W Polsce rozwodzi się co trzecia para. Większość z nich to rodziny z dziećmi. Mimo powszechności zjawiska, traumatyczne w swojej naturze doświadczenie odbija się na małoletnich i ich opiekunach. Możesz powstrzymać to szaleństwo, ale musisz wiedzieć, jak być dobrym tatą po rozwodzie. Ta rozmowa z prawniczką Marcjanną Dębską ci w tym pomoże.
Reklama.
Reklama.
Rozwód jest przeżyciem traumatycznym. I z tym stwierdzeniem zgodzą się i terapeuci, i prawnicy. Ale to doświadczenie dotyka najbardziej dzieci. Dlatego rolą rodziców jest przezwyciężenie niechęci do ex małżonka i postawienie na piedestale kajtków, którym właśnie zawalił się świat.
O tym, jak być dobrym tatą, gdy porozwodowe emocje jeszcze buzują, nie wszystkie strony chcą współpracować, a samemu nie zdążyło się przełknąć goryczy porażki, rozmawiamy z Marcjanną Dębską - prawniczką i mediatorką, która zawodowo związana jest z prowadzeniem spraw rodzinnych.
Dobry tata po rozwodzie to kto? Ktoś, kto wyszedł z rozwodu bez pretensji do drugiej strony...
Tak się nie da, bo przyczyną rozwodu są pretensje. Mam refleksję, że ojcostwo bardzo się zmienia. Ojcowie naszego pokolenia są innymi rodzicami niż ojcowie lat 80.
Czterdzieści lat temu ojcowie odchodzili w siną dal, widzieli dziecko raz na pół roku, raz na kilka lat, zostawiali za sobą stałą wyrwę w strukturze rodzinnej. Współcześni są o wiele bardziej świadomi i obecni.
Znam wiele przypadków, gdy rodzicielstwo po rozwodzie jest jakościowo lepsze. Opieka naprzemienna nadal nie jest domyślnym rozwiązaniem w sądach, więc bywa, że czasowo dziecko więcej czasu spędza z matką, ale obecność taty po rozstaniu, przy dużej świadomości mężczyzn, jest lepsza.
Są dzieci, które mogły zyskać na skutek rozstania. Czasami, gdy strony żyją jeszcze w rodzinie, mężczyźni bywają mniej zaangażowani w wychowanie dzieci.
W momencie, kiedy ojcowie zostają sam na sam z dzieckiem, dociera do nich, że zostali pozbawieni wsparcia małżonki w budowaniu tej relacji. To, co kiedyś było ustalane wspólnie: zasady, pozwolenia, rytuały zasypiania zostaje złożone tylko na ich barki w ich nowych domach.
Fajne jest to, że teraz dzieci mają nadal rodzinę, w innej formie, ale pozostają w silnej relacji z dwójką rodziców.
Czytaj także:
Złóżmy tę rodzinę. Tata po rozwodzie musi zadbać o przestrzeń dla dziecka w swoim mieszkaniu, ustalić alimenty, zasady współpracy z ex. Na grupach rozwodowych co chwila wybuchają dyskusje - dał mi brudne ubrania, zawsze muszę sama jeździć po dzieci, nie spakował podręczników do szkoły. Problemy podobne do tych przedrozwodowych, ale tym razem podszyte jeszcze większą niechęcią do drugiego rodzica.
Im więcej rzeczy strony ustalają na etapie pisania porozumienia wychowawczego, tym większą mają jasność. Zasadą jest, że rodzic dochodzący, czyli ten, który ma dziecko w mniejszym zakresie, przywozi i odwozi dziecko.
Strony mogą sobie ułożyć to inaczej, ale muszą porozmawiać.
I to chyba jest najtrudniejsze. Czasem, mimo dobrych chęci i początków, w których ustalamy wszystko i mamy postanowienia na papierze, życie je weryfikuje.
Powinniśmy wyjść z relacji małżeńskiej, nie patrząc na małżonka, jak na byłego partnera. To już nie jest relacja romantyczna, jedynie rodzicielska.
Konflikty są wpisane w relację byłych małżonków. Ta relacja nie musi być fajna, towarzyska, wystarczy, żeby była poprawna.
A co jeśli pierwsze porozumienia zupełnie się nie sprawdzają? Wracamy do sądu?
Z mojej praktyki wynika, że te pierwsze postanowienia mają termin ważności do czterech lat. Sypią się po trzech, ale rodzice dają radę dociągnąć jeszcze chwilę.
Przede wszystkim dlatego, że dzieci rosną. Zaczynają mieć inne potrzeby. Wtedy plany wymagają korekty, nowych ustaleń. Trzeba przyjąć, że to porozumienie, które podpisuje się przy rozwodzie, ma termin ważności.
