"Wielkanoc za pasem, a mi słabo, jak sobie pomyślę, jaki cyrk czeka mnie za kilka dni. Ze względu na pandemię ostatnie dwa 2 lata udawało mi się unikać tych 'fantastycznych spotkań'. Ja wolałbym spędzić Wielkanoc tylko z żoną i dzieciakami w naszym domu, ale ona się uparła, by jechać do mamusi. Pomijając fakt grzania przez pół Polski (najpewniej w korkach) na zaledwie 3 dni, to ja po prostu nie lubię rodziny Anki.
Poznaliśmy się z żoną jeszcze na studiach i zawsze byliśmy sami. Zarówno moi rodzice, jak i teściowie, mieszkają ponad 300 km od nas. Zawsze musimy wybrać, z kim spędzamy święta. Nigdy nie było niedzielnych obiadków, spontanicznych odwiedzin, wypadów na weekend czy pomocy przy dzieciach.
Nigdy mi tego nie brakowało, szczególnie że nie przepadam za teściami. Z wzajemnością. Tylko, o ile ja ich omijam wielkim łukiem, o tyle oni wykorzystują każdą możliwą okazję, by pokazać, jakim jestem beznadziejnym zięciem. Uwielbiają podkreślać, jakiego moja żona ma słabego męża, o poziomie mojego ojcostwa nie wspominając.
Siostra żony mieszka za to przy tej samej ulicy co ich rodzice. Widzą się codziennie. Gośka może liczyć na ich pomoc i siłą rzeczy też częściej im pomaga, jeśli jest taka potrzeba. Żeby nie było - to nie tak, że się na nich wypinamy. Nigdy nie odmawiamy, jeśli można jakoś pomóc na odległość. Dużo formalności można dziś załatwić przez internet, więc czy Anka, czy ja, zawsze im tłumaczymy albo załatwiamy coś za nich.
Dwa razy do roku: na wiosnę i na jesieni organizujemy także wyjazd taki typowo po to, by pomóc w ogrodzie po zimie czy przy jakiś remontach. Jednak czego bym nie robił, nie będę tak świetny jak Jacuś.
Szwagier żony zauroczył teściów do tego stopnia, że absolutnie każdy temat, który zaczynamy, płynie przechodzi na Jacka. Co on robi, jak świetnie robi, a 'bo Jacuś to', 'Jacuś tamto'... itp. Uwaga teściów wraca na moją osobę jedynie, jeśli mogą wytknąć, co robię źle. I nie zrobią tego prosto w twarz, tylko skomentują do mojej żony: 'bo twój mąż to chyba tak nie potrafi', 'szkoda, że Piotrek nie wie...'
Na początku ignorowałem, ale taką listę uwag ciężko puszczać mimo uszu. Próbowałem żartem, że Jacuś na pewno czegoś nie umie, wyszło na to, że jestem zazdrosny i atakuje porządnego człowieka. Zwracałem uwagę grzecznie, że nie podoba mi się forma rozmowy - jestem przewrażliwiony i egocentryczny. Podniosłem głos i byłem stanowczy - jestem chamem.
Przeżyłbym i to, ale potem wracamy przez kilka godzin samochodem: ona zła, a ja wściekły. Drażni mnie, że Anka nigdy nie stanie po moje stronie, tylko przytakuje. Ona ma pretensje, że się nie staram, by mnie polubili, zauważyli i docenili.
Najgorsze, że ona autentycznie nie ma do mnie pretensji. Nie przeszkadza jej, że nie przekopuje ogródka tak perfekcyjnie jak Jacek, że nie zbudowałem sam garażu czy że nie znam się na elektryce. Nie wiem, czy to jej charakter, czy tęsknota za rodziną sprawiają, że bezkrytycznie przyjmuje wszystko to, co mówią jej rodzice. A każdy pobyt i święta kończą się napiętą atmosferą między nami.
Potem Ania przyznaje, że jej też przykro, że nikogo nie obchodzi co u nas i nikt nie zauważa, co my dla nich robimy. Robi mi się jej żal, ale wiem, że za kilka dni będzie powtórka z rozrywki. Ja okażę się znowu beznadziejnym zięciem, mężem i ojcem... znowu się wkurzę, a ona będzie zła... Będziemy się kłócić albo przejedziemy 300 km w ciszy... Czy naprawdę o to chodzi w rodzinnym spędzaniu czasu? W świętach?".
Czy rodzice mogą się mylić?
Jesteśmy wychowywani w przekonaniu, że rodziców należy szanować. Jednak często wiąże się to z tym, że w naszej koncepcji szacunku nie mieści się krytyka ich postępowania. Wiele osób ma problem, by powiedzieć na głos, że czują się pokrzywdzeni przez swoich rodziców. A także z uświadomieniem sobie, że tak wcale być nie musi. Nie muszą tkwić w tym błędnym kole.
"Warto poddać refleksji nasze związki z rodzicami i zastanowić się nad naszym własnym zachowaniem, choćby ze względu na swoje własne dzieci. Pamiętajmy, że to my sami rządzimy naszym życiem. (...) Pierwszym krokiem wyjścia z toksyczności jest postawienie granic wspólnym udawanym obiadom, weekendom czy świętom, w imię wolności własnej woli, sposobu życia i spędzania czasu wolnego. Warto walczyć, bo jest to walka o szacunek do samego siebie, o ustalenie własnych granic i sprawienie, by inni też je szanowali. Rozpoznawanie swoich granic polega na zrozumieniu, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczynają inni" - tłumaczyła w dad:HERO Marlena Kazoń, psychoterapeutka i psychoonkolożka.