O strajkach, kryzysie i "hodowlanych spacerach". Maciej Dowbor szczerze o dołującym życiu w pandemii

Aneta Zabłocka
Syn prezenterki telewizyjnej, mąż aktorki, ojciec dwóch córek. Jakie trzeba mieć nerwy, aby żyć w takim babińcu?
Fot. Maciej Dowbor/Facebook
O tym na pewno wie dobrze Maciej Dowbor, dziennikarz, prezenter, influencer. Rozmawiam z nim tuż po wybuchu protestów Strajku Kobiet, czyli gorącym okresie nie tylko medialnie. To także emocjonujący czas dla mojego rozmówcy, ojca dziewczynek.

Pytam go, jak jako ekstrawertyk radzi sobie z kolejnym lockdownem, czy sławna mama pomaga mu spłacać kredyt oraz kiedy wreszcie przyzna, że dopadł go kryzys wieku średniego.

Jak bardzo, jako mąż kobiety i ojciec dwóch córek jesteś "wk***iony" aktualną sytuacją polityczną w Polsce?

To jest dla mnie problem w kontekście kolejnych pokoleń. Nie chciałbym, aby moje dzieci żyły w gorszych czasach, niż ja żyłem. Nie chciałbym, aby, gdy staną przed dramatyczną decyzją, nie miały wyboru, aby, gdyby podjęły taką decyzję, musiały szukać ratunku w podziemiu i ryzykować swoje życie i zdrowie.


Czytaj też: "Ojcostwo codzienne, a nie dorywcze!". Mariusz zdradza, dlaczego pisze listy do 3-letniego syna

Osobom, które bronią życia za wszelką cenę, umyka brutalna prawda – zlikwidowanie kompromisu aborcyjnego nie zmniejszy ilości wykonywanych zabiegów, tylko obniży ich jakość. Nie oszukujmy się, zawsze, gdy pojawiają się ograniczenia i zakazy w życiu społecznym, pojawia się instytucja, która je przejmuje. Niezależnie, czy to mafia, czy tzw. organizacja niejawna, zawsze ma to wpływ na bezpieczeństwo, w tym wypadku wykonywanych zabiegów.

Jako ojciec dwóch córek jestem rozemocjonowany. Moja żona wspomniała o tym, że długo walczyliśmy o kolejne dziecko i niestety wiele razy poroniła. Za każdym razem była obawa o to, czy dziecko nie będzie ciężko chore.

Na szczęście nasze dzieci urodziły się zdrowe, ale wiele razy dyskutowaliśmy o tym, jaką decyzję byśmy podjęli, gdyby okazało się, że płód jest obciążony poważną wadą. Wiem, jaką traumą szczególnie dla Aśki były kolejne poronienia i nie jestem w stanie sobie wyobrazić, na jakie cierpienie zostałaby narażona, gdyby była zmuszona do urodzenia dziecka z wadą letalną. Nie wiem, jaką decyzję byśmy ostatecznie podjęli. Była to dla nas trudna sytuacja, ale my przynajmniej mieliśmy wybór.

Nie oceniam osób, które podejmują takie, a nie inne decyzje w sytuacjach krytycznych. Każdy ma prawo do własnego sumienia, ale musimy mieć wybór. Jestem z pokolenia, które pamięta jeszcze, że kiedyś byliśmy społeczeństwem represjonowanym. Choć nastoletniość przeżyłem, gdy swobody były relatywnie szerokie, to mam wrażenie, że w tej chwili cofamy się do mrocznych czasów. Sporo się mówi, że jednak mężczyźni nie powinni zabierać głosu w sprawie aborcji. Jakie ty masz zdanie na ten temat?

To bzdura. Jeśli decydujemy się na donoszenie ciąży, z której urodzi się dziecko ciężko niepełnosprawne, i jego choroba będzie narażała zdrowie psychiczne naszej partnerki, to obciąża też mężczyznę.

Pojawienie się bardzo chorego dziecka to odpowiedzialność całej rodziny. Także dzieci, które już są w domu. Jaki udział w wychowaniu starszego dziecka ma matka, które zmuszona jest do 24-godzinnej opieki nad młodszym dzieckiem. Jakie dzieciństwo ma to dziecko?

Denerwuje mnie w tym kraju, że bardziej martwimy się o dzieci nienarodzone, niż te, które żyją. Współpracuje od wielu lat z Fundacją Polsat, widziałem, jak wiele rodzin jest pozostawionych z tymi problemami samym sobie.

Mam pełną świadomość, że wielu mężczyzn nie wytrzymuje tej sytuacji i nie staje na wysokości zadania. Ale są też faceci, którzy dają radę. Mężczyźni też cierpią i to nie tylko z powodu choroby dziecka. Muszą się zmierzyć, choćby ze stanem psychicznym swojej partnerki, często będącej w depresji. Wtedy na ich barkach spoczywa odpowiedzialność utrzymania tej rodziny w jednym kawałku, tak aby się nie rozpadła.

