Mam 350 par na Tinderze i wiem dzięki temu jedno: wszyscy potrzebujemy psychoterapii

Paweł Bielecki
Użytkownikiem Tindera jestem od niedawna. Lubię swipe’ować, ale nie bardzo chce mi się pisać. Mam jakieś 350 par, ale jestem w stanie prowadzić rozmowę maksymalnie z jedną osobą.
Fot: Courtney Clayton/Unsplash
Po prostu nie mam aż tyle do powiedzenia, aby zainteresować sobą więcej niż jednego człowieka, a powtarzanie tych samych historii jest męczące na dłuższą metę.

Nie ma zresztą chyba nic bardziej cynicznego w stosunku do drugiej osoby niż robienie "kopiuj-wklej" opowieści z twojego życia z jednej tinderowej rozmowy do innej.

Zresztą właśnie ta dehumanizacja najbardziej mnie męczy na Tinderze. Ze względu na liczbę osób, które przewijają się przed twoimi oczami, zaczynasz je powoli traktować jak projekty, a nie jak ludzi.

Odhaczasz podpunkty. Ta jest śmieszna, ta inteligentna, ta lubi te same filmy co ja. Oceniasz, porównujesz i, tak jak w moim wypadku, masz dość po 10 minutach.


Tinder to ciężka praca

Dzięki tej aplikacji zauważyłem fascynującą rzecz (przynajmniej z mojego punktu widzenia). Niemal wszyscy ludzie w Polsce mają depresję — albo przynajmniej mają problemy, o których są gotowi mówić.

Możliwe, że podświadomie wybieram takie właśnie kobiety. Mój mózg wyłapuje depresyjny vibe u nich, a ponieważ sam od 30 lat mam doła, od razu czuję zainteresowanie.

Ostatnie 3 lata spędziłem w związku z kobietą, która nie tylko nie ma żadnych problemów ze sobą, ale jest tak bardzo zakochana w swoim życiu, że nie chce wyjeżdżać na wakacje, bo uwielbia wszystko, co robi. Kocha swoją pracę, zwierzęta, mieszkanie, każdy aspekt swojego życia.

Ja za to wszystkiego nienawidzę. Jestem nieszczęśliwy i od 6 miesięcy szukam terapeuty. Każda dziewczyna, z którą rozmawiam na Tinderze ma listę psychologów godnych polecenia.

Mało tego, każda osoba, z którą wejdę w dłuższą dyskusję, potwierdza moją obserwację, że każdy na Tinderze ma jakieś problemy psychiczne. Jeden — depresję, ktoś inny — niską samoocenę, albo różnego rodzaju zaburzenia.

Tinder to preludium psychoterapii

O tym, że depresja jest jedną z najczęstszych chorób występujących na świecie, wiemy nie od dziś. Zresztą pisaliśmy o tym. Wydaje się jednak, że Tinder, z powodu braku bezpośredniego kontaktu z drugą osobą, pozwala mężczyznom otwierać się przed innymi i mówić o problemach, które normalnie ukrywają.

Fakt, że osoba po drugiej stronie nie musi stać się dla ciebie kimś ważnym, pomaga w tej sytuacji. Nawet jeśli powiesz jej za dużo, możesz odciąć ją od swojego życia w każdej chwili.

Nigdy nie opowiadałem mojej szczęśliwej dziewczynie o moich kłopotach, bo nie chcę jej nimi obciążać. Gdy rozmawiam z przypadkową kobietą na Tinderze, nie czuję żadnych ograniczeń.

W najgorszym wypadku mnie oleje, ale nie będzie to wielka strata. A jeśli nawet to przecież i tak mam depresję, więc nic się nie stanie, jeśli doleję po prostu jeszcze jedną szklankę wody do mojego basenu.

3 miesiące na Tinderze pozwoliły mi zgromadzić listę 43 psychoterapeutów od 5 kobiet. 5 z nich powtarza się w rekomendacjach każdej z tych osób.

Trzej terapeuci odpowiadają mi pod względem nurtu psychoterapeutycznego, z którym są związani. Dwoje ma miłe zdjęcia. Tylko jedna osoba w opisie swoich umiejętności nie używa słowa "coach", na które reaguję alergicznie.

Dzięki Tinderowi znalazłem psychoterapeutę

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ta aplikacja może być bardzo nieprzyjaznym miejscem, które potęguje poczucie odrzucenia u wielu użytkowników. W końcu nie ma nic bardziej dołującego niż niemożność znalezienia pary przez wiele tygodni.

Może warto zaryzykować? A może nie? W sumie — to nie moja sprawa. Ja przynajmniej, dzięki Tinderowi, znalazłem psychoterapeutę.