Poznajcie faceta, który lubi się ubrudzić i wierzy w to, że przygodę można przeżyć nawet tuż pod warszawskim blokiem. Łukasz Długowski opowiada u nas o poszukiwaniach straconej idei "klucza na szyi" oraz jak doświadczać przyrody bez cierpień, bo ta podobno nie gryzie, a czeka na odkrycie.
Łukasz Długowski to dziennikarz, bloger, podróżnik, autor książki „Mikrowyprawy w wielkim mieście”. Prowadził program w Dzień Dobry TVN oraz Travel Channel.
Łukasz mieszkał w Patagonii w Chile, Norwegii, leżał bykiem na plaży w Cote d’Azur. Tak samo jak mieszkać w Polsce, uwielbia z niej wyjeżdżać.
Organizuje wyprawy na tropienie wilków i wyjazdy dla ojców z dziećmi.
Rozmawiamy o tym, jakie zmysły są nam potrzebne, aby poznać naturę, co się stanie, jeśli na szlakach turystycznych wszyscy zaczą robić kupę oraz jak przeżyć przygodę we własnym ogródku.
"Jestem wdzięczny sobie za to, że nie zdałem tej matury. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł dostać wtedy od życia ważniejsze i bardziej wartościowe doświadczenia[...]Nie ciśnijcie dzieciaków, one dają z siebie tyle, ile w danej chwili są w stanie dać. Nawet jeśli powinie im się noga, przekują to w coś dobrego, jeśli tylko dostaną od Was wsparcie. " - tak pisze o sobie Łukasz Długowski, podróżnik, globtrotter, organizator "Mikrowypraw".
Choć może wydawać się, że współcześnie jego słowa brzmią jak bluźnierstwo, to facet jest pełen życiowej wiedzy. Czasami lepiej posłuchać mądrzejszego od siebie. Takiego, który wcale nie siedzi przed nami wbity w garnitur szyty na miarę, a faceta z krwi i kości, który roluje paczki chipsów, by rozpalić ognisko.
Łukasz mieszkał w Patagonii w Chile, Norwegii, leżał bykiem na plaży w Cote d’Azur. Żeby nie było, zdał maturę, ale równie dobrze mógł odpuścić, bo najlepsze lekcje i egzaminy przeżył w prawdziwym życiu.
Teraz na swoje "Mikrowyprawy" zabiera dużych i małych. Zasiewa w nich ziarenko dzikości i patrz, jak kiełkuje po powrocie podróżników do domu. Bo jak ktoś raz rozsmakuje się w przygodnie, to nigdy nie będzie chciał już siedzieć w miejscu.
Co robisz sam w tej puszczy?
Włóczę się. Teraz miałem eksplorować region mokradeł pomiędzy Zalewem Siemianówka a granicą z Białorusią. Na tym obszarze nie ma parku narodowego, ale mam podejrzenia, że może być tu wilcza wataha. Jest to też na tyle wartościowy teren, że uważam, że należy objąć go ochroną.
Jak można przyłączyć kawałek mokradeł do parku narodowego?
Mogę pisać artykuły o tych terenach, zabierać tu media, nagłaśniać. Dwa lata temu rząd ogłosił program prostowania rzek, aby można było realizować na nich transport.
Wymyśliłem akcję, że spłynę po Bugu tratwą, jaką kiedyś pływali flisacy. Płynąłem od Terespola w kierunku Warszawy, zapraszałem po drodze influencerów, opowiadałem w mediach o wartościach dzikiej rzeki, o bezsensie jej regulowania.
Nie wiem, na ile był to wpływ mojej akcji, ale pomysł regulacji Bugu został zredukowany do kilkunastokilometrowego odcinka tylko.
Nie jestem politykiem ani człowiekiem bogatym, ale zainteresowanie mediów przekłada się na wpływ. Muszę wykorzystywać moje umiejętności, aby robić coś dobrego.
Skąd się bierze zapach brzoskwini w polskim lesie?