W związkach opartych na partnerstwie wszystkie decyzje powinny poprzedzać dyskusję. W tym przypadku jednak ostateczne słowo powinno należeć o kobiety. To wszakże jej ciało.

Gdy opowiedziałem się po stronie Strajku Kobiet, dostałem wiele wiadomości, w których byłem wyzywany. Wiele takich, w których ludzie zarzekali się, że urodziliby chore dziecko. Łatwo się mówi takie rzeczy z perspektywy osoby, która nigdy nie została postawiona w takiej sytuacji. Od kogo było więcej nienawistnych wiadomości – kobiet czy mężczyzn?

W moim przypadku trudno o rzetelną statystykę. Moimi odbiorcami na social mediach są głównie kobiety, pewnie dlatego, że występuję w telewizji, w programach rozrywkowych.

Dużo kobiet poparło to, że zabrałem stanowisko w tej sprawie. Z drugiej strony przybyło komentarzy męskich, radykalnych w kwestii obrony życia.

Drażni mnie to, że zwolennicy zaostrzenia ustawy aborcyjnej powołują się na to, że gdyby ludziom na to pozwolono, to abortowaliby się tak, jak łykają witaminę C. Nie wiedzą, o czym mówią, bo każda taka decyzja wiąże się z osobistą tragedią. Różni się od obiadowego wyboru – ryż czy ziemniaczki. Aborcja to życiowy dramat, a utrudnianie podjęcia tej decyzji jest po prostu nie fair.

Normalnie raczej byłem przeciwnikiem podważania mandatu do rządzenia. To niezgodne z zasadami demokracji. Z jednej strony nie popieram rządu, ale z założenia niechętnie uczestniczę w politycznych awanturach. Są jednak sytuacje, w których trzeba zabrać głos.

Mój sprzeciw w dużym zakresie dotyczy grzebania w kompromisie, który był całkiem rozsądny, jak na nasz konserwatywny kraj. Robienie tego w czasie pandemii i zrzucanie winy za zachorowania na protestujących jest obrzydliwie cyniczne.

Na szczęście pan premier zamknął teatry i zakazał koncertów, więc koronawirus za chwilę zostanie opanowany...

Mam szczęście, bo mam inne źródła dochodów poza estradą, ale dla wielu moich kolegów aktorów to cios w twarz. Mam radio, telewizję, coś zarabiam w internecie. Jednak ci, dla których dochód stanowiły dni spędzone na scenie to tragedia. Razem z żoną urządziliście w czasie pierwszego lockdownu "Domówkę u Dowborów", która miała świetną widownię. Inny projekt "Dowbory Be Happy". Przenosicie działalność do Internetu?

Od dłuższego czasu fascynowały mnie nowe media i widzę w nich przyszłość. Co wcale nie oznacza, że wieszczę śmierć telewizji. Nasi fani zauważyli, że mamy z Aśką fajną chemię na ekranie, więc zacząłem namawiać żonę, abyśmy zrobili coś razem z przymrużeniem oka.

W trakcie wiosennego lockdownu staraliśmy się nadawać "Domówkę..." codziennie, ale zaczęliśmy być zmęczeni, choć same lajfy dawały nam pozytywnego kopa.

Swoją pracę w mediach rozpocząłem w 1999 roku. Od tamtej pory nie pamiętam, abym tak długo siedział w domu. Właściwie z dnia na dzień zostaliśmy pozbawieni pracy. Działalność w internecie stała się substytutem regularnej pracy.

Ja spełniam się w konwencji talk-show, a Aśka ma niesamowite flow i naturalność, to się fajnie nam spina. Wierzę, że jest to alternatywa tego, co robimy w swoich zawodach na co dzień. A zdalność i prosta forma wkomponowuje się w tryb życia, który dotyczy aktualnie większości Polaków.

I nic tam nie gracie, tylko po prostu tacy jesteście?

W live'ach się nie da. Ta naturalność chyba podoba się widzom, bo nasze filmiki na YT czy IG mają czasem ponad 200-300 tysięcy wyświetleń. A nasz kanał na YouTubie jest zupełnie oddolnym projektem niezwiązanym z żadną instytucją czy portalem.
Im dłużej trwa pandemia, tym lepiej radzę sobie z montowaniem filmów i wiele rzeczy robię sam. Czerpiemy z tego dużo przyjemności także jako para. Jesteśmy ze sobą 17 lat, po takim czasie coraz trudniej odkrywać siebie na nowo.

Dzięki kanałowi na YouTube robimy nowe rzeczy i znaleźliśmy kolejną przestrzeń dla naszej relacji. Poświęcamy temu sporo czasu, ale daje nam niesamowitą frajdę.

Udało wam się spłacić wszystkie długi z wiosny? Mama pomogła czy zarobiliście na tym całym Internecie?

To są dobre historie. Nie ukrywam, że element doniesień prasowych w tabloidach stanowi kanwę naszych odcinków, bo to kuriozalne i zabawne.