Tylko 5 proc. ojców dostaje wyłączną opiekę rodzicielską. Czy w pani praktyce zmienia się to, że ojcowie przestają bać się opieki naprzemiennej i to oni postulują podzielny dom?
Rzucanie słów ,,opieka naprzemienna" pojawia się często, ale ono ma małe przełożenie na życie realne. To, co często się pojawia, to koncepcja opieki naprzemiennej, z domniemanego przekonania o zdjęciu obowiązku płacenia alimentów.
To nie jest prawda. Jest bardzo wiele przypadków, gdy pomimo opieki naprzemiennej i wysokiego zaangażowania taty, rodzic i tak płaci alimenty. Z tego powodu, że jego stopa życiowa jest o wiele wyższa od matki, a dziecko ma prawo do utrzymania poziomu życia takiego, jakie miało w czasie trwania małżeństwa rodziców.
Był takie moment, że opieka naprzemienna pojawiała się jako wybieg antyalimentacyjny, więc sądy w końcu się do tego zraziły.
Wszystkie porozumienia wychowawcze dotyczące opieki naprzemiennej są dobre pod warunkiem, że są wykonalne i będą przestrzegane.
Może się okazać, że tata, który przez większość dzieciństwa zajmował się zarabianiem pieniędzy, jest zaskoczony, jak dużo, zaangażowania wymaga zajmowanie się dzieckiem. To nie tylko zrobienie obiadu, odrobienie lekcji i nastawienie prania. Okazuje się, że to cały konglomerat spraw. Nie zawsze ojcowie są gotowi w takim zakresie ten ciężar wziąć na siebie.
Bo nagle okazuje się skokiem na zbyt głęboką wodę.
Mam klientów z postulatami opieki naprzemiennej. I bywało, że ojciec pierwszego ,,swojego” dnia nie odebrał dzieci ze szkoły, bo zapomniał. To nie było dla niego naturalne, nie był do tego przyzwyczajony.
I jeszcze: ,,ile kobiety mogą chcieć alimentów". To standardowe pytanie mężczyzn w trakcie rozwodu, a w szczególności szemranych grup męskich. Nie rozumieją, że pieniądze w tym wypadku są dla dziecka, a nie jest to widzimisię mamy.,,Za dziecko to bym zapłacił, ale jej to nie dam". Ale nie wszystkie sprawy są jednolite. Generalizowanie jest fajne, ale jak się analizuje ten problem i ma się kontakt z rodzicami, to nie jest to takie łatwe.
Nie miałam klienta, który nie kochałby swoich dzieci. Tylko nie można mylić sposobu sprawowania opieki z miłością.
Mówię to w czasie negocjacji z klientami, ja nie oceniam niczyjej miłości. ,,Jest pan najlepszym ojcem dla swoich dzieci i nie kwestionuję tego i nic, co mówię, nie jest wymierzone w tę relację. Natomiast proponuję sprawne i realne rozwiązanie, aby dziecku jak w najmniejszym stopniu wywrócić świat.”
Często jednak strony biorą to bardzo personalnie. Gdy mówię, że opieka naprzemienna nie jest właściwa, to oni myślą, że ja atakuję ich, uważam za złych ojców.
Statystycznie matki są bardziej zaangażowane w wychowywanie dzieci. Im mniejsze dziecko, tym większa rola i zakres opieki sprawowanej przez matkę. Jeżeli rozstają się rodzice bardzo małych dzieci, trzeba przyjąć, że dziecko bardziej potrzebuje matki.
I to nie jest o miłości, to biologia.
Porozumienie może działać rok, dwa lata, a potem można je zmienić i dostosować do aktualnych potrzeb dziecka.
Poza tym, po rozwodzie trzeba być trochę głuchym i ślepym na byłego małżonka, patrzeć na niego szerokim horyzontem.
Mam klientów, którzy każą dziecku się przebierać, gdy przychodzi do ojca. Bo dziecko ma być w ubraniach, które kupił tatuś, a gdy wraca do mamy, zakłada ubrania mamine. Naprawdę wszystko da się sprowadzić do absurdu.
Szczególnie wrażliwe są sprawy wychowawcze, gdy dziecko powtarza, że mama mu nie pozwala, a u taty "hulaj dusza". I zaczynają się telefony: ojciec poszedł na imprezę, zostawił dziecko z nianią, a ja bym nie chciała, żeby się włóczył.