Eeee... co ja mówiłem o tym brzoskwiniach?
Zachęcałeś na swoim funpage'u, aby wczuć się w zapach lasu, a wtedy uda nam się poczuć tropiki. A te konkretny zapach wydziela chrząszcz - pachnica dębowa. Zmyśliłeś to? (śmiech)
Chodziło mi o to, żeby udowodnić jedną rzecz. Tak jak u nas dominujących zmysłem jest wzrok i świat to dla nas, a pozostałe zmysły są mniej istotne, tak u zwierząt, szczególnie wilków, jest wręcz odwrotnie. Węch to pierwszy zmysł, który się rozwija po urodzeniu.
Niedługo właśnie będą się rodzić, na przełomie kwietnia i maja. Rodzą się ślepe i głuche, więc pierwszym rozwijającym zmysłem jest węch. W sumie wilki przez całe życie słabo widzą, gdyby poszły do okulisty, to na pewno dostałyby okulary +1, jak nie 2.
Wpisem chciałem zachęcić ludzi, aby przestali opierać się na oczach. Wtedy las wyda im się zupełnie inny.
Często na swoich wyjazdach zabieram ludzi w nocy do lasu. Aby wzrok nie był tak istotny dla poznania. Stajemy w lesie, w odległościach kilkunastu metrów od siebie i wdychamy, słuchamy.
Zabierasz mieszczuchów do lasu, a potem każesz im się rozdzielić w ciemności?
Ludzie boją się lasu. Ja też się przyznam, że jak idę sam do lasu, to się boję. Te zapachy i odgłosy nie są czymś, co spotykam na co dzień. Mieszkam w Warszawie, więc w warunkach leśnych mózg dopowiada sobie historie.
Ten szumiący liść czy trzask gałązki to z pewnością dźwięk wywołany przez potrącenie go przez seryjnego mordercę, który czekał tu ostatnie 15 lat, aby w końcu ktoś przyszedł i mógł go zabić...
(śmiech) Jako niemowlęta nie widzimy zbyt dobrze. Pierwszym zmysłem jest węch, prowadzi nas zapach matki. A więc gdzieś to potem gubimy.
Jeśli przyjmiemy perspektywę biologiczną, a nie biblijną, to jesteśmy zwierzętami, nie zapominajmy o tym. Naszym naturalnym środowiskiem jest sawanna, a nie betonowe domy, w których siedzimy ze smartfonami w rękach.
Miałeś prowadzić Akademię Przetrwania, uczyć jak zrobić dyskretnie kupę w lesie oraz jak ugotować pstrąga na 5 paczkach chipsów.
Niestety pomysł z Akademią nie wypali. Uznałem, że w czasie pandemii nie ma sensu robić wideo, bo ludzie są i tak już zmęczeni siedzeniem przed komputerem.
Przenoszę naukę w tryb praktyczny na moje wyjazdy. Do rozpalenia ogniska rzeczywiście wystarczy paczka chipsów, nie trzeba benzyny i podpałki. W lesie można nawigować bez użycia kompasu i mapy. Wystarczy spojrzeć na kształt drzewa, kałuże, trawę. To wszystko mówi. I uczę zrobić kupę, aby nie zaszkodzić bardziej.
Jak można zaszkodzić kupą w lesie?
Jeśli sobie wyobrazimy, że jesteśmy na szlaku do Morskiego Oka i nie ma toi toi'ów...
Już sobie wyobraziłam. Morskie Oko jest okropnie wyeksploatowane. Przykro patrzeć na tłumy, które wprawdzie nie zostawiają tam kup, ale i nic dobrego nie wnoszą...
Ludzie często koncentrują się na takich popularnych szlakach. Jak jeżdżą do Kampinosu, to też wybierają popularne ścieżki. Jak zaczną jeszcze zostawiać odchody, to nie będzie przyjemny widok, ani nic dobrego dla przyrody.
