W Święta Bożego Narodzenia wygrywa idealizacja i powrót do domu z obowiązku - mówi Marlena Kazoń, psychoterapeutka i wyjaśnia, dlaczego krzywdzimy siebie i nasze dzieci, zabierając je do domu rodzinnego, w którym byliśmy nieszczęśliwi. "Lepiej znosić poczucie winy, niż udawać miłość i rodzinę te trzy dni w roku podczas świąt Bożego Narodzenia". Napisała dla nas artykuł, w którym tłumaczy fałszywą "chęć" przyjazdu do rodziców w czasie świąt.
Niektórzy moi pacjenci po spotkaniu z rodzicami czują się nagle poirytowani, zmęczeni albo smutni.
Święta Bożego Narodzenia są takową wizytówką rodzinną, gdzie trzeba udawać, jak być szczęśliwym i kochanym przez własnych rodziców.
Warto walczyć, bo jest to walka o szacunek do samego siebie, o ustalenie własnych granic i sprawienie, by inni też je szanowali.
Uznaje się, że święta Bożego Narodzenia to najbardziej rodzinne święta. Ale czy na pewno? Czy wszyscy jeździmy na święta z miłości, czy raczej spełniamy obowiązek moralny, etyczny lub koimy własne poczucie winy?
Wsiadamy w auta i gnamy do domów rodzinnych, by spotkać się ze starzejącymi się rodzicami, mając w myślach przekonanie, że przecież oni mnie wychowali, a ja jestem taka/taki niewdzięczny/a, nawet na święta nie pojadę...
Choć czasami już nie mogę, nie dam rady się zmuszać, nie potrafię z nimi rozmawiać. Lepiej znosić poczucie winy, niż udawać miłość i rodzinę te trzy dni w roku, podczas świąt Bożego Narodzenia.
Niektórzy moi pacjenci, po spotkaniu z rodzicami czują się nagle poirytowani, zmęczeni albo smutni. Czasami ich rodzice są dysfunkcyjni, uzależnieni, niedojrzali emocjonalnie.
Szkodliwy wpływ dysfunkcyjnych ludzi może dokonywać się na wiele różnych sposobów:
mogą nas próbować zagłaskać na śmierć,
kontrolować każdy nasz krok,
całkowicie nas ignorować,
pomniejszać nasze osiągnięcia,
zrzucać na nas swoje obowiązki,
wymuszać posłuszeństwo nakładaniem winy.
Jest jedna cecha, która łączy wszystkie dysfunkcyjne osoby - można je poznać po tym, że łamią nasze prawa i wdzierają się w nasze osobiste granice.
Problem dysfunkcyjnych rodziców po raz pierwszy nazwała i opisała w latach osiemdziesiątych amerykańska terapeutka Susan Forward. Jej pacjenci to ludzie ”skatowani" psychicznie przez własnych rodziców. Są chorobliwie uzależnieni od nich w dorosłym życiu.
Forward pokazała, że dopóki nie zdecydują się na terapię, będą niszczyć swoje własne rodziny. I często w takich domach pojawia się przymus i obowiązek spędzania ze sobą weekendów, czasu, czy świąt.
Gdy nie chcesz jechać na święta do rodziców...
Problem dysfunkcji w żadnym razie nie dotyczy samych patologicznych rodzin, w których rządzi alkohol i przemoc. Często występuje w rodzinach nadopiekuńczych.
Kolejna kategoria to rodziny, w których pomniejszana jest wartość dziecka: np. krytykujący ojciec, który mówi: „Nic nie potrafisz. Nie dasz sobie rady w życiu".
Toksyczność zagraża też takiej rodzinie, w której małżonkowie mają kłopoty z relacjami między sobą. Oddalają się od siebie i zaczynają uczucia przenosić na dziecko. Wiele kobiet rezygnuje z więzi z mężem, kiedy pojawi się pierwsze dziecko. Cała miłość, niespełnione nadzieje, potrzeba bliskości przelewana jest na dziecko. Dla nich po latach odchodzenie z domu dorosłego dziecka staje się dramatem. Małżonkowie zostają ze sobą jak obcy ludzie. Próbują ingerować w dorosłe życie syna czy córki. Dziecko było dla nich "lokatą", z której muszą odzyskiwać teraz procenty.
Toksyczni rodzice mogą zostawić nas okaleczonych na całe życie, niezdolnych do wchodzenia w normalne, zdrowe relacje, pełne zaufania i gwarantujące nam poczucie bezpieczeństwa. Toksyczność nie jest czymś namacalnym i oczywistym jak na przykład przemoc fizyczna. Toksyczność sączy się w nasze dusze latami i zatruwa je.