,,Ja bym nie chciała..." Dla sądu to jest słaby argument. Kodeks rodzinny nie rozróżnia rodziców na matkę i ojca - oboje mają równe prawa i obowiązki. Liczy się dobro dziecka, a nie koncert życzeń jednego z rodziców. Bo czy dziecku dzieje się krzywda, że dwa razy w miesiącu zostanie z opiekunką?
Kłopot, który widać po stronie kobiet, a który utrudnia wykonywanie władzy rodzicielskiej po rozstaniu, to to, że one dalej chciałyby realizować plan A - idealnej rodziny, w której wszyscy znają swoje miejsce, są ułożeni i zgadzają się z wolą mamy. A to po rozstaniu jest niemożliwe.
Nie ma sensu ciągnąć perfekcjonizmu po rozwodzie. Od tego, że się ma niewyprasowane ubrania, nikt nie będzie miał zmarnowanego dzieciństwa, ale po awanturach rodziców jak najbardziej.
Przyjęcie, że nie ma się monopolu na wychowanie dziecka, może być uzdrawiające dla relacji, a szczególnie dla dziecka.
Jeśli tata ma co drugi weekend, łatwo uznać, że jego decyzje, jego zdanie mniej się liczą.
To wcale nie oznacza, że można go amputować. Dzieci potrzebują wzorca obydwu rodziców. Jaki obraz męskości dostaje dziecko w świecie, w którym ojciec jest pomijany, nieważny, sprowadzony do roli bankomatu?
Czytaj także:
A czy spotkała się pani z przykładami alienacji rodzicielskiej?
W kółko się z tym spotykam.
To z jednej strony przybrało formę wojny damsko-męskiej, a z drugiej są głośne sprawy, w której matki rzeczywiście całkowicie odcinają dziecko od ojca.
Alienacja jest przemocą wobec dziecka. Przemocą psychiczną. I tak jak krytykujemy, piętnujemy przemoc domową, tak samo silnie powinno się piętnować alienację, która statystycznie pochodzi częściej od kobiet.
Może jest to jakieś pokłosie patologii sądów rodzinnych, które przyznają zwykle opiekę matce?
Gdyby sąd mógł zareagować krócej niż po siedmiu miesiącach, to by coś zmieniło. Długość postępowania, ilość spraw, niewydolność sądów sprzyja alienacji rodzicielskiej.
Gdy dziecko ma lat pięć i jest przez rok alienowane od ojca, to nie będzie miało z tym rodzicem żadnej relacji. Potem nastąpią krótkie kontakty przez dwa lata, żeby zbudować jakąkolwiek nić porozumienia między dzieckiem a ojcem.
Bardzo niewiele jest przypadków, w których ojcowie nie zasługują na kontakt z dzieckiem. To są wyłącznie sytuacje przemocowe, patologiczne, niebezpieczne dla dzieci. Ale niestety większość ojców lubi swoje dzieci, lubi spędzać z nimi czas, a nie może.
Dla dziecka, które może obserwować dwa różne domy, dwa różne spojrzenia na życie, zasady podejmowania decyzji, to może być bardzo cenne. Świat nie jest monolityczny.
Bywa, że matki-bohaterki, które radzą sobie ze "wszystkim”, są dzielnie przez dwa, trzy lata, a potem, gdy nastoletni syn wymyka się spod kontroli, dzwonią do ojca i mówią: "zrób coś".
Wtedy jest za późno, bo ojciec nie ma z tym dzieckiem żadnej relacji ani żadnego u niego autorytetu.
Pomijam już to, że bardzo wygodnie jest mieć dla siebie dwanaście dni w miesiącu bez dzieci. A przynajmniej co drugi weekend.
Da się zabezpieczyć przed niewykonaniem postanowień rodzicielskich?
Zabezpiecza nas prawo. Teoretycznie. Przepisy mówią, że osoba, która ma dziecko wydać, a go nie wydaje i osoba, która ma odebrać dziecko, nie przyjeżdża, i w ten sposób nie realizuje postanowień, dostaje grzywnę. Ale znów... sąd zareaguje za jakiś czas.
Szkody, które poniesie dziecko, dają plon znacznie szybciej.
Mediację, to słowo, które wszystkich przestraszyło niedawno w związku z projektem ustawy, w której urzędnik sądu ma jednać rodziny.
W niektórych przypadkach to jedyne, co może uratować dzieci przed rodzicami. Dzięki nim można ominąć system, załatwić sprawę poza sądem, ale strony muszą pożegnać się ze swoim rozbuchanym ego i realnie rozmawiać. Mediacja jest aktem odwagi i dojrzałości.
Nawet jeśli jestem głęboko skrzywdzony przez działania współmałżonka, to siadam do stołu w imię miłości do dzieci, szacunku do wspólnej historii i w imię miłości do samego siebie, bo mediacja pozwala mi zacząć nowe życie za miesiąc, a nie za pięć lat.