Nauka bycia w przyrodzie odpowiedzialnie jest dla mnie bardzo ważna. Jesteśmy coraz zamożniejsi, stać as na wyjazdy, ale trzeba wiedzieć, jak poznawać dziką przyrodę, aby jej nie szkodzić.
Tak naprawdę rezerwaty i parki narodowe to jedynie 1,5 proc. powierzchni naszego kraju.
Nie każdy jest na tyle odważny, żeby ruszyć w dzikie ostępy. Raczej wybieramy wygodę. Miejsca, z których dojdziemy do schroniska, by nakarmić dzieci albo przebrać im pieluchę. A takie zaplecze mają zwykle miejsca turystyczne.
Ja nie wymagam od ludzi, żeby żyli dziko. Staram się, aby na moich wyprawach było dobre jedzenie, ciepła woda, wygodne łóżko.
Dla niektórych ludzi, rzeczy z perspektywy survivalowca banalne, jak przejście rzeki o głębokości 50 centymetrów, jest wyzwaniem. Podoba mi się, że oni przełamują się na swoją skalę i odważają na 5-kilometrowy spacer. Nie każę im iskać ognia z końskiego łajna i jeść korzonków.
Moja filozofia to nie jest outdoor jako źródło cierpień. Jestem daleki od perspektywy lodowych wojowników, czyli himalaistów, którzy uwielbiają cierpieć. Jestem w outdoorze po to, aby ludzi rozkochać w przyrodzie.
Gdy poczują przygodę, zrozumieją przyrodę, będą w stanie ją chronić. I przy następnym zagrożeniu puszczy wycinką, nie będą lajkować postów na Facebooku, ale przyjadą tutaj, stanąć naprzeciw piły motorowej, bo to także ich puszcza.
Organizujesz wyprawy tylko dla ojców z dziećmi. Jak one wyglądają?
Mam taką intuicję, że kultura wmusza w nas topos matki, która jako jedyna wie najlepiej, jak wychowywać dziecko. Zagarnia tę przestrzeń i zostaje jej niewiele dla ojców.
Te wyprawy wymyśliłem, bo sam miałem kontaktu z ojcem niewiele. Na palcach jednej ręki mógłbym wymienić aktywności, których doświadczałem tylko z nim: jazda na sankach, smołowanie dachu... Straciłem go, jak miałem 10 lat, więc nie miałem okazji robić z nim wielu rzeczy.
Pomyślałem, że stworzę okazję ojcom do tego, aby oni na własnych warunkach zajmowali się dziećmi. Jak się mają ubrać, co robić? Sami decydowali, kiedy dziecko potrzebuje wsparcia, kiedy chce pobyć samo.
Na jednym z wyjazdów miałem parę, ojca i syna. Szliśmy przez mokradła. Woda i błoto do łydek. Większość ekipy unikała wejścia do wody, stąpali po drzewach, gałęziach. Ja miałem kalosze, więc szedłem wpław. A za mną chłopak, który ewidentnie potrzebował kontaktu z wodą.
Miał buty do kostki, ja w kaloszach. Ja woda do łydki, on za kolana. Ojciec powiedział: "Spoko, chce tego, niech idzie po wodzie. Jak wrócimy do agroturystyki, to go przebiorę". Pewnie, gdyby była z nami mama chłopca powiedziałaby "Błażej, natychmiast wyłaź!". Są różne metody wychowania.
Dzieci potrzebują czułości, troski, ale też wolności, możliwości sprawdzenia własnych granic, uczenia się, co to jest ryzyko, jakie są konsekwencje.
Temu dzieciakowi było chłodno pewnie przez jakąś godzinę jeszcze, ale czegoś go to nauczyło.
Wychodzę z założenia, że lepiej jest dać dziecku możliwość sprawdzenia się, niż nieustannie go strofować.
Chociaż to nie tylko męska domena. Na wyjeździe była też mama, która na krzyk kucharki, że na sośnie na podwórku jest chłopiec i zaraz spadnie, zerknęła i i odpowiedziała: "Wydaje się ok, nie spada" i wróciła do picia kawy.
