Ta telekonferencja mogła być emailem. Oto rzeczy, które zrozumiałem dzięki pracy na homeoffice
Mam szczęście w tych trudnych czasach. Mam pracę, pracuję z domu, robię to, co lubię. Dzięki #homeoffice2020 każdego dnia uczę się też bardzo wielu rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia.
Każdego dnia pojawia się jakiś problem lub rzecz, o której wcześniej nie miałem pojęcia, bo dotąd pracowałem z innymi w jednym biurze i wszystko załatwialiśmy na bieżąco.
Teraz sam organizuję sobie pracę, na dobre i na złe. Po tych dwóch tygodniach kilku rzeczy zdążyłem się już paru rzeczy nauczyć.
1. Telekonferencje to piekło
Jest na Youtubie filmik z wystąpienia na konferencji Tedx, bardzo popularny, bo jego autor, Kamil Kozieł, zwrócił uwagę na pewien ciekawy szczegół w pracy korporacji - wiele prezentacji w firmach nigdy nie powinno powstać, bo ich treść można skrócić do formy maila.Taki mam wniosek po rozmowach z wieloma znajomymi, którzy zachłysnęli się możliwością rozmowy z kolegami i koleżankami z pracy, a nie zwrócili uwagi, że taka rozmowa rządzi się zupełnie innymi prawami niż normalne spotkania.
Efekt? W większości przypadków zamieniamy telekonferencje w chaotyczny wielogłos, w którym nie wiadomo właściwie, o co chodzi i na jaki temat dyskutujemy.
No i jeszcze jedna rzecz - mniej telekonferencji to mniejsze ryzyko, że w kadrze znajdzie się bałagan w pokoju, albo płaczące dziecko. Same plusy, piszcie maile.
2. Home=office
Nie chodzi tylko o pracę z komputerem. Zacząłem też nagrywać podcast z domu. Moje mieszkanie zmieniło się w multimedialne biuro.Efekt? Zaanektowałem w ten sposób cały dom na potrzeby pracy. Przez to coraz więcej czasu zajmuje mi powrót do stanu normalnego wieczorem. Homeoffice wymaga praktyki, której większość z nas nie ma. Rozmawiam ze znajomymi i często słyszę: "pracuję więcej niż poprzednio".
3. Online rozmawiamy o codziennych sprawach, praca online jest trudniejsza
Pewnie też zauważyliście, że w ostatnich kilku latach coraz rzadziej do siebie dzwonimy, coraz częściej - piszemy.Komunikatory i DMy stały się podstawowym środkiem komunikacji. Tak jest łatwiej, szybciej i nie trzeba się angażować w długą rozmowę, która może ukraść cenny czas.
Polubiliśmy też luksus odpisywania w dogodnym momencie, a rozmowa to dyskomfort, trzeba odpowiadać natychmiast.
Wydawałoby się, że komunikacja tekstowa online to dla nas codzienność i sprawdzi się również w pracy. Ja mówię - nie.
Z mojej perspektywy nic nie zastąpi rozmowy "face to face". Nie przez telefon, nie przez komunikator, ani nie przez Zooma czy Hangouta. Wygląda na to, że naprawdę nadal się potrzebujemy, żeby nie zwariować na samotnej kwarantannie i żeby móc skutecznie współpracować.