Naszych długów we frankach szwajcarskich nie udało nam się spłacić, ale nasza rodzina sobie radzi. Mamy możliwość zarobkowania, choć zamknięcie teatrów jest bardzo przykre. Szczególnie dla Joasi, która pracuje głównie w teatrze. Zamiast 100 spektakli w tym roku, zagrała może kilkanaście. Mimo wszystko na nowy rower wystarczyło czy jak plotka niesie, rzuciłeś już triatlon?

Poddałem się po 10 latach. Mówię o tym, że staram się poprawić innym humor, ale mnie sytuacja w Polsce też dobija. Siedzenie w domu i ograniczenie działania na różnych polach sprzyja defetyzmowi. Ja muszę powiedzieć, że straciłem motywację do uprawiania tego sportu.

Uważam, że przyłożyłem rękę do rozwijania się triatlonu w Polsce, a teraz widzę, że kolejne zawody są anulowane albo organizowane bardzo skromnie. Pojechałem na zawody na drugi kraniec Polski i zobaczyłem, że to namiastka tego, co przez ostatnie lata budowaliśmy. To zabrało mi satysfakcję z uprawiania sportu i wyciskania z siebie potów w garażu po nocy. Triatlon to ciężka orka – nie da się tego robić bez odpowiedniej motywacji.

Brzmisz jak tata z American Beauty.

(śmiech) Raczej nie przechodzę klasycznego kryzysu 40-latka, ale mogę powiedzieć, że przechodzę kryzys egzystencjalny. Są dni, że nic mi się nie chce. Gdyby nie dzieci, leżałbym cały dzień w łóżku z książką czy komputerem.

Idę do pracy do radia, a tam z nikim się nie widzę. Wchodzę sam do studia, zamieniam gąbkę na mikrofonie i tyle. Kiedyś wchodziłem, gadałem z chłopakami z newsów, poplotkowaliśmy, takie zwykłe ludzkie czynności.

Prowadziłem aktywne życie zawodowe i towarzyskie, a teraz siedzę w domu. Dla mnie, osoby społecznej, nastawionej na kontakty interpersonalne to ogromny cios.

Prowadziłem eventy, festiwale muzyczne, które bardzo lubiłem, praca z ludźmi to moja pasja od 20 lat. A od lutego tak naprawdę ani razu nie miałem żywej publiczności. Nawet w moim programie "Twoja Twarz Brzmi znajomo" jest jakaś namiastka widzów w studiu, ale siedzą w maskach, nie widzimy ich twarzy, ich reakcji na to, co się dzieje na scenie. To zabija interaktywność i kontakt z publicznością. Wpływa dramatycznie na atmosferę nagrań.

Niezależnie jak bardzo człowiek próbowałby się uśmiechać, to głęboko w nim siedzi poczucie beznadziei, potęgowane przez to, że nie mamy odpowiedzi, kiedy to wszystko się skończy. A sytuacja ekonomiczna, społeczna i polityczna w kraju nastroju tym bardziej nie poprawia.

Pandemia czyni z nas introwertyków.

Jedno, co mnie przeraża w mediach internetowych to, że łatwo w nie wsiąknąć i odciąć się od realnego świata, a sytuacja, w której się znaleźliśmy, wręcz zmusza nas do tego.

Ja jestem dorosły i swoje w życiu przeszedłem, będzie mi łatwiej wrócić do starej normalności, ale dla pokolenia mojej córki to rok wyjęty z życia społecznego. A nawet więcej.

Na przestrzeni ostatniego półtora roku moja córka straciła 7-8 miesięcy nauki. 2/3 roku szkolnego spędziła poza szkołą. W ubiegłym roku był strajk nauczycieli w najbardziej intensywnych edukacyjnie miesiącach – kwietniu i maju. Nikt tego czasu nie odrobił.

W Warszawie ferie zaczęły się w lutym, a zaraz potem był lockdown. W przypadku mojej córki była jeszcze przerwa organizacyjna w jej szkole. Okazuje się, że od lutego moja córka w szkole spędziła 4-5 tygodni. Reszta to nauka zdalna, która jak wiemy, nie zdaje do końca egzaminu. Widzę, że mojej córce coraz łatwiej utrzymać relacje, tylko na poziomie komunikatorów. Rok to 1/6 jej świadomego życia. Strasznie szkoda tych dzieciaków. Ostatnio w weekend chciałem coś z nimi zrobić i dotarło do mnie, jak niewiele mogę. Kino nie, knajpy zamknięte, w innym miejscu za dużo ludzi. Ze świata, do którego się przyzwyczailiśmy, zostało nam może 10 procent możliwości.

Moja młodsza córka, niespełna 3-letnia, cały niemal rok spędziła w domu, a przecież to dla niej okres największego rozwoju i poznawania świata.

Czekają nas jedynie "hodowlane" spacery, by zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Niewiele więcej możemy dla siebie zrobić. Strasznie to dołujące.