Toksyczni rodzice, to bardziej brutalna nazwa dysfunkcyjnych rodziców i niestety to ciągle temat tabu dla Polaków. Dzieje się tak dlatego, że przyznanie, iż rodzice popełniają poważne błędy, które mogą okaleczyć dziecko na całe życie, uderza w naszą wiarę w „świętość” słowa matka czy ojciec.
Rodziców należy szanować, a w naszej koncepcji szacunku nie mieści się żadna krytyka ich postępków. To sprawia, że wielu ludzi ma problem z powiedzeniem na głos, że czują się pokrzywdzeni przez swoich rodziców. To też daje toksycznym rodzicom prawo do stwierdzenia: „urodziłam cię i wychowałam, więc należy mi się szacunek i posłuszeństwo”. Czujesz się tak, jakbyś był czyjąś własnością.
Takie dzieci muszą służyć i być zawsze, gdy rodzice ich potrzebują. Święta Bożego Narodzenia są takową wizytówką rodzinną, gdzie trzeba udawać, jak być szczęśliwym i kochanym przez własnych rodziców.
Dzieci toksycznych rodziców działają według pewnych schematów. Żyją ze świadomością: na mojej osobie opiera się życie mojej matki lub ojca. Takie zasady im zawsze wpajano.
Skutki zmuszania się do świąt w "rodzinnym" gronie
Do skutków toksycznego wychowania można zaliczyć takie problemy dorosłych ludzi jak:
zaniżone poczucie własnej wartości,
zaburzenia odżywiania,
schizofrenię,
wiele psychoz,
problemy we wchodzenie w związki partnerskie,
problemy zawodowe,
depresję,
wszelkiego rodzaju choroby somatyczne.
Nie od dziś wiadomo, że stres związany z przebywaniem w towarzystwie toksycznych osób powoduje problemy zdrowotne.
Dlaczego warto powiedzieć "STOP" cierpieniu i iluzji domku, w którym się każe być, a się nie chce. Dlatego warto walczyć, bo jest to walka o wolność osobistą, poczucie własnej tożsamości, nasze własne granice i prawo decydowania o sobie. To walka o naszą przyszłość.
Wielu moich pacjentów postanawia walczyć i zwycięża. Warto poddać refleksji nasze związki z rodzicami i zastanowić się nad naszym własnym zachowaniem, choćby ze względu na swoje własne dzieci.
Pamiętajmy, że to my sami rządzimy naszym życiem. Dzieci toksycznych rodziców nie muszą być toksycznymi rodzicami, jeśli tylko uświadomią sobie, czego chcieliby uniknąć i zdefiniują własne pojęcie toksyczności. Pierwszym krokiem wyjścia z toksyczności jest postawienie granic wspólnym udawanym obiadom, weekendom, czy świętom, w imię wolności własnej woli i sposobu życia i spędzania czasu wolnego.
Warto walczyć, bo jest to walka o szacunek do samego siebie, o ustalenie własnych granic i sprawienie, by inni też je szanowali. Rozpoznawanie swoich granic polega na zrozumieniu, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczynają inni. O czym mogę decydować sam, a co nie jest moją sprawą?
Dorosłe dzieci nadopiekuńczych matek często mają trudności z powiedzeniem im: "To jest moja decyzja i nie chcę twoich rad w tej sprawie – jestem dorosły i sam sobie poradzę. Jeśli popełnię błąd, na pewno wiele się z tego nauczę".
Jasne określenie tego, co jest naszą domeną, jest konieczne, bo jak możemy sprawić, by inni szanowali nasze prawa, jeśli my sami nie jesteśmy ich pewni?
Budowanie zdrowej i niezależnej od opinii innych pewności siebie jest najlepszym sposobem na toksycznych ludzi. Gdy weźmiemy odpowiedzialność na własne barki, zrozumiemy, że teraz my, jako dorośli ludzie mamy odpowiednie umiejętności i możliwości, aby kierować naszym własnym życiem. O takie poczucie własnej wartości warto walczyć i powiedzieć wielu nadużyciom "STOP".
Marlena Kazoń - psychoterapeutką i psychoonkolożką. Prowadzi psychoterapie par, małżeństw i rodzin. Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Psychologii Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Wsparcie psychoterapeutyczne kieruję do osób, które borykają się z trudnościami emocjonalnymi, cierpią w swoim związku, zmagają się z chorobą, niepłodnością lub kryzysem życiowym i bardzo chcą lepiej poznać i zrozumieć siebie.