Pracują w czasie pandemii, choć mają rodziny. Dzięki nim wasze lodówki nie świecą pustkami

Aneta Zabłocka
Gdyby nie oni, w Polsce już dawno zapanowałby chaos. Dostawcy żywności to niewidzialni bohaterowie czasów pandemii. Większość z nas może zostać w domu i pracować z kanapy. Oni nie mogą sobie pozwolić na taki luksus. Każdego dnia ryzykują zakażenie koronawirusem. Wraz z nimi – ich rodziny.
Fot: Lê Minh/Pexels
Ostatnio bardziej niż kiedykolwiek czujemy się jak bohaterowie wiersza Juliana Tuwima "Wszyscy dla wszystkich".

Gdyby nie lekarze, kraj dawno opanowałaby pandemia. Gdyby nie sklepikarze, nie mielibyśmy co jeść. By jedzenie znalazło się w sklepie, ktoś musi wstać świtem, załadować ciężarówkę i je przywieźć. Ci ludzie nie są anonimowi. Mają twarze, nazwiska i rodziny.

Ludzie, którzy pracują jako dostawcy, muszą mieć nerwy ze stali. Codziennie spotkają w swojej pracy przynajmniej kilkadziesiąt osób. Ich nie obejmuje zakaz spotykania się w grupach. Praca dostawców zawsze wymagała zachowania higieny, ale teraz wiele osób uważa ich za potencjalnych roznosicieli koronawirusa.


Gdyby nie oni, już dawno Polskę opanowałby chaos.

Awansowałem!

Dawid pracuje w hurtowni mięsnej w małym mieście. Jest kierowcą dostawczaka, rozwozi towar po sklepach w okolicznych wioskach i małych sklepach w mieście.

– Co do samego trybu pracy to się nic nie zmieniło. Wstaję o 3 w nocy i jadę do hurtowni. Tylko przy wejściu myję ręce, potem smaruję je płynem dezynfekującym, zakładam rękawiczki i maseczkę – mówi.

– W samochodzie też mam płyn i ciągle go używam. Z tego powodu potwornie wyschły mi dłonie, ale wciąż bronie się przed używaniem kremu, który wciska mi żona – śmieje się.

Teraz wozi wędlinę sam. Wcześniej było ich dwóch, jeden odpowiadał za faktury i odebranie pieniędzy od sklepikarzy, drugi w tym czasie rozładowywał samochód.

– Dzisiaj sam robię obie rzeczy. To w sumie śmieszne, bo to dla mnie rodzaj awansu. Zwykle ten, który odbierał kasę, był ważniejszy z nas dwóch – żartuje.

– Teraz wszyscy są zestresowani. Nie ma porannych żarcików, wszyscy patrzą na mnie jak osłonięty od stóp do głów wyładowuję pojemniki. Czuję to napięcie, patrzą, czy nie dotykam przypadkiem wędlin ręką albo czy wszystko dobrze jest ofoliowane – opowiada.

– Jeszcze niedawno ze wszystkimi gadałem, proponowali mi kanapeczki, przybijaliśmy piątki. Teraz cisza, sprawdzają fakturę, wręczają gotówkę i do widzenia – mówi Dawid.

Dawid ma żonę i jedno dziecko. W domu martwią się, że wchodzi do pracy i ma kontakt z dużą liczbą osób.

– Nie ma wyjścia. I tak mam dużo mniej pracy, niż kiedyś, bo jest mniej zamówień. To pewnie przełoży się na moje wynagrodzenie, ale na razie szef jeszcze nic nie mówi. Wiem jednak, że zaraz uderzy kryzys i będą zwolnienia – kierowca nie ma złudzeń.

Czytaj też: Wszyscy staliśmy się piekarzami. Podczas kwarantanny cała Polska piecze chleby i bułki

– Martwię się tym, żeby nie przynieść wirusa do domu. Od jakiegoś czasu nie przeglądam internetu i nie szukam informacji o pandemii. Moim zadaniem jest utrzymać rodzinę. Wstaję, rozwożę towar, o 13 jestem w domu i mogę zająć się córką. Dziwnym trafem mam więcej energii na zabawę z nią, niż wcześniej.
Fot. Han Chenxu/Unsplash

Pandemia na wyspie

– Wychodzę z domu bez strachu – mówi Michał. Jest kierowcą ciężarówki w Anglii. Rozwozi żywność po całym kraju.

– Bylem niedawno w Londynie, które teraz przypomina miasto duchów, jedna, dwie osoby na ulicach. Bez porównania w stosunku do tego, jak to miasto wyglądało wcześniej.

– Byłem też na terenach, gdzie zaludnienie jest mniejsze, jeździłem przez małe miasteczka i wioski. Nie ma żywego ducha – opowiada.

Michał pracuje w firmie, w której zatrudnionych jest blisko 100 dostawców. – Dostaję auta po innych kierowcach. Gdy wsiadam, dezynfekuję całą kabinę. Starsi koledzy różnie podchodzą do pandemii, niektórzy noszą maseczki, inni nie – mówi.

– Uważam, że mam mniejsze szanse na zakażenie, niż inni pracujący. Spędzam większość czasu w kabinie ciężarówki, jestem odizolowany – tłumaczy Michał.

Według niego Anglicy przestraszyli się pandemii, ale po wprowadzeniu rządowych zaleceń, wzięli sobie zagrożenie do serca.

– Przede wszystkim ludzie zaczęli wykupywać niezliczone ilości jedzenia, które potem się marnuje. Jeżdżę po kraju i widzę te śmietniki, to smutny widok.

– Na szczęście teraz wprowadzono ograniczenia w niektórych sieciach handlowych, by zredukować marnotrawstwo żywności.

– Wiem, że rząd w Wielkiej Brytanii nie zafunduje ludziom zwolnień. Zapowiedział, że wpompuje 330 miliardów funtów w gospodarkę – mówi Michał. Ten, kto pokaże swój przychód z trzech ostatnich lat, otrzyma 80 procent pensji, nawet jeśli jest na samozatrudnieniu.

– Rząd znalazł rozwiązanie w zaledwie kilka dni. To buduje poczucie bezpieczeństwa. Ktoś musi pracować, a ja jestem na pierwszej linii frontu. Nie mogę ulegać panice – deklaruje Michał.