To taka terapia pomałżeńska.Mediacja nie ma na celu pojednania małżonków, ale ustalenie sensownego planu na przyszłość, która może wyglądać lepiej niż małżeństwo, które właśnie się kończy.
A to, o czym mówiło się w kwestii projektu, to problem jest ze spotkaniami informacyjnymi. Mediacja nie służy do tego, żeby strony pojednać. Oczywiście jakby kiedyś komuś się udało, że mediacja zaprowadziła do pojednania małżonków, to należy mu się medal Odrodzenia Polski.
Od rozstania do rozwodu mija wiele miesięcy, a czasami lat. Jeśli małżonkowie nie żyją ze sobą przez osiem miesięcy, to ten stan się utrwalił. A teraz ma pojawić się urzędnik powiedzieć, jak trzeba żyć.
Chyba że przyjdzie i powie: "Mąż wspominał, że ma pani bardzo ładne oczy", a mężowi: "żona chwaliła pana zgrabne dłonie".
Tak, i będą pojednani (śmiech).
Tak to widział pewnie ustawodawca. Natomiast w mediacji może się udać, uratować szalonego małżonka od rozpętania czteroletniej awantury, ale raczej nie pojednania.
Jest jakieś trzy-pięć punktów, które poleciłaby pani ojcu po rozwodzie, żeby nie wkręcić się w wieczne skakanie sobie do gardeł z ex partnerką?
1. Bardzo ostrożnie eksponować nowe partnerki. Nie oczekiwać, że ten pierwszy okres dzieci powinny polubić czy zaakceptować nową dziewczynę taty. To jest przyczyna wielu konfliktów i trudne przeżycie dla dzieci.
2. Sprawy dorosłych zachować dla dorosłych, w tym również nowe relacje przez jakiś czas powinny być daleko od dzieci. A w czasie, gdy ma się dzieci, poświęcić czas tylko nim, aby nie miały poczucia, że muszą konkurować z nową partnerką.
3. Zajmować się relacją z dzieckiem, a nie spełnianiem oczekiwań byłej żony.
4. Nie dyskutować z dziećmi o sprawach dorosłych, tak aby nie musiały się z tym mierzyć.
5. I pamiętać o tym, że każde dziecko chce zadowolić rodzica. One bardzo dobrze wiedzą, co rodzic chce usłyszeć.
Jeśli dziecko zachowuje się inaczej u mamy niż u taty, to nie dlatego, że drugi rodzic kłamie, tylko dziecko dostosowuje się do opiekuna, z którym przebywa. Rolą ojca jest stworzenie warunków, w których dziecko nie musi zabiegać o tę miłość w ten sposób, a mogło być sobą.
Nikt tak nie skrzywdzi dziecka, jak rodzic. Także w pełnych i "normalnych” rodzinach nieświadomie nakładamy na dzieci pewne skrzywienia.
Mój mąż zawsze mówi, że jak nasze dzieci będą miały 19 lat i wyfruną z gniazda, to zafunduje im rok terapii, aby wyleczyły się z nas. To może być najlepszy prezent na dorosłe życie.
Tak, to znakomity pomysł, aby odciąć pępowinę i móc świadomie wchodzić w nowe relacje jako dorosły, młody człowiek.
Marcjanna Dębska - Adwokatka, mediatorka i działaczka społeczna. Wie, że jako prawnik ma wpływ na świat, w którym żyje. Na co dzień zajmuje się doradztwem sprawach rodzinnych zarówno przed ślubem jak i podczas rozstania. Daje wskazówki, jak budować partnerskie relacje finansowe małżonków oraz jakie umowy małżeńskie zawierać. Prowadzi też sprawy rodzinne (rozwody, alimenty, kontakty i opieka nad dziećmi). Jako mediatorka pomaga stronom osiągnąć porozumienie w sporach z zakresu spraw rodzinnych, pamiętając o dzieciach jako najwyższej wartości. Wierzy, że dobra komunikacja, pozwala znaleźć akceptowalne rozwiązanie dla wszystkich. Członkini Stowarzyszenia im. prof. Zbigniewa Hołdy, działającego na rzecz rozwoju edukacji prawniczej i poszanowania praw człowieka. Członkini Rady Fundacji “Dzielna” oraz wykładowczyni uczelni wyższych. Występowała przed międzynarodowymi trybunałami: Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości UE (TSUE) w Luksemburgu oraz Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu. Laureatka nagrody ,,Kobieta Adwokatury 2017" za działania na rzecz praworządności w kraju oraz edukacji prawnej.