Jak do tego doszło, że pokolenie wychowane na wspinaczce na drzewa i z kluczem uwieszonym u szyi, zabrania własnym dzieciom doświadczać wolności? Niektórych rodziców poraża myśl, że ich dziecko mogłoby gdziekolwiek wyjść same.
Zdradziliśmy ideę klucza na szyi. Trudno powiedzieć, co się wydarzyło. Może to kwestia bycia dorosłym. Rozumienia dorosłości, jako odebrania twórczej przestrzeni do sprawdzenia się. Ulegliśmy wzorcom naszych rodziców.
Tak samo, jak próbujemy naszym dzieciom zapewnić wszystko, tak samo próbujemy im wszystkiego zabronić. A dzieci przewracają się, rozdrapują sobie kolana, łamią ręce. Ja sam złamałem rękę, jadąc na prostej drodze na rowerze. Zahaczyłem nogą i się przewróciłem. Nie dało się tego uniknąć.
Trzeba zaakceptować w życiu tę strefę niekontrolowanego. W ryzyku jest wartość.
Ostatnio patrzyłem na swoje ręce, które mają trochę blizn, ale wszystkie pochodzą z okresu dzieciństwa lub "nastolęctwa". Nie ma nowych. Mam 37 lat i zastanawiam się, czemu nie ma na nich, chociażby jakiegoś świeżego zadrapania.
Dla mnie to znak, że straciłem cielesny kontakt ze światem. Siedzę przed komputerem, chodzę do kawiarni, nie brudzę się, nie pachnę dymem, nie mam na sobie błota, ani rozcięcia na ręce. Uważam, że to strata. Mózg człowieka rozwija się przez kontakt ze światem.
Są badania oparte na dwóch różnych gatunkach małp. Jednym, który je liście, więc siedzi na jednej gałęzi, zrywa je i żuje przez cały dzień. I drugim, który żywi się owocami. Siłą rzeczy nie jest w stanie wyżywić się na jednej gałęzi. Musi skakać, szukać pożywienia. Okazuje się, że owocożerny gatunek ma większy mózg i jest inteligentniejszy, niż ten, który siedzi w jednym miejscu i zajada liście.
Brudzenie się, przewracanie, wchodzenie na drzewa... Jeśli chcecie mieć inteligentne dziecko, to musicie mu pozwolić na spacery po lesie i mokradłach, budować z nim szałasy i robić ogniska. Taka szkoła zapewnia najlepszą przyszłość.
Widzisz na swoich wyprawach, że zarówno dorośli, jak i dzieci dobrze się tam bawią?
Oj tak! Ja daję im wolność i mogą robić, co chcą. W granicach bezpieczeństwa oczywiście. Największym komplementem dla mnie jest, jak w niedzielę w dniu wyjazdu dzieci pytają, czy mogą przedłużyć pobyt. Mam wtedy łzy w oczach.
Mają poczucie, że mogą być tutaj, kim chcą i się realizować. Myślę, że dorośli też. Wielu z nas zrezygnowało z tego w dorosłym życiu, bo kredyt, praca, pozycja społeczna. Ja też jakiś czas temu dałem się w to wciągnąć, a teraz chcę odzyskać wolność.
Mówisz, że fajną przygodę można znaleźć nawet w Warszawie. Gdy już wszyscy opuścimy swoje pandemiczne jaskinie. Gdzie jej szukać?
Powiem, dlaczego pod domem, a nie w Himalajach czy na pustyni. Podaję zwykle przykład Messiego czy Ronaldo. Widząc ich zdjęcia, wszyscy chcą być jak oni. Nie zdają sobie sprawy, że ich życie jest pełne wyrzeczeń osobistych, finansowych, to codzienny trening i dieta.
Niewielu z nas za względu na życie, które prowadzimy - praca, kredyt do zapłacenia, dzieci do zaprowadzenia do przedszkola - ma możliwość wyjechać na Saharę, by przeżyć przygodę. Na miarę naszych potrzeb i możliwości wystarczy wycieczka pod miasto. Albo nawet samo miasto.
