzaminów, ale wygląda na to, że nie uda się zebrać komisji egzaminacyjnych.
– Dostaję sygnały od niektórych nauczycieli, że mają chorą osobę w rodzinie albo po prostu boją się koronawirusa i wolą nie przychodzić. Rozumiem ich – przyznaje Iwona.
– Nie mam pojęcia, jak będzie z organizacją egzaminów. Mam nadzieje, że minister podejmie słuszną decyzję.