Ja ludziom, którzy zaczynają z "Mikrowyprawami", radzę: "Weź śpiwór, namiot i rozbij w ogródku. Nie masz? To idź do kolegi z ogródkiem". To była i moja pierwsza "mikrowyprawa", jaką zrobiłem.
Nie mogliśmy się spotkać z moim kumplem w tygodniu, bo ciągle coś. Powiedziałem do niego: "Krzysiek jest jeszcze noc. Możemy wziąć namiot, zrobić sobie ognisko, pogadać i następnego dnia wrócić do pracy". I tak zrobiliśmy. Pojechaliśmy na łachę na Wiśle, przenocowaliśmy, a następnego dnia byliśmy na 9. w robocie.
Pod Warszawą mamy Pulwy, rozległy obszar bagien i mokradeł, w lasach wydzielone przez nadleśnictwa strefy do rozbijania kempingu. Można pójść wzdłuż koryta Bugu. Odcinek od Wyszkowa do Serocka to najpiękniejszy odcinek rzeki. Można spacerować, spłynąć kajakiem, przepłynąć wpław...
Tak bardzo skupiliśmy się na zwiedzaniu zagranicy, że te niewielkie lokalne cuda nam umykają.
Pływałeś w Bugu? Moja mama zawsze mówiła: "Nie wchodź, córcia do Bugu, bo tam wiry cię porwą i zatopią".
Mi mama też zawsze mówiła, że rzeki trzeba się bać. Ale to zwykle mówią ludzie, którzy nad rzekami nie bywają, nie korzystają z nich i ich nie rozumieją.
Jak płynąłem tratwą po Bugu, to po drodze pytałem wędkarzy, którzy siedzieli nas rzeką, gdzie są płycizny, w którą nogę najlepiej wpłynąć, jakich miejsc unikać. Żaden z nich nie potrafił mi dobrze odpowiedzieć na te pytania. A pytałem kilkunastu wędkarzy. To znaczy, że oni nie znają rzeki.
Tak samo z wirami. Nie widziałem na Bugu wiru, który byłby w stanie zatopić człowieka. Może na pograniczu z Białorusią. Tutaj rzeka jest leniwa, płytka. Latem ma głębokość do kostki. Można przejść spacerkiem. W czasie spływu utknąłem tratwą, bo nie było wystarczającej wysokości wody, a miałem zanurzenie 50 centymetrów.
Tak bardzo oddzieliliśmy się od przyrody i z niej nie korzystamy, że jedyne co nam zostało to strach przed nią.
No tak. Pójdę na łąkę, złapię kleszcza, będę miała boreliozę. Pójdę nad rzekę, będzie zanieczyszczona, dostanę świerzbu. To już na pewno nie puszczę tam dzieci. Masz nadzieje, że zasiewasz w swoich gościach ziarenko dzikości, które wykiełkuje także po zakończeniu "mikrowyprawy"?
Ja myślę, że dorośli i dzieci mają potrzebę kontaktu z naturą. Za pomocą "Mikrowypraw" pobudzam ją i pokazuję, że natura nam nie zagraża. Otwieram ponownie okno na świat i mam nadzieję, że odważą się przez nie wyjrzeć.
Jakie masz plany na wakacje?
Budować dom.
Nagadał się o naturze, a tu beton, pustaki i cegły...
No właśnie nie. Próbuję budować dom ze słomy i naturalnych materiałów.
Ale jeśli chodzi o wakacje, to marzy mi się wyjazd za granicę. Moimi ulubionymi rejonami są nadal Patagonia w Chile, południowa Kreta i Norwegia. Nie miałem możliwość pojechać tam w czasie pandemii, a bardzo tęsknię i chciałbym zobaczyć się z przyjaciółmi stamtąd.
Bo tak samo, jak kocham Polskę, tak samo kocham z niej wyjeżdżać.